Trudno o odpowiedniejszy moment na lekturę „Wieku kapitalizmu inwigilacji” Shoshany Zuboff. Niedawny konflikt między australijskim rządem a Facebookiem i Googlem to chyba najlepszy dowód na to, że wielkie korporacje uważają się za stojące ponad narodowymi prawami. Potrzeba regulacji to tylko jeden z postulatów stawianych przez autorkę w tej książce.
Analiza teraźniejszości, przewidywanie przyszłości
[Shoshana Zuboff „Wiek kapitalizmu inwigilacji” - recenzja]
Trudno o odpowiedniejszy moment na lekturę „Wieku kapitalizmu inwigilacji” Shoshany Zuboff. Niedawny konflikt między australijskim rządem a Facebookiem i Googlem to chyba najlepszy dowód na to, że wielkie korporacje uważają się za stojące ponad narodowymi prawami. Potrzeba regulacji to tylko jeden z postulatów stawianych przez autorkę w tej książce.
Shoshana Zuboff
‹Wiek kapitalizmu inwigilacji›
Można odnieść wrażenie, że Zuboff chciała stworzyć swoje opus magnum, zapewniające autorce nieśmiertelną sławę i rozliczne cytowania, które stanie się przy tym pozycją definiującą pewne zagadnienia społeczne i ekonomiczne. Wymyślanie własnych definicji (wliczając w to właśnie tytułowy „kapitalizm inwigilacji”) to tylko jeden z wielu sposobów, w jaki Zuboff stara się nadać swoim wywodom mocy niemalże sprawczej (a przy tym przywodzącej na myśl „koniec historii” Fukuyamy). Jednak owo dążenie do wielkości okazuje się w ostatecznym rozrachunku jedynie drobnym mankamentem w całkiem solidnie opracowanej analizie obecnej rzeczywistości, kształtowanej przez rozwój technologii. O czym wspomniany wyżej przypadek Australii przypomina – postęp ten leży w rękach firm, które (z uwagi na innowacyjność swoich działań) jawnie lub skrycie unikają jakichkolwiek państwowych prób ograniczenia ich wolności. Nie można nawet powiedzieć, że stoją ponad prawem, bo – w większości przypadków – zmiany w prawie po prostu nie nadążają za zmianami technologicznymi.
Zaczyna się od wyjątkowo nieprecyzyjnej definicji tytułowego kapitalizmu inwigilacji / nadzoru (oba sformułowania wykorzystywane są w polskim tłumaczeniu naprzemiennie, choć w oryginale mamy do czynienia z jednym surveillance capitalism). Dla autorki kluczowe pojęcie omawiane w książce może być albo „nowym porządkiem ekonomicznym, który uznaje ludzkie doświadczenie za darmowy surowiec do ukrytych handlowych praktyk wydobycia, prognozowania i sprzedaży”, albo „wywłaszczeniem, pozbawieniem człowieka jego krytycznych praw, najlepiej rozumianym jako odgórny zamach stanu: obalenie suwerenności narodu”. To, jak sami widzicie, dość duży rozstrzał i można odnieść wrażenie, że – wbrew przyjętym zasadom słownikowych definicji – Zuboff uznaje wymyślony przez siebie koncept za obejmujący wszystkie te pojęcia na raz. Nawet jeśli, w zależności od kontekstu, odwoływanie się do kapitalizmu inwigilacji dotyczy tylko jednej z nich.
Choć autorka przez większość książki stara się zachować naukowy dystans do opisywanych zagadnień, to niekiedy nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jej „relacja” (przede wszystkim z firmą Google) ma jakiś niedookreślony wymiar osobisty. Na wstępie wymieniane są wszystkie znaczące firmy High Tech: Facebook, Google, Apple, Microsoft, a nawet Amazon. Jednak uwaga, jaką Zuboff im poświęca nie jest rozłożona równomiernie: Amazon i Apple otrzymują najmniej czasu antenowego, Microsoft bywa wspominany często, ale zdecydowanie najwięcej miejsca zajmują rozważania na temat polityki Google’a i Facebooka.
Osobną kwestią jest jedno z założeń wymienionych już we wstępie: „Kapitalizm inwigilacji jednostronnie oznajmia, że ludzkie doświadczenie jest darmowym surowcem do produkcji danych behawioralnych”. Kilkadziesiąt stron dalej możemy przeczytać o wiele bardziej szczegółową hipotezę:
Kluczem do naszej rozmowy jest następujący fakt: kapitalizm nadzoru wynalazła określona grupa ludzi, w określonym czasie i miejscu. Nie jest to pochodna, produkt uboczny technologii cyfrowej, ani też niezbędny wyraz kapitalizmu informacyjnego. Kapitalizm nadzoru został skonstruowany celowo, w konkretnym momencie historii, podobnie jak inżynierowie i majsterkowicze z Ford Motor Company wymyślili masową produkcję w Detroit w 1913 roku.
Nie wiem, jak Wam, ale mnie pachnie to bardzo solidną dawką teorii spiskowej, szczególnie że już kilka stron dalej sama autorka opisuje proces, jaki doprowadził do tego, że wyszukiwarka Google zaczęła gromadzić dane na nasz temat. I, wbrew powyższej hipotezie (przedstawianej jako fakt), był to wynik rosnącego nacisku na firmę, która jeszcze dwadzieścia lat temu nie przynosiła praktycznie żadnych dochodów. Co więcej, krytykując to przejście w kierunku kapitalizmu inwigilacji, Zuboff zupełnie nie bierze pod uwagę innego czynnika – mianowicie tego, że u podstaw zmiany tej polityki leżał klasyczny kapitalizm i oczekiwania inwestorów, by firma zaczęła wreszcie zarabiać.
Stosunkowo najlepiej przedstawia się książka w tych miejscach, w których autorka trzyma się faktów i poddaje analizie rozmaite wypowiedzi czy informacje uzyskane na temat polityki i mechanizmów działania największych graczy na rynku technologicznym. Zuboff często podkreśla wspominany wyżej niemal całkowity brak regulacji prawnych, które dotyczyłyby cyfrowego świata. Co nie powinno dziwić, czołowi przedstawiciele kapitalizmu inwigilacji uznają ten stan za korzystny. W jednej z przytoczonych wypowiedzi możemy przeczytać: „Jesteśmy absolutnie przekonani co do tego, że polityka nie powinna stać na drodze innowacji technologicznych”. Innymi słowy – najlepiej gdyby państwa i prawo trzymały się od technologii jak najdalej, bo jedyne, co mogą zrobić, to wstrzymać nieograniczony rozwój, jaki dokonuje się dzięki takim firmom jak Facebook czy Google.
Jeśli cokolwiek zaskakuje, to fakt, że dopiero ujęcie tych wypowiedzi w kontekst całego kapitalizmu inwigilacji zwraca uwagę na ich złowieszczy charakter. Jest to o wiele bardziej przekonujące niż przewijające się przez całą książkę inne próby demonizowania wszystkich wielkich korporacji – co raczej jawi się jako sztuczne dążenie do wykreowania „wroga” wolności.
Podobną sztucznością zalatuje nagły skręt w stronę historii oraz analiza totalitaryzmów, której podejmuje się autorka w trzeciej części książki. Dowodząc jednocześnie swojej niewielkiej wiedzy na te tematy. Oczywiście w szerszym kontekście analizy kapitalizmu inwigilacji analiza ta ma sens, ale wskazywanie na potencjał stworzenia społeczeństwa totalnego (czy też poddanego totalnej inwigilacji) stanowi, jak większość prób przewidywania przyszłości, jedynie wróżenie z fusów.
Większość przykładów podawanych przez Zuboff, zarówno tych dotyczące działania firm i rządów, jak i reakcji na nowinki technologiczne społeczeństw i jednostek, odnosi się albo do Stanów Zjednoczonych, albo do Wielkiej Brytanii. Z rzadka autorka sięga do wydarzeń w innych krajach, choć solidną część jednego z rozdziałów poświęca eksperymentom społecznym opartym na nowoczesnej technologii w Chinach.
Podobnie jak wielu zachodnich naukowców, autorka z łatwością uznaje procesy zachodzące w Ameryce za wzorcowe, pozostawiając resztę świata na uboczu, a nawet stwierdzając w jednym miejscu, że przecież wzorzec zachodni jest wszędzie traktowany jako jedyna dostępna droga życiowa. Zdecydowanie brakuje tutaj szerszego spojrzenia i wyjścia poza cały socjologiczny paradygmat, na którym opiera swoje analizy Zuboff.
Co prowadzi nas do kwestii stylu, który miejscami potrafi być naprawdę precyzyjny i analityczny, a miejscami… no cóż, sami zobaczcie:
Bogowie znają przyszłość, a my idziemy do przodu, podejmujemy ryzyko i wiążemy się z innymi, mimo że nie możemy wiedzieć wszystkiego o teraźniejszości, a tym bardziej o przyszłości. Oto sedno naszej wolności, wyrażające się w elementarnym prawie do czasu przyszłego. W sytuacji konstruowania i przejmowania na własność środków modyfikacji behawioralnej los tego prawa wydaje się nam już znany: nie wygasa, ale zostaje przejęte, zarząd nad nim przejmuje, na wyłączność, kapitał nadzoru żądający naszej przyszłości.
Choć zdaję sobie sprawę, że przetłumaczenie tego rodzaju książki, szczególnie wypełnionej nowymi konceptami i pojęciami (trudno niekiedy wychwycić, które z nich to wymysł samej Zuboff, a które funkcjonowały wcześniej w socjologii), nie było zadaniem łatwym, jednak do korekty można było się bardziej przyłożyć – oszczędzając czytelnikowi takich anglicyzmów jak facylitacja, aprecjacja, moc predykcyjna, ekscepcjonalizm, umowy abuzyjne czy, ale to chyba jednorazowy lapsus, Dolina Sylikonowa. Jestem świadomy, że w środowisku korporacyjnej nowomowy podobne słowa są akceptowane, ale razi czytanie ich w tego rodzaju książce.
Najciekawsze w tym wszystkim jest jednak to, że w poszukiwaniu nadziei na lepsze jutro Zuboff w żadnym miejscu nie bierze pod uwagę najprostszego z możliwych rozwiązań – braku uczestnictwa. Jak gdyby funkcjonowanie bez Facebooka, Googla, smartfonów i innych dobrodziejstw rozwoju technologicznego było po prostu niemożliwe. Owszem, jestem w stanie sobie wyobrazić, że niektórym tak właśnie może się wydawać, ale istnieje świat poza tymi gigantami kapitalizmu inwigilacji. I nie mam wcale na myśli całkowitego porzucenia technologii, ale znaczącego jej ograniczenia na poziomie indywidualnym.
Książek pokroju „Wieku kapitalizmu inwigilacji” nie sposób jednoznacznie ocenić. Zuboff zwraca uwagę na pewne trendy (społeczne, polityczne i technologiczne), ale obok dość obiektywnego przedstawiania faktów i analiz pisanych z zachowaniem naukowego dystansu pełno tutaj nie zawsze uzasadnionych argumentów, ostrzeżeń i hipotez. Dzięki swojej publikacji autorka niewątpliwie wypromowała się na jednego z czołowych analityków obecnych przemian technologicznych. Lektura jest więc warta czasu i uwagi, ale należy pamiętać, by podchodzić do niej z odpowiednią dozą ostrożności, traktując raczej jako inspirację i pożywkę dla własnych przemyśleń niż prawdę objawioną.