Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Lech Jęczmyk
‹Życie jako okręt oglądany od spodu›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŻycie jako okręt oglądany od spodu
Data wydania15 czerwca 2020
Autor
Wydawca Stalker Books
SeriaKrytycy o fantastyce
ISBN9788366280618
Format368s.
Cena34,99
Gatunekeseje / felietony, non‑fiction
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Niepoprawne wizje
[Lech Jęczmyk „Życie jako okręt oglądany od spodu” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Życie jako okręt oglądany od spodu” to zbiór publicystyki Lecha Jęczmyka mniej lub bardziej związanej z fantastyką. Czy treść jest śmiała i odkrywcza, czy raczej pełna nadinterpretacji i myślenia życzeniowego? Zapewne jedno i drugie. Warto się jednak z nią zapoznać, choćby po to, by się z nią nie zgadzać, a perspektywa autora jest naprawdę fascynująca. Jęczmyk to człowiek-instytucja, gawędziarz wyjęty z jakby poprzedniej epoki i wieczny outsider.

Sławomir Grabowski

Niepoprawne wizje
[Lech Jęczmyk „Życie jako okręt oglądany od spodu” - recenzja]

„Życie jako okręt oglądany od spodu” to zbiór publicystyki Lecha Jęczmyka mniej lub bardziej związanej z fantastyką. Czy treść jest śmiała i odkrywcza, czy raczej pełna nadinterpretacji i myślenia życzeniowego? Zapewne jedno i drugie. Warto się jednak z nią zapoznać, choćby po to, by się z nią nie zgadzać, a perspektywa autora jest naprawdę fascynująca. Jęczmyk to człowiek-instytucja, gawędziarz wyjęty z jakby poprzedniej epoki i wieczny outsider.

Lech Jęczmyk
‹Życie jako okręt oglądany od spodu›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŻycie jako okręt oglądany od spodu
Data wydania15 czerwca 2020
Autor
Wydawca Stalker Books
SeriaKrytycy o fantastyce
ISBN9788366280618
Format368s.
Cena34,99
Gatunekeseje / felietony, non‑fiction
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Osoby Lecha Jęczmyka raczej przedstawiać nie trzeba. Dzięki jego pracy translatorskiej i redaktorskiej w „Iskrach” i „Czytelniku” polscy czytelnicy mogli zapoznać się z twórczością Kurta Vonneguta, Philipa K. Dicka, a także z „Paragrafem 22” Josepha Hellera czy „Małym wielkim człowiekiem” Thomasa Bergera. Rozpoczął także polską modę na Williama Whartona. Redagowane przez niego „Kroki w nieznane” mają status legendy. Lata późniejsze, około roku 2000, to bogata felietonistyka, krążąca wokół idei Nowego Średniowiecza, zaczerpniętej z filozofii Mikołaja Bierdiajewa.
Felietony Jęczmyka zostały wydane przez Zyska w 2006 i 2011 roku. Następnie połączono ich zawartość i w roku 2013 ukazały się jako „Nowe Średniowiecze. Felietony zebrane”. Dziwnym trafem z tego ostatniego, rzekomo pełnego zbioru wyleciała niemal cała publicystyka okołofantastyczna, obecna w dwóch poprzednich. Na szczęście niedawno Stalker Books nadrobił (celowe?) niedopatrzenie poprzedniego wydawcy, dodając więcej okolicznościowych tekstów poświęconych fantastyce, rozsypanych po różnych książkach czy często nieistniejących już czasopismach. Wszystko okrasił kilkoma trudno dostępnymi wywiadami i aneksem, czyli wypowiedziami innych osób o autorze.
Tytuł zbiorku „Życie jako okręt oglądany od spodu” pochodzi z opowiadania Barringtona J. Bayleya „Statek, który żeglował po oceanie kosmosu”. Żeglujący przez kosmos statek ma część niewidoczną, znajdującą się w innym wymiarze – tak, jak statek na morzu ma część nadwodną, niewidoczną dla mieszkańców morza. Otóż ma to być metafora rzeczywistości ponad- czy metafizycznej, a sceptycy, którzy w nią nie wierzą, są jak niewierzący w część statku znajdującą się na powierzchni.
Obraz literatury i świata, który wyłania się z tych tekstów, jest fascynujący. Konserwatywny? Ale Jęczmyk zarzuca konserwatyzm większości dzisiejszej produkcji fantastycznej, podążającej utartymi koleinami i uniwersami. Ksenofobiczny? Trudno go o to posądzić, zbyt wiele tu fascynacji peryferiami i „małymi narodami”, za dużo niechęci wobec imperiów. A może zanadto hejterski wobec adwersarzy? Ale to mentalnością Zachodu (zwłaszcza USA) jest „zniszczyć i zająć miejsce przeciwnika”, szlachetniejsze są ceniące równowagę Chiny. Jęczmyk stoi poniekąd w idealnej równowadze między lewicą a prawicą, można znaleźć u niego poglądy z obu stron, i to te raczej skrajne. Jeśli chodzi o ekonomię, reprezentuje on czystej wody lewicowość, zdecydowanie sympatyzując z pokrzywdzonymi przez banki i korporacje. Tylko czy pochwały oporu rewolucjonistów przeciwstawiających się silniejszemu nie idą za daleko? Kiedy mówi o Tedzie Kaczynskim, „Unabomberze”, stwierdza, że „nie pochwalam metod, ale może być on uznany za męczennika neoluddyzmu”. W jego ujęciu terror to ucisk silnego nad słabszym (represje państwowe), a terroryzm – podgryzanie silniejszego przez słabszego. Czyli wcale nie taki zły.
O Ursuli K. Le Guin pisze, że kiedyś była za równowagą przeciwieństw, pierwiastków męskiego i żeńskiego („Lewa ręka ciemności” to wypisz wymaluj antycypacja dzisiejszego gender). Nawet równościowa anarchia w „Wydziedziczonych” (wydawałoby się, wymarzona przez autorkę) stawiała pytanie o miejsce jednostki wybitnej w takim społeczeństwie. Potem, według Jęczmyka, Le Guin przeszła na pozycje „wojującego feminizmu” i równowaga się ulotniła. Z sympatią (ale i odrobiną wyższości) pisze Jęczmyk o Kurcie Vonnegucie, który pobierał lekcje ateizmu u kolan babci, a kiedy dorósł, wygrażał Panu Bogu za to, że Go nie ma. Pyszna jest podana przez Jęczmyka anegdota: w 1984 roku, podczas pobytu Vonneguta-ateisty w Polsce (kiedy środowisko opozycyjne i kościelne wzięło go za swego), prałat Henryk Jankowski wręczył twórcy autorowi „Kociej kołyski” ciężki żelazny krzyż. Z perspektywy czasu to bardzo ironiczna sytuacja… Anegdot dotyczących pisarzy, tych o głośnych nazwiskach, z którymi spotykał się Jęczmyk, czy to na konwentach, czy z racji kontaktów zawodowych, znajdziemy w książce więcej.
Najwięcej miejsca (13 felietonów) poświęcone jest twórczości Philipa K. Dicka. Jęczmyk widzi w nim głównie pisarza metafizycznego, mistycznego, wadzącego się z Bogiem. Czy Dick był chory psychicznie czy posiadał „boski zmysł”, pozwalający widzieć to, co zakryte? Oczywiście to drugie, zresztą generalnie na schizofreników patrzy Jęczmyk z sympatią, jako być może „jedynych zdrowych” (!). Swoje epifanie Dick poddawał świadomemu procesowi twórczemu. Gdyby rzeczywiście z wiekiem stawał się on coraz bardziej szalony, co niektórzy (Ursula K. Le Guin) zarzucali mu po „Valisie” i „Bożej inwazji”, to jego ostatnią powieścią nie byłaby realistyczna „Transmigracja Timothy’ego Archera”, argumentuje Jęczmyk. Najważniejsze w każdym razie jest tu przekonanie, że Dick był prawdziwym mistykiem, który przypadkowo znalazł się w krainie science fiction.
Znajdziemy też felietony o Stanisławie Lemie, J. G. Ballardzie czy braciach Strugackich, a także tematyczne – o Bogu w science fiction, historiach alternatywnych czy wizjach apokalipsy. Jęczmyk nie skupia się wyłącznie na treści utworów, ale odnosi treść do naszego świata czy szuka podobieństw historycznych. Są też książki, nietraktowane jako fantastyka, a de facto nią będące – „Atlas zbuntowany” Ayn Rand czy zupełnie u nas nieznana „Philip Dru: Administrator” Edwarda Mandella House’a (1912 r.). Ta druga miała ponoć „największy wpływ na dzieje świata” (!), bo ukształtowała poglądy prezydentów Wilsona i Roosevelta i przyczyniła się do powstania prywatnego banku centralnego, jakim stał się FED (konsorcjum dziewięciu banków prywatnych będących własnością znanych bankierów). I tak, według Jęczmyka, książki (fantastyczne) i idee ukształtowały dzisiejszy świat, i to raczej na gorsze, bo w stronę „rządu światowego” i sterującej zza kulis banksterki.
Brzmi nazbyt spiskowo? Ale to nie wszystko. Dalej, zimna wojna i rywalizacja między USA i ZSRR była w dużym stopniu ukartowaną fikcją, też kierowaną przez światową elitę finansistów. Fikcją była i jest też amerykańska rywalizacja między demokratami a republikanami, bo elity są zawsze te same. Czytając takie rewelacje, czytelnik zastanawia się – jest coś na rzeczy, czy to wpływ paranoicznej optyki Dicka? Czy to nie jest rozpoznawanie wzorca i szukanie tygrysa w zaroślach?
Inną tezą, z którą trudno się bezkrytycznie zgodzić, jest przekonanie, że cierpienie sprzyja twórczości, a już wręcz jest warunkiem niezbędnym geniuszu, co oddają słowa „zdrowy małż nie rodzi perły”. Paganini, Goya, Chopin i cała rzesza artystów tworzyła genialne dzieła nie pomimo tego, że chorowała czy żyła w nędzy, ale właśnie z tego powodu. Czy naprawdę dziś twórcy za mało cierpią i dlatego nie ma dzieł genialnych?
Andrzej Horubała pisze w zamieszczonym w książce aneksie, że Jęczmyk bada kojące nas narracje i zrywa kolejne zasłony z rzeczywistości. Do pewnego stopnia to oczywiście prawda. Ale czy stawiając w ich miejsce dogmatykę i mitologię chrześcijańską sam nie robi podobnego manewru, jedną opowieść zastępując inną? Czy świat jest „urządzeniem do produkowania zbawionych, szkołą wypuszczającą potrzebnych Bogu absolwentów”? Koncepty z science fiction (zaczerpnięte z Bayleya, Sheckleya i oczywiście Dicka) służą za metafory pełnej rzeczywistości – brzmi to pięknie, ale czy to jednak nie nadinterpretacja? W centrum wszystkiego musi być albo Bóg, albo czarna dziura i rozpacz, jak u Vonneguta. Czy Lech Jęczmyk wyrósł z „krępujących pęt racjonalizmu” czy „oświeceniowcy” wyrośli z „pęt” myślenia religijno-mitycznego?
Zatem nie dziwi, że science fiction w ujęciu Jęczmyka nie tyle jest literaturą uformowaną na tradycji oświeceniowej czy pozytywistycznej, tylko realizuje stare mity w nowych szatach, nieobecne zresztą w prozie głównonurtowej, zajmującej się blokowiskami. Stąd mamy literaturę „poziomą”, realistyczną, obyczajową, „plotkarską” i „pionową”, mityczną, stawiającą pytania o sens świata, cierpienia czy istnienie Boga (ta druga to oczywiście science fiction). I nie jest też tak, że „plotki” są niepotrzebne, wręcz przeciwnie, Jęczmyk o „kobiecej” skłonności do plotkowania (tak w życiu codziennym, jak w literackich czy telenowelowych „plotkach o nieznajomych”) wyraża się z dużą estymą jako o niezbędnym spoiwie społecznym. Ale takie podejście miło łechce dumę fantastów, których często oskarża się o eskapizm, no i wydaje się też, że takim komplementem wiele kobiet poczuje się urażonych.
Jęczmyk swoje felietony zaczął pisać w latach dziewięćdziesiątych, w czasach rozkwitu w Polsce fantastyki religijnej (jej też poświęca trochę miejsca) i zapewne sprawił, że sporo konserwatystów i „religiantów” zaczęła patrzeć przychylnym okiem na fantastykę. Ale też być może zmienił podejście do religii u części fantastów, których uwiodła jego erudycja i gawędziarstwo.
Warto porównać „nowośredniowieczne” tezy Jęczmyka z książką „Nowe Oświecenie” Stevena Pinkera (recenzja tutaj), kwestionującą niemal wszystkie „apokaliptyczno-katastroficzne” tezy Jęczmyka. U Pinkera korzyści wynikające z postępu i rozwoju zdecydowanie przewyższają minusy. Giełda i kredyt to nie tylko zastąpienie „pracy i modlitwy” (u Jęczmyka filarów zachodniej cywilizacji), ale dopuszczenie ryzyka, wiary w przyszłość, do gry – coś, co było nie do pomyślenia w średniowieczu. A cierpienia mimo wszystko lepiej jest unikać, a przynajmniej starać się je minimalizować, niż je uszlachetniać.
Konsekwencją wyzwolenia się z „pęt racjonalizmu” i pobłażliwego traktowania nauki jako „nie aż tak ważnej” (a i niebezpiecznej) jest np. bagatelizowanie odkrycia bozonu, skoro ludzkie zbawienie jest nieskończenie ważniejsze. Tak jak Vonnegut, choć kierowany inną motywacją, pomstował na „niepotrzebne” (!) lądowanie na Księżycu (pamiętamy to z filmu „Pierwszy człowiek”), bo są przecież pilniejsze potrzeby, ludzie nie mają pracy i w ogóle źle się dzieje.
Trudno też przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza bardzo daleko posuniętą prorosyjskość autora (nie mylić z sympatią do ZSRR). Jest ona zapewne efektem rusycystycznych studiów i osobistych sympatii, ale też logiczną konsekwencją poglądów. Otóż, skoro Zachód umiera i przegrywa światową rywalizację, to trzeba zwrócić się na Wschód. Skorzystamy na tym gospodarczo, a drażnienie niedźwiedzia i agresywne potrząsanie szabelką przez słabą Polskę i angażowanie się w sprawy Ukrainy jest skrajną głupotą. Zatem nie dziwi mnie, tak jak kiedyś, wspólne pojawienie się z Korwin-Mikkem – kiedyś owszem, ponieważ o korwinowskich, egoistycznych liberałach Jęczmyk miał jak najgorsze zdanie. Ale jedno ich łączy – podejście do Rosji właśnie.
Czy publicystyka Lecha Jęczmyka przekracza utarte koleiny w myśleniu o świecie i fantastyce, czy przeciwnie, jest próbą dopasowania arbitralnych tez i dogmatów do świata, nadinterpretacją faktów, rozpoznaniem nieistniejących wzorców na podstawie słabych poszlak? Zależy od stanowiska czytelnika, ale warto zapoznać się z jego publicystyką, choćby po to, żeby się nie zgadzać z jego tezami, bo bywa naprawdę fascynująca. Jeśli patrzymy na świat bardziej sceptycznie czy pesymistycznie, to stwierdzimy, że wiele z tez właściwie się sprawdziło – kryzysy imigracyjne, coraz większe rozwarstwienie społeczne czy wzrost znaczenia Chin. Jako wnikliwy obserwator przemian społecznych i zjawisk cywilizacyjnych, o których często nie wspomina się w oficjalnym obiegu, Jęczmyk bywa naprawdę świetny. Ale też często bazuje na poszlakach i ma skłonności do nadinterpretacji, a pochwała irracjonalizmu również nie przekonuje.
koniec
15 marca 2021

Komentarze

15 III 2021   15:29:36

Generalnie to ja już młody nie jestem. Pamiętam zatem to jak zmieniała się Fantastyka, potem nowa Fantastyka. Wracam do tego bo właśnie tam zebrało się grono osób, wśród nich Lech Jęczmyk. Miesięcznik najpierw mocno nawigował w stronę erotyki, lekko "różowej" grafiki. Chyba nie chwyciło bo potem ponawigował w stronę dziwną. Pojawiały się tam zwroty "literatura menstruacyjna" - to literaturze pisanej przez kobiety, poważne rozważania dotyczące końca świata w roku 2000, czy Dart Maul jest symbolem szatana, ogłoszono nadejście Nowego Średniowiecza itp. Cześć tego klimatu wywoływał właśnie Pan Lech. A na marginesie - w latach 80ty i wczesnych 90ty jego felietony były zdecydowanie inne...

15 III 2021   17:19:52

Hę? Pozwolę sobie zapolemizować. Nie znam na pamięć felietonów p. Jęczmyka, ale nie widzę jakiejś przepaści między tym co pisał wcześniej czy później.
Z kolei Nowe Średniowiecze, jak napisano w artykule, wykoncypował Bierdajew i to znacznie wcześniej niż powstała "Fantastyka".
Atutem dawnej "Fantastyki" była różnorodność. To, że redakcja drukuje jakiś artykuł nie oznacza, że każdy pracownik od sprzątaczki do naczelnego jest zwolennikiem tez zawartych w tym artykule.

Co do końca świata, pomylili się o rok, bo nastąpił 11 września 2001 r. (poprzedni świat skończył się w 1914 r.)

IMO Darth Maul jest symbolem Szatana. No chyba że się mylę, bo p. Lucas przyprawił mu rogi dla jaj (przecież rogate ssaki są wegetarianami!). No i w dodatku wyznawcy Ciemnej Strony Mocy, znani są z pomagania staruszkom i lepienia glinianych garnków.

15 III 2021   20:09:08

@pszemeq
Chyba inne pismo czytaliśmy... A Jęczmyka wywalili z NF za - cytując jego słowa (z pamięci) - "mieszanie młodym ludziom w głowach". Skutecznie mieszał, to akurat prawda i, korzystając okazji, za to mieszanie niniejszym mu dziękuję. Jego felietony otworzyły mi oczy na parę spraw, choć nie zawsze zgadzałem się ze wszystkim co pisał.

16 III 2021   10:11:32

@zyx, @El Lagarto
Trudno się spierać o odczucia - ale to w sumie dobrze, że mieliście inne odczucia

16 III 2021   13:05:41

@zyx @pszemeq
Protokół niezgodności został spisany. Pozdrawiam wszechczytelników.

22 III 2021   17:32:06

@pszemeq pamiętam ten zwrot w "dziwną stronę". Wtedy nie zastanawiałem się nad tym zbytnio, jedynie nie rozumiałem, czemu w moim ulubionym miesięczniku publikują takie dziwactwa. To się zmieniło po sprawie "CyberJoly Drim", po której zniechęciłem się i odpuściłem NF (ale też nie od razu). A dzisiaj? Zdaję sobie sprawę, że dla ludzi tworzących wtedy NF (Parowski, Jęczmyk, Oramus itd.) w 1989 r. zawalił się świat, choć pewnie na początku nie zdawali sobie z tego sprawy, a następne dziesięciolecie musiało być bardzo gorzką lekcją. Ironią losu jest, że ci pisarze sf nie byli w stanie odnaleźć się w długo wyczekiwanej przyszłości. Bardzo pouczający jest tu wywiad z Parowskim we Frondzie Lux (nr 78); toć on dopiero w 2001 sprawił sobie komórkę, a w 2003 - komputer. A za PRL i czasami młodości tęsknić nie wypadało - bo to przecież wszyscy zdeklarowani antykomuniści. Więc można zrozumieć, że szli w jakieś dziwactwa, kiepską ezoterykę, próbowali odnaleźć się, nie wiedząc czego tak naprawdę szukają.

22 III 2021   21:08:29

@Teukros
O czym ty piszesz? Dla tych ludzi świat nie zawalił się w 1989 roku, wręcz przeciwnie - oni wtedy odżyli. Nie było już cenzury i po zmianie nazwy pisma mogli publikować to na co mieli ochotę, a nie to co zaaprobowali niektórzy "towarzysze" z redakcji. Lata 90. i początek kolejnej dekady to najlepszy czas dla pisma jeśli chodzi o publicystykę, dział recenzji czy naukowy. Upadek zaczął się właśnie w momencie zdymisjonowania Parowskiego ze stanowiska naczelnego i wyrzucenia Jęczmyka w 2003.

22 III 2021   22:13:39

@zyx no widzisz, a mi podobało się to, co było wcześniej - taka np. "Mała Fantastyka" (pierwszy kontakt z Tolkienem i Lewisem!) i "Komiks Fantastyka", obie serie zakończone w 1990 r. Szczególnie "Komiks Fantastyka" to było dla mnie pierwsze spotkanie z zagranicznym komiksem ("Rork" Andreasa, "Yans" Rosińskiego i Duchateau), który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Dzisiaj zdaję sobie sprawę, że dla ówczesnej ekipy F/NF to pewnie była chałtura, ale wtedy byłem dzieckiem i nie myślałem w takich kategoriach :) Rzeczywiście, pierwszą połowę lat 90. w NF wspominam bardzo dobrze, faktycznie można powiedzieć że "odżyli". Do dzisiaj pamiętam "Karę większą", "Notekę", czy "Tkacza iluzji", to były opowiadania które ukształtowały mój gust jeżeli chodzi o fantastykę, i rzeczywiście dobrze wspominam publicystykę z tamtego okresu. Później zaczęły się te dziwne odpały; dzisiaj już mało z tego kojarzę, poza opowiadaniem Regalicy (oj, zapadło mi w pamięć) i aferą z Liedtke. Do tego, co było po 2003, nie jestem w stanie się odnieść - NF już wtedy nie czytałem. Dużo później dowiedziałem się, że Parowski odrzucił kolejne opowiadanie nagrodzone później Zajdlem - pamiętam, że niezbyt mnie to wtedy zdziwiło. To "odżycie" nie trwało długo, pod koniec wieku przyszło po nim rozczarowanie, a w przypadku Parowskiego chyba wręcz odrzucenie nowego (bardzo polecam ten wywiad we Frondzie), co przełożyło się na treść NF.

22 III 2021   23:13:23

MF była super, miałem wszystkie numery, ale pisałeś o dużej F, nie małej. KF zmienił nazwę na "Komiks" i wychodził jeszcze parę lat, np. takie świetne rzeczy jak "Wieczna wojna" czy Pelissa. Parowski słusznie odrzucił ten koszmarek nagrodzony Zajdlem w niejasnych okolicznościach. Po 2003 pismo poszło w komercję bo wydawca się przestraszył, że nakład spada. W rezultacie różnych nietrafionych decyzji spadł jeszcze bardziej...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Superwizja
Joanna Kapica-Curzytek

15 IV 2024

Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.

więcej »

PRL w kryminale: W kamienicy na Złotej
Sebastian Chosiński

12 IV 2024

W 1957 roku, na fali październikowej „odwilży”, swój powieściowy debiut opublikowała – dotychczas zajmująca się głównie dziennikarstwem – Anna Kłodzińska (w tym momencie miała już czterdzieści dwa lata). Wtedy nikt jeszcze nie mógł przewidywać, że za sprawą książki „Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny” na literacką scenę wkroczy jedna z najbardziej znanych postaci peerelowskiej literatury kryminalnej.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

„Czemu pies szczeka? Patrz, jak płonie niebo!”
— Sebastian Chosiński

Tegoż autora

Kurs na czerwoną gwiazdę
— Sławomir Grabowski

Duch czy Demiurg?
— Sławomir Grabowski

Dwunastoletni czarodziej w okularach
— Sławomir Grabowski

Na promieniu światła
— Sławomir Grabowski

Kłopoty w Poviss
— Sławomir Grabowski

Sztuka wojny w kredzie
— Sławomir Grabowski

Wszyscy jesteśmy Japończykami
— Sławomir Grabowski

Zapętlony Ijon Tichy
— Sławomir Grabowski

Niedoceniane sondy i łaziki
— Sławomir Grabowski

Cthulhu i matematyka
— Sławomir Grabowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.