W „Królu” nic nie jest proste ani nic nie jest oczywiste. Nawet to, kto jest narratorem powieści i jakie są jego prawdziwe losy. Snując swoją opowieść o międzywojennej polsko-żydowskiej Warszawie, Szczepan Twardoch wykorzystał postaci historyczne (wprost bądź nieco je przerobiwszy), lecz jednocześnie stworzył dzieło dalekie od stricte historycznego. Czy z tego powodu mniej wartościowe? Nic z tych rzeczy!
Kaplica w Berezie
[Szczepan Twardoch „Król” - recenzja]
W „Królu” nic nie jest proste ani nic nie jest oczywiste. Nawet to, kto jest narratorem powieści i jakie są jego prawdziwe losy. Snując swoją opowieść o międzywojennej polsko-żydowskiej Warszawie, Szczepan Twardoch wykorzystał postaci historyczne (wprost bądź nieco je przerobiwszy), lecz jednocześnie stworzył dzieło dalekie od stricte historycznego. Czy z tego powodu mniej wartościowe? Nic z tych rzeczy!
Powieściowy dorobek Szczepana Twardocha da się, jak na razie, podzielić na dwa etapy odpowiadające dwóm dekadom jego pisarskiej kariery. Do 2010 roku interesowała go – mówiąc w pewnym uproszczeniu – literatura o proweniencji fantastycznej, później – po „Wiecznym Grunwaldzie” (2010) – zaczął natomiast wykorzystywać kostium coraz popularniejszego w ostatnich latach dramatu kryminalnego retro. Zaczęło się to od „Morfiny” (2012), a kontynuowane było głównie w „Królu” (2016), „Królestwie” (2018) i „Pokorze” (2020). Co będzie dalej – czas pokaże. W każdym razie już we wstępie warto podkreślić, że wymienione powyżej powieści nie są książkami detektywistycznymi w podstawowym znaczeniu tego słowa. Podobnie jak nie są książkami historycznymi, chociaż do dwudziestowiecznych dziejów Polski, Śląska i – szerzej – Europy się odnoszą.
W „Królu” Twardoch przyjrzał się przedwojennej Warszawie – miastu, które z jednej strony miało ambicje, żeby dorównać metropoliom zachodnioeuropejskim, z drugiej nie potrafiło poradzić sobie z wielkimi obszarami biedy i społecznego wykluczenia, jakie dotykały głównie, lecz nie tylko (wystarczy sięgnąć po „Granicę” Zofii Nałkowskiej), ludność żydowską. Wybrał jednak zaskakującą perspektywę i spojrzał na stolicę oczyma dwóch najsłynniejszych międzywojennych gangsterów: Taty Tasiemki, czyli Polaka Łukasza Siemiątkowskiego (1876-1944), który w powieści został przerobiony na Jana „Kuma” Kaplicę, oraz Doktora Łokietka, czyli Żyda Judeła Łokcia (1890-1941), który stał się protoplastą Janusza Radziwiłka. Swoje odpowiedniki w rzeczywistości mają również inne postaci, jak chociażby wybijający się na plan pierwszy bokser Jakub Szapiro (wzorowany na Szapselu Rotholcu) czy jeden z żołnierzy Kuma – Pantaleon Karpiński, któremu Twardoch nawet nie zmienił tożsamości.
Oprócz wątku stricte sensacyjno-kryminalnego bardzo istotną rolę odgrywa też wątek polityczny, dzięki wpleceniu którego autor mógł wprowadzić na karty powieści osoby z sanacyjnej wierchuszki, jak premier Felicjan Sławoj Składkowski, naczelny wódz Edward Śmigły-Rydz czy pułkownik Adam Koc, który w 1937 roku – a właśnie wtedy rozgrywa się zasadnicza fabuła „Króla” – stanął na czele mającego ciągotki faszystowskie Obozu Zjednoczenia Narodowego. Przystawką do nich okazuje się natomiast Bolesław Piasecki – falangista, zagorzały antysemita, który po drugiej wojnie światowej przeszedł konwersję na narodowy komunizm. Trzeba przyznać, że sporządzenie podobnej mieszanki – od Taty Tasiemki po nacjonalistycznego radykała, od Doktora Łokietka po pułkownika Koca – prezentuje się tyleż atrakcyjnie, co fantastycznie. Ale czy naprawdę jest takie nieprawdopodobne?
Przecież Siemiątkowski i Łokietek, czy też – jak chce Twardoch – Kaplica i Radziwiłek (w powieści znajduje się humorystyczne wyjaśnienie tego zdrobnienia), to nie byli zwyczajni gangsterzy, którzy jedynie wymuszali haracze od kupców żydowskich na popularnym Kercelaku. Cieszyli się oni – dzięki swemu zaangażowaniu politycznemu i pięknej karcie w czasie walki o niepodległość – uznaniem władz. To nie przypadek, że kiedy w wyniku intrygi Kum trafia do obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, Szapiro stara się najszybciej, jak to tylko możliwe, zorganizować spotkanie z premierem Składkowskim. Wszak Kaplica, podobnie jak jego rzeczywisty odpowiednik, to stary towarzysz z Organizacji Bojowej PPS, piłsudczyk, z całego serca nienawidzący wszelkiej maści faszystów – czy to włoskich, niemieckich, czy też rodzimych. A że przy okazji kogoś tam poturbuje, komuś zabierze pieniądze… Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem!
„Król” jest dziełem, którego fabuła rozpięta jest na dwóch płaszczyznach czasowych. Wydarzenia z 1937 roku, stanowiące jego główną oś, poznajemy w formie retrospekcji snutych po kilku dekadach przez… Właśnie! Do ostatniego rozdziału Twardoch myli tropy i wprawia czytelnika w konsternację. Bo jak wierzyć narratorowi, który sam nie wie, kim jest, ma potężne problemy z pamięcią i na dodatek widuje (a konkretniej: widywał w przeszłości) latającego nad miastem potężnego, złowrogiego kaszalota. Pisarz pewnie nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził do powieści elementu fantastycznego. W jakim celu? Każdy może to zinterpretować po swojemu. Dla mnie Litani jest zapowiedzią nadchodzącej wielkimi krokami apokalipsy, nieuchronności żydowskiego losu pod nazistowską okupacją. Czy jednak pojawiające się w „Królu” wtręty dotyczące tego, co dzieje się w III Rzeszy i jak odnoszą się do tego postpiłsudczykowscy sanatorzy, można traktować jako literacką antycypację zagrożenia?
Chyba jednak nie. Jest to bowiem przede wszystkim literatura sensacyjna – uszlachetniona wprawdzie politycznym wątkiem spisku przygotowywanego przeciwko prezydentowi Ignacemu Mościckiemu i premierowi Składkowskiemu, ale skupiająca się głównie na bandyterce i zawiłościach losu gangstera, który dojrzewa do tego, by odegrać ważną rolę. W czym? On sam jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę, choć wyraźnie widać, jak jego postawa ewoluuje. Podobne zabiegi sprawiają, że miejsce „Króla” jest gdzieś pomiędzy literaturą wysoką a popularną. Ku tej ostatniej ciągną go opisy hulaszczego życia Kuma Kaplicy i doktora Radziwiłka, jak również perypetie miłosne Szapiry i jego pełen namiętności związek z nimfomanką Anną Ziembińską, która – dla dodania (nomen omen) pieprzu – okazuje się córką i siostrą zagorzałych nacjonalistów. Twardoch w tych fragmentach nie powściąga języka, bywa naturalistyczny w dialogach i opisach, ale jednocześnie po mistrzowsku panuje nad wewnętrznym psychodelicznym rytmem opowieści, który sprawia, że nie sposób się od niej oderwać.