Kto oglądał pierwszy odcinek serialu „07 zgłoś się”, z lektury powieści „Major opóźnia akcję” będzie czerpał dużo mniejszą przyjemność. Najistotniejszy jest w nich bowiem – i w książce, i w filmie – zwrot akcji zaprezentowany w finale. Ale jeżeli z jakiegoś powodu – wiem! to mało realne – nie znacie akurat tego epizodu, historia przedstawiona przez Aleksandra Minkowskiego (ukrytego pod pseudonimem Marcin Dor) przypadnie Wam do gustu.
PRL w kryminale: Genialny przekręt na miliony złotych
[Marcin Dor „Major opóźnia akcję” - recenzja]
Kto oglądał pierwszy odcinek serialu „07 zgłoś się”, z lektury powieści „Major opóźnia akcję” będzie czerpał dużo mniejszą przyjemność. Najistotniejszy jest w nich bowiem – i w książce, i w filmie – zwrot akcji zaprezentowany w finale. Ale jeżeli z jakiegoś powodu – wiem! to mało realne – nie znacie akurat tego epizodu, historia przedstawiona przez Aleksandra Minkowskiego (ukrytego pod pseudonimem Marcin Dor) przypadnie Wam do gustu.
Marcin Dor
‹Major opóźnia akcję›
Aleksander Minkowski (1933-2016) był jednym z najpopularniejszych twórców literatury młodzieżowej i dziecięcej w Polsce Ludowej, znanym w dużej mierze z adaptacji filmowych swoich książek, jak chociażby „Grubego” (zbiór opowiadań: 1966, serial telewizyjny 1972) czy „Szaleństwa Majki Skowron” (1972/1976). Pisał też jednak – i to sporo – dla dorosłych. Publikował zresztą nie tylko pod własnym nazwiskiem, ale także pod pseudonimami: anglojęzyczny Alex Hunter posłużył mu do wydania dziesięciotomowego cyklu „Tropiciele złoczyńców” natomiast enigmatyczny, słowiański Marcin Dor – dwóch kryminałów. Pierwszym było – znane z cyklu „Ewa wzywa 07…” – „Zabójstwo Thomasa Jonesa” (1969), drugim pełnoprawna powieść „Major opóźnia akcję” (1970), którą także kupiło wydawnictwo Iskry (ale do innej serii – „Klubu Srebrnego Klucza”).
Minkowski zajmował się jednak nie tylko prozą. Po powrocie z zesłania – jako nastolatek w czasie wojny trafił do Republiki Komi – zamieszkał z rodziną we Wrocławiu; do Warszawy przeniósł się na studia (wybrał, co może dziwić, biorąc pod uwagę jego niedawne doświadczenia życiowe… filologię rosyjską). Najpierw próbował swych sił jako dziennikarz w „Po prostu” (1954-1957) i tygodniku ilustrowanym „Świat” (1958-1961); prozie poświęcił się od końca lat 50. Z jakiegoś powodu zwróciła na niego uwagę Służba Bezpieczeństwa, której tajnym informatorem został prawdopodobnie w 1961 roku; pozostawał nim prawie przez dwie dekady – gdy sprawa wyszła na jaw, oczywiście wypierał się tego. W latach 80. jego gwiazda powoli zaczęła gasnąć: za redagowanie tygodnika „Tu i teraz” coraz częściej spotykał go środowiskowy ostracyzm, natomiast wydawanie – już po politycznym przełomie – podłych bulwarówek pokroju „Skandali” i „Nowych Skandali” stało się najlepszą miarą upadku zdolnego niegdyś żurnalisty, prozaika i scenarzysty.
Powieść „Major opóźnia akcję” nie należy do najwybitniejszych dzieł Minkowskiego, a jednak to ona unieśmiertelniła pisarza w oczach wielbicieli milicyjnych kryminałów. To ją bowiem Krzysztof Szmagier (1935-2011) obrał za kanwę pierwszego odcinka kultowego dzisiaj serialu „07 zgłoś się”. Scenariusz napisał jednak, o dziwo, nie twórca pierwowzoru literackiego, chociaż miał już takie doświadczenie, lecz Michał Komar. Poza paroma szczegółami, które nie są najistotniejsze (na przykład imiona bądź nazwiska bohaterów czy przeniesienie miejsca zamieszkania „Czarnego” z Wybrzeża do Krakowa), nie dokonywał on radykalnych zmian. Jeżeli więc ktoś poznał – i dobrze pamięta – film, niczym zaskoczonym podczas lektury książki nie zostanie. Czy to oznacza, że nie warto po nią sięgać. Wcale nie! Warto zobaczyć, jak zmienił się komunistyczny świat w ciągu sześciu lat, jakie dzielą publikację powieści (1970) od jej ekranizacji (1976).
Niby to niewiele, ale… skoro książka ujrzała światło dzienne w pamiętnym z wydarzeń grudniowych 1970 roku, oznacza, że musiała zostać napisana pod koniec lat 60., czyli w okresie, kiedy PRL-em rządził jeszcze Władysław Gomułka. Film natomiast kręcono w epoce „środkowego Edwarda Gierka”, a jego premiera miała miejsce pod koniec listopada 1976 roku, a więc pięć miesięcy po
buncie w Radomiu. To już była jednak trochę inna Polska. Okres nieskrępowanej konsumpcji (na kredyt) odchodził już w niepamięć; wkraczaliśmy w stan permanentnego kryzysu gospodarczego, który potrwał do samego upadku Polski Ludowej. W filmie mowa jest o tym, że „gang Inżyniera” sprowadza do kraju nielegalnie… kremplinę; w książce, która powstała w – zdawałoby się – bardziej siermiężnych czasach, jest z kolei mowa o gustownych „francuskich sweterkach”. Spora różnica jakościowa, prawda? Dziwne, że akurat na korzyść Gomułki.
Narracyjnie „Major opóźnia akcję” dzieli się na dwie części: w niektórych rozdziałach akcja przedstawiona jest w pierwszej osobie, w pozostałych – tradycyjnie w trzeciej. W tych pierwszych historię poznajemy z „ust” głównego bohatera powieści, Tomasza Bura. Nie tak dawno opuścił on – po trzech latach odsiadki – więzienne mury. Teraz regularnie odwiedza „pośredniak”, szukając godnej swoich kwalifikacji – określa je zaś jako „dyrektorskie” – pracy. Gdy urzędnik oferuje mu zajęcie przy robotach budowlanych, odchodzi od okienka zniesmaczony. Kolejnego razu zwraca na siebie uwagę mężczyzny, który przedstawia mu się jako Bazyli Kreczet (gwoli ścisłości to na razie podaje jedynie nazwisko). Proponuje on Tomaszowi zajęcie – miałby po sklepach w różnych regionach Polski rozwozić towar. Praca komiwojażera nie bardzo Burowi odpowiada, lecz zmienia zdanie, kiedy dowiaduje się, że jest to jedynie przykrywka do rozprowadzania innego towaru. Przynoszącego znacznie większe zyski.
Nie mając na razie własnego lokum, Tomasz wprowadza się do poznanej już po wyjściu z więzienia Marty Pociej – kobiety o pięknych nogach, ale oszpeconej blizną po nożu twarzy. Na Burze nie robi to jednak większego wrażenia, poza tym dach nad głową i sprawna kochanka w łóżku zawsze są na wagę złota. Zwłaszcza gdy jest się w takiej sytuacji, jak on. Po wywiązaniu się, jak należy, z pierwszego zadania poznaje też najbliższych współpracowników Kreczeta: tajemniczego Inżyniera (jego imienia ani nazwiska nie poznajemy) oraz już nie najmłodszą, lecz wciąż godną pożądania Jolantę Ugrot, kelnerkę z lokalu „Gioconda”. To oni kręcą interesem, który de facto jest nielegalną w warunkach gospodarki socjalistycznej firmą importową. Ich działania każdego roku narażają skarb państwa na wielomilionowe straty. A jednak nie można ich przyskrzynić, ponieważ – na pozór – funkcjonowanie przedsiębiorstwa, którego formalnym właścicielem jest klasyczny „słup”, nie narusza prawa.
Irytuje to szczególnie rozpracowującego „gang Inżyniera” porucznika Bolesława Drwienia (w filmie Szmagiera zastąpił go porucznik Antoni Zubek), który aż rwie się do tego, aby pozamykać wszystkich jego szefów, przycisnąć w śledztwie i tym sposobem skłonić do przyznania się do winy. Tak zdobyte „dowody” zostałyby jednak odrzucone przez sąd. Przełożony Drwienia, major Waldemar Krupski (prywatnie przyjaciel ojca Bolka), musi więc przez cały czas kontrolować podwładnego, by jakimś nierozważnym krokiem nie popsuł misternie (czytaj: powolnie) prowadzonego dochodzenia. Młody (dwudziestoczteroletni) oficer zaczyna nawet nabierać podejrzeń, że major może mieć jakieś konszachty z przestępstwami, tym bardziej że Inżynier niejeden raz powoływał się podczas rozmów na wysoko ustosunkowanych przyjaciół. Ale żeby nawet w milicji? To chyba jednak niemożliwe. W takim razie dlaczego Krupski za każdym razem powściąga ambitnego porucznika?
Szajka przez kilka lat działa praktycznie przez nikogo nie niepokojona. W pewnym momencie jednak pojawia się groźna konkurencja. Dobrze znany Jolancie Ugrot „Czarny” – prywatnie Pankracy Trepkiewicz z Krakowa – postanawia wykorzystać patent kolegów po fachu z Warszawy i przejąć ich rynek. To twardy gracz, którego w czasie wojny nie złamali Niemcy, a po wojnie komuniści. Czy taki człowiek, grzecznie poproszony, wycofa się dobrowolnie z zapowiadającego wielkie zyski interesu? Raczej wątpliwe. W takiej sytuacji sprawę może załatwić Bur. Siedział trzy lata, więc pewnie zalicza się do tych, którym ręka w sytuacjach ekstremalnych raczej nie zadrży. Milicji taka wojna gangów powinna być w zasadzie na rękę, lecz z drugiej strony jako „obywatelska” straż porządku – winna chronić zdrowie i życie każdego obywatela, nawet takiego, który jest z prawem na bakier. W każdym razie nie ma wątpliwości, że prędzej czy później drogi Tomasza Bura i porucznika Drwienia będą musiały się przeciąć.
Literacko powieść Minkowskiego wypada średnio. Stylizacja języka na przestępczy jest jej najsłabszą stroną. Ewidentnie autor nie czuje tego, dialogi wypadają więc sztucznie (w filmie zresztą także, chociaż na ekranie mimo wszystko ożywia je nadzwyczaj utalentowany „naturszczyk”, czyli Bronisław Cieślak). Interesująco za to prezentuje się sama intryga i sposób, w jaki zaplanowany został cały przekręt (swoją drogą ciekawe, czy pisarz wymyślił to sam, czy zaczerpnął koncept z milicyjnego archiwum). Swoisty koloryt ma także obraz półświatka z końca lat 60. ubiegłego wieku. „Gioconda”, wille Inżyniera i Jolanty Ugrot – tak funkcjonowali w PRL-u nieliczni. Poniekąd więc powieść podkreśla słabość gospodarczą ustroju: skoro by żyć na godnym poziomie, trzeba być przestępcą (wprawdzie inteligentnym, lecz jakie to ma znaczenie?), to coś jest mocno nie tak z tą deklarowaną przez władze sprawiedliwością społeczną.