Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Arkady Martine
‹A Memory Called Empire›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułA Memory Called Empire
Data wydania26 marca 2019
Autor
Wydawca TOR
CyklTeixcalaan
ISBNB07C7BCB88
FormatKindle
Cena$ 25.99
Gatunekfantastyka
Zobacz czytniki w
Skąpiec.pl
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk

Cudzego nie znacie: Bizantyjski przepych
[Arkady Martine „A Memory Called Empire” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„A Memory Called Empire” Arkady Martine to bardzo solidna książka, jedna z lepszych, jakie trafiły w moje ręce w ostatnim czasie. Złożona, ale nie przekombinowana. Dobrze napisana, ale nie przegadana. Stanowiąca początek cyklu, ale jednocześnie będąca zamkniętą całością.

Miłosz Cybowski

Cudzego nie znacie: Bizantyjski przepych
[Arkady Martine „A Memory Called Empire” - recenzja]

„A Memory Called Empire” Arkady Martine to bardzo solidna książka, jedna z lepszych, jakie trafiły w moje ręce w ostatnim czasie. Złożona, ale nie przekombinowana. Dobrze napisana, ale nie przegadana. Stanowiąca początek cyklu, ale jednocześnie będąca zamkniętą całością.

Arkady Martine
‹A Memory Called Empire›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułA Memory Called Empire
Data wydania26 marca 2019
Autor
Wydawca TOR
CyklTeixcalaan
ISBNB07C7BCB88
FormatKindle
Cena$ 25.99
Gatunekfantastyka
Zobacz czytniki w
Skąpiec.pl
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Na obrzeżach potężnego Imperium Teixcalaan stacja Lsel orbituje w stosunkowo nieznaczącym układzie słonecznym pozbawionym jakichkolwiek nadających się do zamieszkania planet. Jej mieszkańcy od wielu pokoleń zajmują się wydobywaniem surowców z okolicznych asteroid i planet, dbając o swoją niezależność i utrzymując przyjazne stosunki ze swoim potężnym sąsiadem. Oczywiście wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że taki stan rzeczy możliwy jest do utrzymania wyłącznie dlatego, że – jak dotąd – Imperium nie było zainteresowane aneksją. I przywódcom stacji zależy na tym, żeby taki stan rzeczy utrzymać.
Jednym z elementów podtrzymywania ciągłości i zachowywania wiedzy na Lsel są tak zwane maszyny imago, w których przechowywane są osobowości przedstawicieli poprzednich generacji. Przywodzi to oczywiście na myśl stosy pozwalające na digitalizację umysłów w, chociażby, „Modyfikowanym węglu”, ale, o czym przekonujemy się dość szybko, ten motyw został znacząco rozwinięty. W przypadku Lsel, imago służą jako wsparcie żywych ludzi: wszczepienie maszyny odbywa się wyłącznie po serii testów sprawdzających kompatybilność jej nowego nosiciela z osobą (osobami), których wspomnienia i jaźnie zostały na danym imago zapisane. W praktyce osoba nosząca w sobie taki implant może polegać na wiedzy, doświadczeniach i radach jego wcześniejszych użytkowników – a jednocześnie sama jej jaźń ulega zapisowi na imago, by w przyszłości mogły z niej skorzystać kolejne pokolenia.
Oczywiście autorka nie zarzuca nas tą wiedzą od samego początku – to raczej coś, co możemy wydedukować na podstawie licznych, pośrednich i bezpośrednich, informacji przewijających się przez całą książkę. Całość zaczyna się bowiem dość niewinnie: okręt wojenny Imperium przybywa na Lsel z oficjalną prośbą o nowego ambasadora. Co się stało z poprzednim, wysłanym tam dwadzieścia lat wcześniej Yskandrem, tego nikt nie wie. Zarządzająca stacją rada wysyła Mahit Dzmare jako swojego nowego przedstawiciela, zaopatrzywszy ją uprzednio w niezbyt aktualny zapis imago Yskandra.
Akcja rozgrywa się w samym centrum Teixcalaanu i, jak można by się spodziewać, ma odpowiedni do wielkości Imperium rozmach. Nie chodzi bowiem wyłącznie o politykę (choć to właśnie ona pełni tu centralną rolę), ale także o kulturę, historię i język. Arkady Martine bardzo umiejętnie dostarcza czytelnikowi rozmaitych informacji na temat swojego uniwersum. Mając tak wiele możliwości do dyspozycji, autorka zdecydowała się jednak na bardzo klasyczną historię o spotkaniu dwóch odmiennych kultur. Rozgrywa się to jednak nie na poziomie polityki i dalekosiężnych przemian, ale o wiele niżej – w kontaktach międzyludzkich obejmujących przede wszystkich Mahit Dzmare oraz wszystkich tych przedstawicieli Teixcalaanu, których napotyka na swojej drodze. Ambasador Lsel jest przede wszystkim wyższa od mieszkańców planety, ale także jej zwyczaje (chociażby sama forma uśmiechu) są znacząco odmienne. Nie oznacza to, że bohaterka nie zna reguł, jakimi rządzi się Imperium. Wręcz przeciwnie, została wybrana do swojej roli właśnie ze względu na fascynację kulturą i językiem Teixcalaanu. Jak zauważa jedna z bohaterek, gdyby Mahit nie została ambasadorem, z pewnością prędzej czy później złożyłaby aplikację o obywatelstwo.
Właśnie owa kulturalna i językowa dominacja imperium fascynuje najbardziej (choć jako taka stanowi jedynie bardzo bogate tło dla rozgrywających się politycznych wydarzeń). Jak gdyby militarna potęga Teixcalaanu odgrywała jedynie drugorzędne znaczenie i kluczem do prawdziwej potęgi była możliwość wywierania o wiele innego wpływu na podbijane światy. Autorka pokazuje w bardzo przekonujący sposób, w jaki sposób potężne i prężne kulturowo centrum wpływa na ludzi zamieszkujących peryferia. Oczywiście nie każdy na Lsel był nią w równym stopniu zafascynowany – zdarzali się nawet tacy, którzy z niepokojem patrzyli na coraz większe ilości literatury przenikającej z imperium na stację i coraz liczniej emigrujących mieszkańców stacji.
Teixcalaan został bardzo przemyślany. Widać to w niuansach kulturowych, ideologicznych i przede wszystkim – językowych. Mahit doskonale radzi sobie z teixcalaańskim pismem obrazkowym, ale nawet jako ambasador nie jest w stanie dostrzec wszystkich (szczególnie historycznych) niuansów związanych z poszczególnymi słowami/ideogramami wykorzystywanymi zarówno na piśmie, jak i w mowie. Na szczęście ma zawsze przy boku chętną do pomocy przedstawicielkę Ministerstwa Informacji, Three Seagrass.
No właśnie, imiona. Zamiast jakichś losowych zbiorów sylab, które miałyby brzmieć egzotycznie, Martine poszła w bardziej ustrukturyzowanym kierunku: każde teixcalaańskie imię składało się z dwóch członów: numeru (każdy miał swoją kulturową i historyczną symbolikę) oraz rzeczownika (często nazwy rośliny)1). Niby drobiazg, ale kiedy Mahit i Three Seagrass omawiają edukację na Lsel i wymyślanie symbolicznych i dobrze brzmiących imion, cały epizod ma w sobie ogromną dawkę realizmu – wraz z głęboko skrywanym pragnieniem Mahit, by stać się jednym z obywateli Imperium.
Inny przykład: choć minęło wiele wieków odkąd pierwsi przedstawiciele Teixcalaanu opuścili swoją rodzimą planetę i ruszyli na podbój kosmosu2), pewne formy, choć nieszczególnie praktyczne i bardzo archaiczne, zostały zachowane. Jedną z nich jest zwyczaj komunikowania się przy pomocy fizycznych nośników, listów pisanych na niewielkich mikrofiszkach, regularnie dostarczanych i odbieranych przez dedykowanych urzędników. Charakterystycznym elementem wielu oficjalnych pomieszczeń (w tym kwater ambasador Mahit) są misy dla korespondencji przychodzącej i wychodzącej. Dodajmy do tego różnokolorowe nośniki, obowiązkowo pieczętowane (w zależności od ich pochodzenia), a otrzymamy kolejny – niby mało istotny, ale jakże wymowny – element składający się na złożoność świata przedstawionego.
Wisienką na torcie jest sytuacja, w której uwięzieni bohaterowie konstruują… wiersz, który następnie umieszczają w sieci, licząc na to, że ich sojusznicy dostrzegą wszystkie zawarte w nim ukryte znaczenia i symbolikę, by przyjść im z odsieczą. W innym kontekście byłoby to pozostawiające wiele do życzenia i nierealistyczne, ale tutaj, w świecie, w którym poezja stanowi prawdziwą sztukę, a artyści ścierają się ze sobą na przyjęciach, takie rozwiązanie wydaje się idealnie pasować.
Pałacowa intryga, której Mahit staje się nieodłączną częścią, wciąga. W dużej mierze dlatego, że Martine w bardzo sprawny sposób konstruuje swoją powieść, mieszając ze sobą wydarzenia oraz stopniowe poznawanie kultury imperium. Swoją rolę odgrywa też dawkowanie napięcia i liczne twisty fabularne (poczynając od pierwszego, w którym dowiadujemy się o śmierci Yskandra, kończąc na ostatnim, który stanowi przypieczętowanie rozgrywających się w stolicy imperium historycznych wydarzeń). Kolejne rozdziały bardzo zgrabnie wprowadzają nowych bohaterów z ich własnymi, nieoczywistymi, motywacjami (szczególnie w świetle całej politycznej złożoności Teixcalaanu). I choć są to postaci drugo- i trzecioplanowe, każda z nich została nakreślona całkiem przekonująco (nawet jeśli nie zawsze przesadnie szczegółowo)3).
Na uwagę zasługuje również sposób, w jaki wprowadzane są do powieści rozmaite wątki poboczne, które (być może) doczekają się rozwinięcia w kolejnych odsłonach serii. Zrobiono to nad wyraz subtelnie, sugerując nierozwiązane tajemnice, które nie stanowią istotnego elementu tej konkretnej historii, ale do których będzie można wrócić i wyciągnąć je na wierzch w odpowiednim momencie. Lub też pozostawić je nierozwiązanymi elementami tła.
Nagrodzone Hugo dla najlepszej powieści za rok 2020 i nominowane do kilku innych nagród, „A Memory Called Empire” oferuje wszystko, czego można oczekiwać po solidnej powieści SF, nie popadając przy tym w tendencje cechujące początki innych cykli. Nacisk, jaki autorka położyła na kulturę i różnice między Teixcalaanem a Lsel dodaje całościowi głębi, nawet jeśli pozostałe elementy światotworzenia zostały potraktowane cokolwiek po macoszemu.
Ekstrakt: 90%
koniec
28 czerwca 2021
1) Choć ciężko jednoznacznie określić, jak wygląda cała historia uniwersum (i czy ma jakikolwiek związek z naszym wszechświatem), to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Martine, przynajmniej w warstwie kulturowo-językowej czerpała garściami z kultur Ameryki Środkowej i Południowej. Połączenie tego z bizantyjską złożonością polityczną (autorka specjalizuje się w historii Bizancjum) uważam za znakomity melanż.

2) Uprzedzając pytania: przemieszczanie się między różnymi układami możliwe jest dzięki systemowi umieszczonych w przestrzeni kosmicznej bram. Jak dokładnie to działa – tego niestety się nie dowiadujemy. W ogólności kwestie techniczne niezwiązane w jakiś szczególny sposób z główną fabułą zostały pominięte milczeniem.

3) Fakt, że większość bohaterów to zdecydowanie postaci kobiece, stanowi zapewne świadomy wybór autorki, jednak przewidziana dla Twelve Azalea rola przyjaciela-statysty jest aż nadto widoczna i stanowi jeden z nielicznych minusów książki.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Z tego cyklu

Wampirze wojny
— Miłosz Cybowski

Wiedźmy wszystkich krajów
— Miłosz Cybowski

Powrót na Wyspę Księcia Edwarda
— Joanna Kapica-Curzytek

Krew ojców
— Miłosz Cybowski

Długa droga do zwycięstwa
— Miłosz Cybowski

Sukces nie jest grą przypadku
— Joanna Kapica-Curzytek

Przychodzimy w pokoju, obcy bambusie
— Miłosz Cybowski

Kosmiczny grzyb w natarciu
— Miłosz Cybowski

Raz lepiej, raz gorzej
— Miłosz Cybowski

Wybrańców dwóch (a właściwie dwoje)
— Miłosz Cybowski

Tegoż twórcy

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.