Czy da się zainteresować dzisiejszego nastolatka kosmosem i odkrywaniem jego tajemnic, na dodatek od strony praktycznej, inżynierskiej, a nie teoretycznej? Z niezłym skutkiem próbuje tego dokonać w „Kosmicznych wyzwaniach” Artur B. Chmielewski. Inżynieria kosmiczna jawi się tu jako fascynujące zajęcie wymagające kreatywności, ale i sprawiające olbrzymią satysfakcję.
Niedoceniane sondy i łaziki
[Artur B. Chmielewski, Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka „Kosmiczne wyzwania” - recenzja]
Czy da się zainteresować dzisiejszego nastolatka kosmosem i odkrywaniem jego tajemnic, na dodatek od strony praktycznej, inżynierskiej, a nie teoretycznej? Z niezłym skutkiem próbuje tego dokonać w „Kosmicznych wyzwaniach” Artur B. Chmielewski. Inżynieria kosmiczna jawi się tu jako fascynujące zajęcie wymagające kreatywności, ale i sprawiające olbrzymią satysfakcję.
Artur B. Chmielewski, Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka
‹Kosmiczne wyzwania›
„Kosmiczne wyzwania” trafiły do księgarń 10 lutego 2021 roku, tego samego dnia, w którym odbył się pogrzeb ojca autora, czyli Henryka J. Chmielewskiego – legendarnego Papcia Chmiela. Jak wiemy, przygody Tytusa słynęły też z fantastycznych pojazdów – czytelnicy do dziś, po kilkudziesięciu nawet latach, pamiętają przeróżne slajdoloty, żelazkoloty i trąbkoloty. Najwyraźniej Papcio Chmiel miał pewien zmysł inżynierski, ale próbował skierować syna na artystyczną drogę. Jak wspomina Artur Chmielewski w wywiadzie do „Nowej Fantastyki” (4/2021), na rodzicielski szacunek udało mu się zasłużyć dopiero w ostatnich latach. Swoją drogą sytuacja, kiedy to ojciec wolałby, żeby syn przestał zajmować się inżynierią, a zaczął sztuką i rysunkiem, wydaje się dość nietypowa – o ile to nie stereotyp, 99 procent rodziców pewnie ucieszyłoby się, gdyby dziecko wybrało zawód inżyniera niż niepewną drogę artysty. Niemniej ojciec uwiecznił syna w III Księdze „Tytusa, Romka i A’Tomka”, a syn docenił pomysły ojca – w tym ideę jaskiń na Księżycu, którą potwierdzono dopiero w 2019 roku. Zresztą, jego miejsce pracy, czyli położone w kalifornijskiej Pasadenie Jet Propulsion Laboratory (Laboratorium Napędu Odrzutowego) znajduje się tuż obok ArtCenter College of Design. NASA chętnie współpracuje z tamtejszymi artystami, ale nie tylko z nimi – szuka też inspiracji u humanistów i przedstawicieli bardzo odległych specjalizacji.
Wydanie jest bogato ilustrowane, w środku znajdziemy też rysunki Papcia Chmiela, choć tych wykonanych na potrzeby książki jest niewiele. Oczywiście taka forma ma przyciągnąć do niej młodszego odbiorcę. Wydaje się jednak, że kosmos dla obecnego pokolenia kilkunastolatków nie posiada takiej atrakcyjności jak dawniej, może więc starsi czytelnicy docenią ją bardziej, kierowani nostalgią za „epoką kosmiczną”. Sam Artur Chmielewski (rocznik 1957) był dzieckiem, kiedy ludzkość stawiała pierwsze kroki na Księżycu. Fascynacja była na tyle silna, że zadecydowała o wyborze drogi życiowej. Znaleźć się w prestiżowym JPL pomogły Chmielewskiemu wakacyjne praktyki w Fordzie w trakcie studiów inżynierskich na Uniwersytecie Michigan. Potem był on współtwórcą piętnastu bezzałogowych misji kosmicznych: JPL było zaangażowane w takie projekty jak lądowanie na Marsie (łazik Curiosity), misji Rosetta (lądowanie na komecie 67P/Czuriumow-Gierasimienko), a na długo przed Teslą wymyślało prototyp samochodu elektrycznego. Wiele projektów nie zostało zrealizowanych, ale Chmielewski nie traktuje tego w kategoriach porażki. Na przykład nie ujrzał światła dziennego pomysł łodzi podwodnej (czy raczej podmetanowej) mającej lecieć na Tytana, księżyc Saturna – zamiast tego poleci tam dron Dragonfly. Poza fazę prototypu nie wyszedł też niesamowity koncept dmuchanego teleskopu do poszukiwania odległych planet i osobliwości.
Każda bezzałogowa wyprawa badawcza wymaga olbrzymiej kreatywności w rozwiązywaniu praktycznych problemów, jest też obarczona ogromnym ryzykiem (wchodzenie w atmosferę, lądowanie, nieprzewidziane usterki), wreszcie wymaga miliardów dolarów. Nie każdy rozumie też taki odkrywczy zapał – taki Kurt Vonnegut bynajmniej fanem lotów na Księżyc nie był, według niego uczynienie Nowego Jorku miastem „zdatnym do życia” byłoby lepszym sposobem gospodarowania pieniędzmi niż kosmiczne fanaberie.
Uatrakcyjnić książkę mają też zagadki czy zadania typu „zrób to sam”, ale wydaje się, że są one trochę niedopracowane. Odpowiedź mająca być rozwiązaniem zagadki „gdzie widoczny jest łazik na zdjęciu” niczego nie wyjaśnia. Albo dość trudne zadanie zbudowania „ultralekkiej struktury typu Gossamer” z nitek makaronu – bez podania rozwiązania. Mile widziane byłoby też kalendarium, umieszczające w czasie kolejne projekty, w które zaangażowany był Chmielewski – dodatkiem jest jedynie dość skromny słowniczek pojęć. Z całą pewnością za ostateczny kształt książki odpowiada jej współautorka, popularyzatorka nauki, Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka, choć jej wkład nie jest wyjaśniony. „Kosmiczne wyzwania” nie mają formy wywiadu, tylko autobiograficznej narracji.
Po lekturze inaczej spojrzymy na kosmiczne sondy czy łaziki i wykonywane przez nie zdjęcia powierzchni innych planet i księżyców. Czekając na pierwszego człowieka na Marsie (najprawdopodobniej będzie to kobieta), warto sięgnąć po książkę Chmielewskiego i docenić tytaniczną pracę sztabu naukowców i inżynierów. Nauka to zajęcie zespołowe, a jak się okazuje, Polacy dorzucają do niej swoją cegiełkę. Aczkolwiek tak ciekawy temat i osoba autora zasługują na bardziej dopracowaną i wyczerpującą temat pozycję.