„Zemsta najlepiej smakuje na zimno” Joego Abercrombiego to oczywiście historia o zemście, zdradzie i zabijaniu. Jak na tego autora całość została podana w zaskakująco rozwlekły i nieszczególnie wciągający sposób.
Wiele stron o zemście i zabijaniu
[Joe Abercrombie „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” - recenzja]
„Zemsta najlepiej smakuje na zimno” Joego Abercrombiego to oczywiście historia o zemście, zdradzie i zabijaniu. Jak na tego autora całość została podana w zaskakująco rozwlekły i nieszczególnie wciągający sposób.
Joe Abercrombie
‹Zemsta najlepiej smakuje na zimno›
Lektura „
Bohaterów” kazała mi przypuszczać, że spinoffy cyklu „
Pierwsze Prawo” mogą być solidnymi i wciągającymi powieściami. Nadzieje te solidnie nadszarpnęła „
Czerwona kraina”, gotów jednak byłem uznać ją za wypadek przy pracy. Niestety, po lekturze „Zemsty…” wszystko wskazuje, że to raczej „Bohaterowie” byli wyjątkiem.
Tym razem akcja powieści przenosi nas w rejony Styrii, gdzie książę Orso, teść króla Unii, stara się zakończyć wieloletnią wojnę, pokonać politycznych przeciwników i przejąć władzę nad krajem. Pomocą służy mu Tysiąc Ostrzy, niesławny oddział najemników, niegdyś dowodzony przez samego Nicomo Coskę, a obecnie kontrolowany przez Monzę Murcatto (znaną także jako Wąż Talinsu) i jej brata. Ale, jak to z najemnikami bywa, trudno im ufać. Dlatego cała historia rozpoczyna się od zdrady i rozwija się w bardzo drobiazgowy zapis zemsty, jakiej podejmuje się główna bohaterka. Do zabicia ma bowiem wszystkich, którzy byli zaangażowani w nieudaną próbę jej zabójstwa.
Oczywiście nie jest w stanie dokonać tego sama, więc stopniowo gromadzi całą grupę pomocników, z których każdy okazuje się o wiele barwniejszą postacią od niej samej. Znajdziemy wśród nich Caula Dreszcza, który przybył do Styrii wiedziony pragnieniem stania się lepszym człowiekiem (efektem tej wycieczki będzie utrata oka i całkowite porzucenie dotychczasowych złudzeń związanych z tym, kim jest). Jetam także zabójca Przyjazny, którego mania związana z liczbami dorównuje jego skuteczności w walce. Innym typem bohatera jest truciciel Morveer ze swoją nieodłączną asystentką – przekonany o własnej wielkości i niecofający się przed niczym, by dopiąć swojego celu. Swoją rolę ma także do odegrania Vitari, były praktyk inkwizycji. Nie można też zapominać o Nicomo Cosce, który (podobnie jak w „Czerwonej krainie”) kradnie każdą scenę, w jakiej się pojawia.
Stawiając na tak różnorodnych bohaterów, Abercrombie uczynił relacje między nimi równie istotnym elementem historii co główną, napędzaną zemstą Monzy, fabułę. Nie da się ukryć, że ich portrety psychologiczne zostały przemyślane i dobrze nakreślone, zapewniając jednocześnie wystarczająco dużo pola do wewnętrznych przemian. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich (Przyjazny pozostaje do samego końca oddany swoim kościom i manii liczenia wszystkiego, a Morveer… cóż, jego ego na tyle wypacza postrzeganie świata, że żadna zmiana nie jest możliwa), ale w kilku przypadkach stanowi interesujący proces, najbardziej widoczny w przypadku Caula Dreszcza. W „Bohaterach” i „Czerwonej krainie” występował on jako postać bezlitosna i wzbudzająca postrach, podczas gdy tutaj możemy obserwować, co tak naprawdę doprowadziło go do takiego stanu. To jeden z mocniejszych elementów całej powieści.
Choć bohaterowie i ich relacje stanowią prawdziwą mieszankę wybuchową, to główna fabuła stanowi zapis kolejnych oderwanych od siebie misji, a każda z nich ma na celu zabójstwo jednej z siedmiu osób. Od samego początku cały pomysł prezentuje się dość kontrowersyjnie, nawet jak na warunki świata fantasy. Pal licho Dreszcza, który po prostu chciał zarobić, a później dał się wciągnąć w historię Monzy, romans z nią i dążenie do zemsty. Mniejsza też o Przyjaznego, działającego z poddańczą wiernością wobec swojego niegdysiejszego kumpla z więzienia. Jednak Morveer, którym kierują pieniądze i dążenie do sławy, raczej nie ma zbyt wielu powodów, by ufać swojej pracodawczyni. To samo można powiedzieć o Vitari. Ale oczywiście Monza obiecała im góry złota za ich aktywny udział w całym przedsięwzięciu. Tyle tylko, że… sama nie należy do tych osób, którym można by szczególnie ufać. Co skłoniło ludzi do tego, by porzucić swoje dotychczasowe życie (niezależnie od jego jakości) i udać się za Wężem Talinsu w zamian za obietnicę zapłaty…? Przyznaję, że nie do końca przekonują mnie ich motywacje.
Bardziej niż we wcześniejszych powieściach Abercrombie epatuje tutaj turpizmem, bo sama Monza, po tym, jak została zrzucona w przepaść, stanowi nieciekawy obraz:
Z trudem rozpoznała własne ciało, nagie, wychudzone i wysuszone jak u żebraczki. Blada skóra mocno opinająca brzydkie gałki kości była upstrzona olbrzymimi czarnymi, brązowymi, fioletowymi i żółtymi wykwitami sińców. Monza z niedowierzaniem wodziła wzrokiem po własnej zrujnowanej sylwetce, coraz bardziej wytrzeszczając oczy. Jej skórę przecinały ciemnoczerwone zaognione kreski otoczone wybrzuszonym różowym ciałem i dziurkami po usuniętych szwach. Cztery podążały za łukiem jej zapadniętych żeber na jednym boku. Kolejne znaczyły biodra, nogi, prawą rękę i lewą stopę.
Po takim opisie dostajemy dokładniejszą prezentację tego, jak wiele wysiłku i kreatywności kosztowało tajemniczego chirurga poskładanie Monzy w całość. Strzaskane żebra i mostek, zapadnięta kość udowa, pęknięcia czaszki załatane złotymi monetami, połamane palce u dłoni… Bez dwóch zdań nawet współczesna chirurgia mogłaby natrafić na problemy z doprowadzeniem kogoś z takimi obrażeniami do stanu używalności. Szczególnie że, jak się wydaje, w leczeniu Monzy nie brała udziału żadna magia. Tym dziwniejsze, kiedy bohaterka wreszcie staje na nogi i wyrusza w poszukiwaniu swojej zemsty. Owszem, początkowo wspomnienia związane z bólem i niewygodami są dość częste, ale im dalej w powieść, tym rzadziej się pojawiają. Monza nie tylko wynajmuje ludzi do brudnej roboty, ale też sama aktywnie bierze udział w walkach, pojedynkach i bitwach, a z czasem także w wyjątkowo źle opisanym życiu erotycznym (w tej sferze Abercrombie nigdy nie należał do wyjątkowo subtelnych).
Jak na główną bohaterkę, Monza wzbudza zaskakująco mało sympatii (to jeszcze można zrozumieć, vide Cosca) i zainteresowania (to już trudniej). Jej dążenie do zemsty za wszelką cenę staje się po pewnym czasie dość męczące, szczególnie że – mimo przeciwności losu – za każdym razem udaje jej się dopiąć swojego celu. Do pewnego stopnia można nawet postrzegać tę historię jako opowieść o popadaniu w szaleństwo (wszak determinacja Monzy nie różni się zbytnio od potrzeby liczenia wszystkiego przez Przyjaznego), ale – jak okazuje się w finale – nie jest to droga, którą zdecydował się podążyć autor. Zresztą cała końcówka jest interesująca głównie ze względu na innych bohaterów: Dreszcza, Przyjaznego, Coskę i Morveera, których historie doczekały się dobrego spuentowania. Tego samego niestety nie można powiedzieć o wątku Monzy.
Znalazło się tu na szczęście kilka dobrych elementów. Poza wspomnianym już Coską i jego obłudnymi monologami dostajemy kilka całkiem nieźle opisanych scen batalistycznych, intrygujący epizod w domu rozkoszy (który po zaangażowaniu naszych bohaterów spłonął doszczętnie) i przede wszystkim – przekonujący opis tego, jak działania jednej ogarniętej pragnieniem zemsty osoby potrafią zmienić praktycznie cały układ polityczny w Styrii. Oczywiście jak na wszystkie powieści Abercrombiego przystało, czyta się „Zemstę…” szybko, nawet jeśli historia nie porywa.
