Wyspa Wolin oraz „przytulone” do niej mniejsze wysepki mają dzieje ciekawe i nie zawsze oczywiste. „Wyspy odzyskane. Wolin i nieznany archipelag” to książka, dzięki której dostrzeżemy specyfikę terytoriów, gdzie przyroda i historia silnie odciskają swoje piętno.
Trochę jak Dziki Zachód, trochę jak Bieszczady
[Piotr Oleksy „Wyspy Odzyskane” - recenzja]
Wyspa Wolin oraz „przytulone” do niej mniejsze wysepki mają dzieje ciekawe i nie zawsze oczywiste. „Wyspy odzyskane. Wolin i nieznany archipelag” to książka, dzięki której dostrzeżemy specyfikę terytoriów, gdzie przyroda i historia silnie odciskają swoje piętno.
Piotr Oleksy
‹Wyspy Odzyskane›
Próba syntezy spojrzenia naukowego z formą reporterską i eseistyczną (tak definiuje to autor w nocie na zakończenie książki) jest zabiegiem uzasadnionym i nadzwyczaj udanym. Na opisywany przez siebie obszar Piotr Oleksy patrzy oczami naukowca (pracuje na Wydziale Historii na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, prowadził na wyspie Wolin badania w zakresie historii mówionej), ale też przygląda się mu z punktu widzenia osoby, która stamtąd się wywodzi – mieszkał w Lubinie, wiosce usytuowanej w środkowo-południowej części wyspy. Jak pisze: „[d]orastałem (…) w podświadomym przekonaniu, że mieszkam w pięknym miejscu bez historii”.
Cała książka jest, rzecz jasna, dowodem na to, że przekonanie to było mylne i bezzasadne, choć PRL-owska propaganda próbowała usilnie zniekształcać fakty dotyczące archipelagu wysp Zalewu Szczecińskiego. Należały one bowiem do tak zwanych „Ziem Odzyskanych” – terytoriów niemieckich, które po drugiej wojnie światowej zostały przyznane Polsce. Przyjeżdżali tam osadnicy – byli mieszkańcy ziem ówczesnej wschodniej Polski, które po wojnie zostały wcielone do Związku Sowieckiego. Szumne hasło „odzyskiwania” przykrywało zawiłe relacje polsko-niemieckie, a także kulturową i społeczną specyfikę tych ziem. W wymiarze indywidualnym „wypełnienie się sprawiedliwości dziejowej” nierzadko przekładało się na dramaty ludzi i ich nie zawsze szczęśliwe losy. Były to terytoria „wyjęte spod prawa”, jak i „wymykające się kulturowej ciągłości”, o czym świadczy na przykład tytuł cytowanej przez autora pracy Beaty Halickiej „Polski Dziki Zachód. Przymusowe migracje i kulturowe oswajanie Nadodrza 1945-1948” (Wyd. Universitas, 2015).
Zwłaszcza jeśli zmieni się perspektywę spojrzenia – z narodowej na regionalną, tak jak uczynił to w książce Piotr Oleksy, można dostrzec fascynujące detale dotyczące opisywanego przez niego obszaru. Nie tylko historia odciska tu swoje piętno, ale także przede wszystkim przyroda. U ujścia Odry do Morza Bałtyckiego leży ponad czterdzieści wysp, będących siedliskiem wielu ciekawych gatunków roślin i zwierząt, zwłaszcza ptaków. Zamieszkane są tylko cztery wyspy: Wolin, Uznam, Karsibór i Chrząszczewska.
To przyroda także sprawiła, że podczas „odzyskiwania” nie doszło tutaj do aż tak radykalnego przerwania ciągłości kulturowej, jak miało to miejsce na innych terytoriach powojennej Polski. Pisała o tym także Katarzyna Kuszyk w książce „
Poniemieckie”. Na wyspach zachowanie tej łączności przybierało zaskakujące formy. Tą dziedziną aktywności, która prowadziła do, jak pisze „nieco wymuszonej współpracy międzyetnicznej”, jak pisze Piotr Oleksy, było rybołówstwo. Przyjeżdżający tu po wojnie mieszkańcy wywodzili się z różnych stron i sfer, ale osiedlając się akurat tutaj – stawali się zawodowymi rybakami, wpisując się w społeczno – kulturową specyfikę wyspy. Wiedzę o tym fachu czerpali od autochtonów (często także Niemców). Autor zarysował także historię rybołówstwa na tych terenach do lat 90. XX wieku, zatem do czasu, gdy zajęcie to przestawało być intratne, z racji przemian ekonomicznych. Jest też ciekawy wątek dotyczący żeglugi (także dalekomorskiej). To szczególnie ciekawe fragmenty, dające wgląd w specyfikę i hermetyczną kulturę regionu, która nie zawsze jest rozumiana przez mieszkańców „z głębi lądu”.
Autor poświęca wiele miejsca opisom losów poszczególnych ludzi, znanych w regionie rodzin, lokalnych osobistości. Podkreśla przy okazji, że Wolin i okoliczne wyspy to były terytoria trochę jak Bieszczady: można było tu przyjechać z głębi Polski, „zniknąć” i rozpocząć życie od nowa. Romantyzm takiego życia bywał czasami gorzki, o czym można się przekonać, śledząc losy Lechosława Goździka, jednego z głównych bohaterów wydarzeń w październiku 1956 roku. Pozbawiony pracy za krytykowanie komunistycznych władz, osiedlił się w Świnoujściu, gdzie do końca życia zajmował się rybołówstwem.
Jak wspomniałam, historii ludzi jest tu bardzo wiele, Piotr Oleksy – w miarę możliwości – dociera do tych, którzy osobiście mogą podzielić się wiedzą, przekazać szczegóły, snuć wspomnienia. Trudno powiedzieć, czy taki był zamysł autora, ale z racji tych licznych (i chwilami rozwlekłych) indywidualnych opowieści znika ogólniejsze, panoramiczne spojrzenie na wyspę Wolin i okolice. Udało się to Zbigniewowi Rokicie w książce „
Kajś” (o Śląsku). Myśl, że widoczny jest już rdzeń lokalnej społeczności, ale ludzie nie są tu jeszcze mocno zakorzenieni, jest w „Wyspach odzyskanych” obecna, ale zdecydowanie warto byłoby ją rozwinąć szerzej. Czy ten stan rzeczy uwarunkowany jest wyłącznie tym, że inna jest specyfika ekonomiczna regionu i inny rytm życia społecznego, wymuszający skupienie się na sezonowości działań, z racji rządzącej kalendarzem turystyki? To jednak tylko moje subiektywne odczucie dotyczące tego, w których miejscach książka może pozostawiać (lekki) niedosyt.
Warto również wspomnieć, że spadkobiercy przedwojennego dziedzictwa i kultury osadników spotykają się od dekad z Niemcami już w zupełnie innych uwarunkowaniach historycznych (granica jest „zbędna i niewidoczna”, jak czytamy) – co z tych kontaktów wynika? Czy zmienia to w jakiś sposób wspólne spojrzenie na historię – tę bliższą i dalszą? Sylwetka Britty Wuttke wnosi do opowieści o archipelagu wysp cenną niemiecką perspektywę, a ona sama – jak mówi – już jako dziecko zrozumiała, że pojęcia „swój” i „obcy” są bardzo płynne.
Jak najbardziej trzeba się zgodzić z autorem, że dzieje pograniczy są trudne do opowiedzenia. Takie są już prawa rządzące tymi terytoriami, przechodzącymi z rąk do rąk, będącymi pod każdą szerokością geograficzną przedmiotem sporów, targów, politycznych układów. Archipelag i całe Pomorze było (i nadal do pewnego stopnia jest) miejscem, gdzie spotykały się kultury słowiańska, niemiecka i skandynawska. Ale właśnie te „krzyżówki”, punkty spotkań, są szczególnie ciekawe i inspirujące. „Wyspy odzyskane” pozwalają z całą mocą dostrzec, że Wolin i archipelag pozostałych wysp ma swoją odrębną historię, naznaczoną nie tylko konfliktami międzynarodowymi i migracją ludów. Kształtuje ten region także natura i – już w okresie stabilizacji – moda na turystykę. Warto więc sięgnąć po książkę Piotra Oleksego i znaleźć potwierdzenie tego, że przeszłość Polski wcale nie jest jednolita i jednorodna. Koloryt opisywanych przez autora wysp jest fascynujący i przynosi wiele refleksji dotyczących regionalnej specyfiki i odrębności. Po lekturze książki, Wolin i okolice nabierzemy przekonania, że autor dorastał w pięknym miejscu – i z bogatą historią.