„Powrót do kawiarni na końcu świata”, kontynuacja poprzedniej książki, przynosi nowe pytania i przemyślenia dotyczące życia. Nie wszystkie są odkrywcze, ale czasami dobrze jest wrócić do tego, co już wiemy.
Czy żyjemy „swoim” życiem?
[John P. Strelecky „Powrót do kawiarni na końcu swiata” - recenzja]
„Powrót do kawiarni na końcu świata”, kontynuacja poprzedniej książki, przynosi nowe pytania i przemyślenia dotyczące życia. Nie wszystkie są odkrywcze, ale czasami dobrze jest wrócić do tego, co już wiemy.
John P. Strelecky
‹Powrót do kawiarni na końcu swiata›
Główny bohater powraca po dziesięciu latach do Kawiarni Dlaczego Tu Jesteś, opisanej w „
Kawiarni na końcu świata”. Wita się z dawnymi znajomymi: to kucharz Mike oraz kelnerka Casey. Za sprawą dziwnego zbiegu okoliczności lokal znajduje się tym razem na Hawajach, jest piękna pogoda, a wokół wspaniałe krajobrazy. Poza tym wszystko jest takie samo jak dawniej: jest dużo dobrego jedzenia, a czas upływa na inspirujących rozmowach o życiu i smakowaniu urody Hawajów.
Do kawiarni trafia też kobieta w średnim wieku, Jessica. Jakże przypomina ona głównego bohatera, gdy po raz pierwszy zjawił się w tym miejscu! Wpatrzona w ekran telefonu komórkowego, spięta, zmartwiona, czy zdąży na czas, pełna obaw o własną przyszłość. To utrudnia jej życie „pełną piersią”, z oddechem i bez stresu.
W poprzedniej części egzystencjalne rozważania toczyły się wokół trzech pytań, i tutaj także autor stawia czytelnikowi (i książkowym postaciom) trzy problemy do przemyślenia. Chodzi o uświadomienie sobie sensu życia, a także upewnienie się, czy aby na pewno żyjemy „swoim” życiem, takim, jakie się nam podoba i jakiego pragnęliśmy? Jeśli nie, „Powrót do kawiarni na końcu świata” może podsunąć nam pomysły i rozwiązania, co zmienić, by nasza rzeczywistość była wokół nas bardziej znośna i nam przyjazna. Trzeciego pytania nie zdradzę, ale też ono najsłabiej wybrzmiewa w książce i w gruncie rzeczy mogłoby ono być całkowicie pominięte bez szkody dla całości treści.
Jest w książce bardzo wiele scen – przypowieści, by zwrócić na przykład uwagę na opisy nauki surfingu. Trzeba umieć znaleźć „swoją falę” i ją wykorzystać – podobnie jest w życiu. Sympatyczna postać córki Mike’a, Emmy, przypomina, aby szukać w sobie „wewnętrznego dziecka”, nie tracić spontaniczności, ufności wobec życia i tych, którzy nas otaczają.
Jeśli potraktujemy „Powrót do kawiarni na końcu świata” jako inspirację do przemyśleń, ta pozycja powinna spełnić swoją rolę. Bardzo dobrze, że autor zwraca uwagę, jak dużo czasu tracimy na niepotrzebne czynności. Dobrze jest nauczyć się zachowywać zdrową równowagę pomiędzy pracą a wolnym czasem, nie zawsze warto odkładać różne rzeczy na później. Potem może już nie być sprzyjających okazji do zrobienia tego czy owego. Trzeba zatem umieć dokonywać właściwych wyborów.
Jednak gdy zinterpretujemy książkę dosłownie – okaże się mało życiowa, a wręcz nierealistyczna. Autor szczególnie wiele miejsca poświęca niezgodzie wobec pracy na etacie, uznając ją za zajęcie zabijające kreatywność i odbierające wolność. Skrajny indywidualizm nie dla wszystkich może tu być do przyjęcia. Główny bohater z dumą (a może nawet i z wyższością) podkreśla, że pracuje przez rok, a w ciągu kolejnego roku robi sobie wolne i podróżuje, dokąd chce. Trudno sobie wyobrazić, jak funkcjonowałby świat, gdyby wszyscy, albo przynajmniej większość ludzi poszła za jego przykładem. Co w takiej sytuacji miałyby na przykład zrobić osoby mające rodziny? Między wierszami znajdziemy także radę: pisz książki, oczywiście wyłącznie bestsellery, a odtąd inni będą płacić za twoje podróże. To też prowokuje do polemiki: po pierwsze, pisanie to naprawdę nie jest takie łatwe zajęcie, a wyjazdy na spotkania autorskie (do czego, jak się domyślam, wzdycha autor) z czasem zaczynają nużyć i przestają być idealnym sposobem na życie. No i po drugie – gdyby wszyscy bez wyjątku oddawali się tego rodzaju kreatywnym zajęciom (podążając za swoim wewnętrznym głosem), świata chyba… nie byłoby?
Powieściowa bohaterka Jessica wykazuje się, w moim odczuciu, nader anielską cierpliwością, gdy pozostali tłumaczą jej, co powinna zmienić w swoim życiu. Może nas zrazić trochę „łopatologiczne” podejście autora do wyjaśniania życiowych prawd i wskazywania popełnianych błędów. Nie brakuje też tak typowego dla amerykańskiej kultury specyficznego podejścia do udzielania rad: oto podsuwam ci najlepsze we wszechświecie rozwiązanie i tylko ono jest skuteczne.
Lekturę utrudnia, niestety, bardzo przeciętny, wręcz rzemieślniczy przekład, pełen irytujących anglicyzmów. Gdyby je poprawić i przenieść na znacznie wyższy poziom ładniejszej, bardziej literackiej i wysmakowanej polszczyzny, cała książka i zawarte w niej liczne przypowieści – a niektóre z nich są wartościowe i ciekawe – miałyby okazję zupełnie inaczej, pełniej wybrzmieć. Dlatego mamy poczucie, że coś tracimy, gdy musimy przedzierać się przez koszmarki w rodzaju: „przez jakiś czas nie pozwoliliśmy sobie na bycie podekscytowanymi życiem” lub „sama dokładnie często tak się czuję”.
Rozważanie rozmaitych egzystencjalnych kwestii zawsze przynosi wiele istotnych korzyści. Może zainspirować do zmian, może też utwierdzić nas w przekonaniu, że nasze życie jest właśnie akurat takie, jakie chcemy. Po lekturze „Powrotu do kawiarni na końcu świata” nie powinniśmy mieć problemów z udzieleniem sobie odpowiedzi na tytułowe pytanie.
