Wydana już po śmierci Zygmunta Sztaby powieść „Milion za milion” nie należy do jego najwybitniejszych osiągnięć. Można zresztą odnieść wrażenie, że powstała wcześniej, niż w latach 80. XX wieku, co oznaczałoby, że przeleżała przez dłuższy czas w pisarskiej szufladzie. Czy słusznie? Cóż, w 1985 roku jej fabuła mogła wydać się już nieco anachroniczna. W epoce Gomułki na pewno robiłaby większe wrażenie.
PRL w kryminale: „Karolinka” przyciąga kłopoty
[Zygmunt Sztaba „Milion za milion” - recenzja]
Wydana już po śmierci Zygmunta Sztaby powieść „Milion za milion” nie należy do jego najwybitniejszych osiągnięć. Można zresztą odnieść wrażenie, że powstała wcześniej, niż w latach 80. XX wieku, co oznaczałoby, że przeleżała przez dłuższy czas w pisarskiej szufladzie. Czy słusznie? Cóż, w 1985 roku jej fabuła mogła wydać się już nieco anachroniczna. W epoce Gomułki na pewno robiłaby większe wrażenie.
Zygmunt Sztaba
‹Milion za milion›
Dla Zygmunta Sztaby (1918-1984) – beletrysty (bo pamiętajmy, że był on jeszcze cenionym dziennikarzem i wziętym autorem tekstów piosenek) najbardziej owocne były lata 40. (oczywiście już po zakończeniu drugiej wojny światowej) oraz 50. ubiegłego wieku. To właśnie wtedy bardzo regularnie ukazywały się – bądź w formie książkowej, bądź jako tak zwane „gazetowce” – jego powieści kryminalne i sensacyjne. Wystarczy wymienić takie pozycje, jak „
Eryk Müller poszukuje siostry” (1946), „
Giełda przestaje notować” (1947), „
Zielona granica” (1948), „
W ślepym zaułku” (1948), „
Zemsta Mariana Boruty” (1956), „
Różowa koperta” (1957), „
Na zachód od Lille” (1957), „
Co czwartek ginie człowiek” (1958), „
Śmierć w lustrze” (1959) oraz „
Puszka błękitnej emalii” (1959). W kolejnych dekadach Sztaba zdawał się już jednak stronić od podobnej tematyki. Dość powiedzieć, że w latach 60. i 70. ukazały się jedynie trzy jego dzieła detektywistyczne: w prasie „
Rodrygo miał twarz drapieżną” (1961), po dziewięciu latach przypomniany w serii „Ewa wzywa 07…”, a jako osobne książki „
Zwracam panu twarz” (1974) i zbiór opowiadań „Lew majora Erazma” (1978).
Po śmierci prozaika doszła jeszcze jedna – „Milion za milion”. Opublikowało ją olsztyńskie wydawnictwo Pojezierze w 1985 roku. Wgryzając się w jej fabułę, można jednak odnieść wrażenie, że nie jest to wcale ostatni kryminał Zygmunta Sztaby, a wręcz przeciwnie – że powieść ta z jakiegoś powodu przeleżała w szufladzie pisarza dobre dwie dekady. Skąd ten wniosek? Otóż główny wątek fabuły nawiązuje do… „Karolinki”. O co chodzi? Już wyjaśniam! W 1956 roku niejaki Józef Adamczyk, pracownik katowickiego przedsiębiorstwa Węglozbyt, w czasie jednej ze swych zagranicznych podróży służbowych podpatrzył, że są kraje, w których przeprowadza się lokalne loterie. Pomysł ten po powrocie do kraju „sprzedał” generałowi Jerzemu Ziętkowi, byłemu powstańcowi śląskiemu, w tamtym czasie (1950-1964) zastępcy przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, a w przyszłości między innymi członkowi Rady Państwa (1963-1985) i wojewodzie katowickiemu (1973-1975). Popularny na Śląsku „Jorg” przekonał członków Wojewódzkiej Rady Narodowej i 6 stycznia 1957 roku odbyło się pierwsze, historyczne losowanie „Karolinki” (która wystartowała niemal dokładnie dwa miesiące po poznańskich „Koziołkach”).
Loteria cieszyła się wielką popularnością na Śląsku zwłaszcza w latach 60. XX wieku; w późniejszym czasie została jednak zepchnięta w cień przez państwowego Toto-Lotka (choć przerwała aż do grudnia 1990 roku). Założenie od początku było takie, że połowa wpłat czynionych przez grających przeznaczana jest na nagrody, natomiast druga część trafia do budżetu Urzędu Wojewódzkiego i zasila lokalne inwestycje (pieniądze zdobyte dzięki „Karolince” zostały przeznaczone między innymi na budowę Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie, sanatorium dla dzieci w Rabce, hali widowiskowo-sportowej „Spodek” w Katowicach oraz domów jednorodzinnych). Rozgłos, jaki zyskała ta gra liczbowa, musiał być zaiste spory, skoro stała się ona nawet motorem napędowym powieści kryminalnej. I trudno sobie wyobrazić, aby Zygmunt Sztaba sięgnął po motyw „Karolinki” w czasach, kiedy nie odgrywała ona już pierwszoplanowej roli – stąd właśnie przekonanie, że „Milion za milion” napisane zostało przynajmniej dwadzieścia lat przed pierwodrukiem. Niestety, poza tym tropem w tekście kryminału nie ma ani jednej wskazówki, jaka pozwoliłaby na pewniejsze datowanie jego powstania.
Co może zaskakiwać chociażby w kontekście tego, że autor podaje dokładny dzień, chociaż bez daty rocznej, w jaki zaczyna się akcja powieści – jest to niedziela 15 grudnia. Wracający tego właśnie dnia do domu z żoną profesor Klemens Wilga („chluba polskiej elektroniki”) zostają sterroryzowani rewolwerem przez nieznanego mężczyznę, który wybiega z należącej do nich willi, zabiera im samochód, a następnie wywozi do lasu, porzuca i odjeżdża w nieznanym kierunku. Mimo ciemności naukowcowi i jego małżonce udaje się dotrzeć do niedaleko położonej kopalni i z portierni powiadomić o zdarzeniu Komendę Miejską MO. Porucznik Roman Zatorski wysyła więc wóz, który najpierw zabiera Wilgów, a następnie zawozi ich do domu na ulicy Słonecznej (czy to Katowice, czy inne miasto aglomeracji śląskiej – nie ma mowy). W willi mieszka jeszcze inżynier Henryk Bartecki z żoną, która akurat dzień wcześniej po otrzymaniu alarmującego telegramu od siostry wyjechała do ciężko chorego ojca.
Bartecki był więc przez cały dzień sam, co – jak się okazuje – dużo go kosztowało. Zostaje bowiem znaleziony bez przytomności w mieszkaniu. Ktoś postrzelił go z broni palnej i uciekł. Raczej nie należy mieć wątpliwości, że to właśnie ten człowiek, który potem zajął się Wilgami i skorzystał z ich samochodu, aby oddalić się bezpiecznie z miejsca napadu. Kim był? Zastanawiające dla funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej jest to, że nie ma śladów włamania, co oznacza, że Bartecki zapewne dobrowolnie wpuścił swojego, na szczęście!, niedoszłego zabójcę. Ba! poczęstował go herbatą, a nawet chciał poczęstować winem. Co zatem wydarzyło się w czasie ich – przynajmniej wszystko na to wskazuje – początkowo prowadzonej w całkiem miłej i sympatycznej atmosferze rozmowy? Pokłócili się o coś? Czy miało to jakiś związek z badaniami prowadzonymi przez inżyniera w miejscu pracy? Odpowiedź pozytywna na to pytanie sugerowałaby motyw szpiegowski. W każdym razie porucznik Zatorski zaczyna swoje dochodzenie, nie licząc wizyty w szpitalu, od rozmowy z przełożonym Barteckiego.
Spotkanie to kończy się wskazaniem potencjalnego tropu, lecz Zatorski wie, że w takiej sprawie nie można zafiksować się na jednej rzeczy – trzeba skrupulatnie badać także inne poszlaki. Jedną z ich okazują się znalezione przez porucznika w mieszkaniu inżyniera kupony śląskiej „Karolinki”. Z zapisków Barteckiego wynika, że zawsze kupował pięć i tak samo zrobił ostatnio; tymczasem funkcjonariusz znajduje jedynie cztery. Piąty zaginął. A może został skradziony? Kiedy Zatorski ustala, że na ostatnim kuponie skreślonych zostało sześć cyfr, jakie ostatnio wylosowano – wszystko wydaje się, przynajmniej jeśli chodzi o motyw, jasne. Wszak to kupon wart w tej chwili milion złotych. Ktoś jednak musi się po niego zgłosić. Dyrektor „Karolinki” jest nawet w stanie powiedzieć oficerowi MO, kto będzie mógł za kilka dni odebrać wysoką nagrodę. Oczywiście jeżeli wcześniej nie zostanie aresztowany.
Trop wiedzie do bogatego prywaciarza, który – biorąc pod uwagę pochodzenie społeczne i peerelowską propagandę – świetnie nadawałby się na sprawcę zbrodni. Tyle że posiada on stuprocentowo pewne alibi na czas, w którym dokonano napadu. Porucznik Zatorski musi więc potrudzić się trochę bardziej, a Zygmunt Sztaba mu to umożliwia, stawiając na drodze funkcjonariusza kolejne przeszkody. Fabuła rozgrywa się głównie na Śląsku, ale w ostatnich sekwencjach przenosi się do Trójmiasta. Nie jest to może takie dziwne (wszak Katowice z Gdynią już przed wojną łączyła tak zwana magistrala węglowa), ale jednak sprawia, że jednorodna dotąd narracja zaczyna się rozchodzić. Dołączają kolejne postaci, które z podstawowym wątkiem opowieści niewiele łączy. Jakby autorowi zależało na tym, aby nabić objętość i w nieco wymuszony sposób przydać intrydze atrakcyjności. Co udaje się raczej średnio. Najważniejsze jednak, że inteligencja i spostrzegawczość (sic!) Zatorskiego pozwalają mu w końcu rozwikłać zagadkę i przywrócić obywatelom poczucie ludowej sprawiedliwości.