Peter Straub chyba nie jest zadowolony z własnych książek i dlatego zaczyna czerpać pomysły od innych, lepszych pisarzy. Jego nową powieść „Zaginiony, zaginiona” czyta się, jakby napisał ją Stephen King – pod warunkiem, że ten tworzyłby na ostrym kacu i zgodziłby się rozwinąć kiepski pomysł w prawie trzystustronicową powieść.
Zaginiony talent
[Peter Straub „Zaginiony, zaginiona” - recenzja]
Peter Straub chyba nie jest zadowolony z własnych książek i dlatego zaczyna czerpać pomysły od innych, lepszych pisarzy. Jego nową powieść „Zaginiony, zaginiona” czyta się, jakby napisał ją Stephen King – pod warunkiem, że ten tworzyłby na ostrym kacu i zgodziłby się rozwinąć kiepski pomysł w prawie trzystustronicową powieść.
Peter Straub
‹Zaginiony, zaginiona›
Nie da się ukryć, że proza Strauba jest w Polsce znana tylko zagorzałym fanom horroru. Pozostali czytelnicy mogą kojarzyć to nazwisko jedynie z „Talizmanem” i jego luźną kontynuacją – „Czarnym domem” – dwiema książkami napisanymi wspólnie ze Stephenem Kingiem. Trochę szkoda, że tak udane powieści jak „Upiorna opowieść” czy „Julia”, od lat nie są wznawiane przez wydawców i znaleźć je można jedynie w antykwariatach czy na aukcjach internetowych. Dlatego też ucieszyłem się, że Prószyński i S-ka próbuje zapoznać polskiego czytelnika z tym, trochę niedocenianym, autorem, wydając jego nowsze powieści. Entuzjazm ulatniał się jednak z każdą przeczytaną stroną „Zaginionego, zaginionej”.
Fabuła jest dość prosta i nieskomplikowana, można wręcz powiedzieć – sztampowa. Tim Underhill, pisarz znany z kilku wcześniejszych książek Strauba (m.in. „Koko” czy „The Throat”), przybywa do rodzinnego Millhaven na pogrzeb bratowej, która odebrała sobie życie w niejasnych okolicznościach. W tym samym czasie po miasteczku grasuje morderca wzorujący się na zbrodniach sprzed lat. Co gorsza, bratanek Tima – Mark – jest zafascynowany tajemniczym domem w sąsiedztwie. W jaki sposób powiązane są ze sobą samobójstwo kobiety, zabójca z Millhaven i opuszczona posiadłość? Tego właśnie próbują dowiedzieć się bohaterowie.
Problem polega na tym, że poszukiwanie odpowiedzi na powyższe pytanie nie jest wcale emocjonujące, a samo rozwiązanie nie usatysfakcjonuje nawet mało wymagających czytelników. Nie zarzucam powieści Strauba, że jest źle napisana, bo wcale tak nie jest. Pisarz popełnia jednak znacznie gorszy grzech – grzech nijakości. Wszystko tu jest jednowymiarowe i pozbawione życia – postacie są nieciekawe, a samo miasteczko po prostu nudne. Straub nie potrafi wywołać emocji, a to sprawia, że nie obchodzi nas los głównych bohaterów i szybko tracimy zainteresowanie samą książką.
Kolejną dużą wadą jest czerpanie zbyt wielu pomysłów z prozy Stephena Kinga. Obaj pisarze są dobrymi znajomymi, lecz autorowi „Zaginionego, zaginionej” dużo brakuje do słynniejszego przyjaciela. Każdy, kto choć trochę zna twórczość autora „Lśnienia” znajdzie tu wiele charakterystycznych dla tego twórcy składników – zaczynając od głównego bohatera (pisarza), przez narrację (prowadzoną z różnych punków widzenia), kończąc na miejscu akcji (małe, zmyślone miasteczko gdzieś w Stanach, w którym nagle pojawia się „zło”). Niestety wyraźnie widać, że Straubowi brakuje zarówno wyobraźni, jak i warsztatu, żeby stworzyć z tych elementów emocjonującą opowieść.
Gdyby było to opowiadanie i miało trzydzieści stron, nie byłoby większego problemu. Jednak próba rozwinięcia nieciekawej historii i opisanie jej na 280 stronach zakończyła się klęską. Jak na mroczną fantastykę (której mistrzem, według opisu na okładce, jest Straub) za mało tu zarówno mroku, jak i fantastyki; jak na dramat, brak tu prawdziwych wzruszeń; jak na horror… no cóż, powiedzmy, że dużo straszniejsze są horrory z lat 30-stych poprzedniego stulecia.
Żeby nie kończyć tym pesymistycznym tonem, dodam tylko, że powieść ma także pewne zalety. Najważniejszą jest to, że czyta się ją w miarę szybko i równie prędko można o niej zapomnieć. Jeśli komuś bardzo brakuje opowieści o nawiedzonym domu, która wcale nie straszy, może śmiało sięgnąć po „Zaginionego, zaginioną”. Warto się jednak zastanowić po co, skoro półki w księgarniach uginają się pod ciężarem książek, nie tylko ciekawszych, ale i bardziej przerażających.
Na koniec ciekawostka – wchodząc na stronę
lostboylostgirl.com, można zobaczyć krótki filmik (związany z fabułą powieści) przedstawiający dwójkę bohaterów, w tym „oszałamiające połączenie niemal nieziemskiej urody, prawdziwego bogactwa i ciepła charakteru”. Patrząc na kobietę, która wg Strauba jest tak piękna, że „nigdy już nie zobaczysz nic piękniejszego” (oba cytaty pochodzą z książki) można odnieść wrażenie, że autor nie tylko zagubił gdzieś swój talent, ale także dobry gust.