„Upadek Kartaginy” Adriana Goldsworthy’ego to bez dwóch zdań jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza) książka poświęcona wojnom punickim – a przynajmniej ich stronie militarnej. Brytyjski historyk podchodzi do tematu ze znawstwem i bez faworyzowania którejkolwiek ze stron tego rozpisanego na trzy akty starożytnego konfliktu.
Hannibal ante portas
[Adrian Goldsworthy „Upadek Kartaginy” - recenzja]
„Upadek Kartaginy” Adriana Goldsworthy’ego to bez dwóch zdań jedna z najlepszych (jeśli nie najlepsza) książka poświęcona wojnom punickim – a przynajmniej ich stronie militarnej. Brytyjski historyk podchodzi do tematu ze znawstwem i bez faworyzowania którejkolwiek ze stron tego rozpisanego na trzy akty starożytnego konfliktu.
Adrian Goldsworthy
‹Upadek Kartaginy›
Wojny punickie to o wiele więcej niż Hannibal i słonie. Celem Goldsworthy’ego jest solidne osadzenie tych wydarzeń w kontekście ówczesnej teorii i praktyki wojskowej oraz powiązanie ich z różnicami między Rzymem a Kartaginą. Jak się okazuje, to właśnie one (hellenistyczne podejście do prowadzenia wojny u punickich wodzów oraz całkowicie odmienne, bardziej totalne spojrzenie Rzymian) najsilniej wpłynęły na ich przebieg oraz wynik. Autor nie minimalizuje tutaj wyczynów poszczególnych osób – w szczególności Hannibala, który aż do bitwy pod Zamą pozostawał niepokonany w walnej bitwie. Jednak sytuując wszystkie te starcia w szerszym kontekście militarnym, zauważa, że Rzym – tak ideologicznie, jak i militarnie – radził sobie po prostu lepiej od swojego przeciwnika. Tam, gdzie Kartagina musiała w większości polegać na najemnikach (często o niesprawdzonej wartości bojowej), Republika wystawiała do boju obywatelskie legiony, w których interesie leżało nie tylko odnoszenie zwycięstw, ale też szybkie zakończenie kampanii i powrót do normalnego życia.
Goldsworthy dowodzi, że historia militarna nie musi być zagadnieniem dostępnym wyłącznie dla garstki pasjonatów i można o niej pisać w sposób przystępny. Choć nie brak tu wielu szczegółów dotyczących uzbrojenia czy taktyki, autor doskonale wie, kiedy przedstawiać wydarzenia dzień po dniu, a kiedy podsumować mniej znaczące potyczki w kilku zdaniach. Na szczególną uwagę zasługuje wykorzystanie źródeł – niemal wyłącznie pisanych przez Rzymian, a przez to wyjątkowo tendencyjnych i starających się przedstawić wielu rzymskich wodzów w lepszym świetle niż – być może – na to zasługiwali. Co równie istotne, tam gdzie źródła pozostawiają pewne wątpliwości lub gdzie brak rzetelnych materiałów, Goldsworthy nie traci czasu na snucie przypuszczeń i potrafi przyznać wprost, że pewnych rzeczy prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.
Pierwsza wojna punicka (264–241 p.n.e.) to doskonały przykład tego, jak Rzymianie byli w stanie nie tylko uczyć się od swoich przeciwników, ale też dostosowywać taktykę do zmiennych warunków, w jakich przyszło im walczyć. Konflikt o dominację nad Sycylią powinniśmy raczej postrzegać jako jedną z typowych starożytnych wojen. Mimo licznych uzasadnień dla jej wybuchu, jakie wysuwali późniejsi rzymscy dziejopisarze, Rzym nie miał żadnych historycznych związków z tą wyspą i działał z typowo egoistycznych pobudek. Efektem były dwudziestoletnie zmagania na lądzie i morzu, które doczekały się bardzo szczegółowego omówienia. Jednym z epizodów tego sporu była rzymska wyprawa do Afryki, która miała doprowadzić do wymuszenia pokoju na Kartagińczykach. Niestety nie przyniosła spodziewanego rezultatu, a los wojny rozstrzygnął się w kilku poważniejszych bitwach morskich. Większość sukcesów odnieśli Rzymianie, choć wcześniej nigdy nie mogli pochwalić się ani tradycjami żeglarskimi, ani silną flotą. Pod tym względem Kartagińczycy nie byli zdolni do pełnego wykorzystania swojej przewagi w początkowych stadiach wojny i po katastrofalnej klęsce koło Wysp Egadzkich zdecydowali się na negocjacje pokojowe, które zakończyły ich wieloletnią obecność na Sycylii.
Druga wojna punicka (218–201 p.n.e.) to konflikt, który mógł doprowadzić do upadku Rzymu, choć Goldsworthy należy do historyków nie tracących czasu na snucie hipotez i alternatyw historycznych. Zwraca on jednak uwagę na śmiałość planu podjętego przez Hannibala i zdumienie wywołane przez jego przybycie do Italii. Nie mamy pewności, do jakiego stopnia druga wojna była wynikiem decyzji samego zwycięskiego wodza, który wiele lat przed jej rozpoczęciem odnosił sukcesy w Hiszpanii i mógł przygotować swoje wojska do wyprawy przez Pireneje i Alpy, a do jakiego stopnia decyzją podjętą w samej Kartaginie. Jakie były powody? Także tutaj autor sięga do starożytnych podstaw i zamiast snuć przypuszczenia stwierdza wprost, że „Hannibal najechał Italię, aby wygrać wojnę”.
Jednym z wielu wniosków dotyczących drugiej wojny punickiej jest kwestia ograniczonego wsparcia, na jakie mógł liczyć Hannibal ze strony samej Kartaginy. Podczas gdy Rzymianie – mimo odnoszonych porażek – wystawiali legion za legionem, on sam musiał liczyć na siły, z którymi przybył do Italii, wzmacniane okazjonalnie przez byłych sojuszników Republiki. O ile puniccy, numidyjscy i iberyjscy weterani radzili sobie świetnie, o tyle przedstawiciele lokalnych ludów nie wykazywali aż tyle zaangażowania, nie mówiąc już o umiejętnościach. Przez lata, jakie spędził na południu Półwyspu Apenińskiego, Hannibal pozostawał niepokonany, ale jednocześnie jego szanse na zwycięstwo stopniowo malały. I to pomimo faktu, że aż do czasów Publiusza Korneliusza Scypiona zwanego Afrykańskim nie było rzymskiego wodza, który mógł dorównać Hannibalowi. Niestety to samo dotyczyło także punickich generałów, prowadząc do stopniowego wypierania Kartagińczyków z Hiszpanii oraz gromienia sił ruszających tą samą drogą do Italii.
Czy Kartagina musiała przegrać drugą wojnę punicką? Autor daleki jest od takich wniosków, ale wielokrotnie zwraca uwagę, że hellenistyczne postrzeganie zwycięstwa przez stronę punicką, wedle którego każda wojna kończyła się tymczasowym układem w momencie, kiedy jedna ze stron uznawała się za pokonaną, było całkowicie obce Rzymianom. To właśnie dlatego po klęsce w bitwie pod Kannami Republika mogła jedynie kontynuować wojnę – utrata armii była czymś dotkliwym, ale nie oznaczała wcale upadku potęgi. Jakiekolwiek przyznanie się do porażki mogło być możliwe jedynie w przypadku całkowitego podboju, które uniemożliwiałoby dalsze stawianie oporu, do tego zaś, nawet po Kannach, było bardzo daleko. To samo podejście Rzymianie stosowali wobec swojego przeciwnika, narzucając Kartaginie brutalne warunki pokoju pod koniec drugiej wojny i doprowadzając do całkowitej zagłady miasta w wyniku trzeciej.
Warto nadmienić, że żaden z wodzów drugiej wojny punickiej nie odniósł większych sukcesów w późniejszych latach – ani na niwie militarnej, ani politycznej. Co prawda Scypion dowodził w kilku późniejszych kampaniach, ale jego poparcie w senacie było dość ograniczone i nie pełnił żadnych ważniejszych urzędów publicznych, choć nie brakowało mu charyzmy. Los Hannibala był jeszcze mniej godzien pozazdroszczenia. Choć pozostał głównodowodzącym punickiej armii, jego działania na rzecz uzdrowienia kartagińskich finansów doprowadziły do tego, że został zmuszony do ucieczki z miasta. Udał się na dwór syryjskiego króla Antiocha III, którego namawiał do najazdu na Italię, postrzegając w tym jedyną możliwość pokonania Republiki Rzymskiej. Wkrótce znów musiał uciekać, tym razem na dwór króla Bitynii; tam też, spodziewając się inspirowanego przez rzymskich wysłanników pojmania, zdecydował odebrać sobie życie.
Trzecia wojna punicka (149–146 p.n.e.) została, jak stwierdza dobitnie Goldsworthy, z premedytacją wywołana przez Rzymian w celu całkowitego unicestwienia swojego wieloletniego wroga. Słynne „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam” Katona było tylko jednym z przejawów nieustającej niechęci, jaką Republika żywiła wobec Kartaginy. Kiedy tylko niedawny przeciwnik zakończył spłacanie wieloletniej kontrybucji nałożonej po zakończeniu poprzedniej wojny, wielu rzymskich senatorów zaczęło szukać wymówki dla kolejnego konfliktu. To, co miało stanowić krótką wyprawę pacyfikacyjną, przerodziło się w kilkuletnie zmagania, które pochłonęły bardzo wiele zasobów i, aż do ostatecznego szturmu na Kartaginę, nie niosły ze sobą gwarancji zwycięstwa. Przez lata oddzielające obie wojny rzymskie legiony straciły bardzo wiele ze swojej niegdysiejszej sprawności (która była wynikiem rygorystycznych ćwiczeń i wielu lat doświadczeń), Punijczycy zaś – dotychczas niechętnie angażujący się w wojaczkę – po przyparciu do muru okazali się zajadłymi obrońcami swojej stolicy.
Upadek Kartaginy stanowił jedno z kluczowych wydarzeń w historii Republiki Rzymskiej – o czym świadczy chociażby ilość miejsca, jakie poświęcił wojnom punickim
Anthony Everitt. Jednocześnie jednak „imperializm rzymski nie zrodził się z wojen punickich, lecz z pewnością stały się one katalizatorem jego rozwoju”. O ich znaczeniu i wpływie na historię mogą świadczyć chociażby liczne porównania, po które sięgali wielcy wodzowie (chociażby Napoleon) oraz historycy. Tym bardziej warto sięgnąć po książkę Goldsworthy’ego, która bez zbędnych dygresji przedstawia militarną stronę tych konfliktów.
