Gdy odchodzi stary świat i rodzi się nowy, zawsze dochodzi do konfliktów – niekiedy politycznych, niekiedy etycznych. W „Sądzie” Władimira Tiendriakowa – niewielkiej powieści, którą można uznać za majstersztyk prozy psychologicznej – oba te aspekty wzajemnie się przenikają. I z tego powodu ze zdwojoną siłą uderzają w kręgosłup moralny starego myśliwego Siemiona Tietierina.
Perły ze skazą: Sąd – sądem, ale sprawiedliwość…
[Władimir Tiendriakow „Sąd” - recenzja]
Gdy odchodzi stary świat i rodzi się nowy, zawsze dochodzi do konfliktów – niekiedy politycznych, niekiedy etycznych. W „Sądzie” Władimira Tiendriakowa – niewielkiej powieści, którą można uznać za majstersztyk prozy psychologicznej – oba te aspekty wzajemnie się przenikają. I z tego powodu ze zdwojoną siłą uderzają w kręgosłup moralny starego myśliwego Siemiona Tietierina.
Władimir Tiendriakow
‹Sąd›
Jak mało który radziecki pisarz Władimir Fiodorowicz Tiendriakow (1923-1984) odpokutował swoje zaangażowanie w realizm socjalistyczny w latach 40. i 50. XX wieku. Po nastaniu Chruszczowowskiej „Odwilży” interesowała go już głównie proza psychologiczna, z czasem zaczął jednak tworzyć także opowiadania i powieści, które w mniej lub bardziej zawoalowany sposób uderzały w podstawy systemu totalitarnego. Niektóre z nich ukazały się dopiero po śmierci autora, która nastąpiła krótko przed nastaniem Gorbaczowowskiej „pierestrojki”. Zaskoczeniem dla znajomych Tiendriakowa i krytyków literackich był natomiast fakt, że w ostatnich latach życia – co stwierdzono dopiero po przejrzeniu znalezionych w archiwum tekstów, jakich nie zdążył opublikować – wrócił on do tematu, który, zdawało się, dawno już i bezpowrotnie porzucił, czyli Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (dowodem na to chociażby „
Dzień, który wyparł życie”).
Omawiany dzisiaj „Sąd” wpisuje się w okres twórczości Władimira Fiodorowicza, w którym prozaik wziął już stanowczy rozbrat z socrealizmem, ale jeszcze, jak można mniemać, wierzył w dobre intencje systemu. Choć akurat najlepszym kluczem do zrozumienia, o czym jest ta powieść i jakich problemów moralno-etycznych dotyka, są słowa, które nie mają żadnych konotacji komunistyczno-ideologicznych, mimo że wypowiedziane są przez prokuratora Aleksieja Tiestowa, jedną z drugoplanowych postaci dramatu: „Raczej Niechludow… Czasem w duszy rosyjskiej budzi się takie poczucie sumienia, że wypędza aż na Sybir za zesłaną prostytutką”. To oczywiste nawiązanie do bohatera „Zmartwychwstania” (1899) Lwa Tołstoja, młodego arystokraty Dmitrija Iwanowicza Niechludowa, który przeżywa moralne odrodzenie dopiero wtedy, gdy sam skazuje siebie na katorgę, aby odpokutować grzechy młodości.
Tiendriakow nie powtórzył wprost fabularnego zwrotu akcji wymyślonego przez hrabiego Tołstoja; dokonał raczej odwrócenia sytuacji, zderzając przy okazji ze sobą „nowe” (czytaj: socjalistyczne) ze „starym” (czytaj: pamiętającym, choć zapewne w kołysce, czasy carskie). I co z tego wyszło? Mówiąc w największym uproszczeniu: że wśród komunistów również zdarzają się (z naciskiem na – co istotne – „zdarzają się”!) ludzie uczciwi i sprawiedliwi. By dojść do tego wniosku, potrzebna jest jednak ofiara – niewinna i przypadkowa. Wróćmy zatem do początku. Zagubiona w lasach wieś Wołok – wraz z wieloma innym osadami leżącymi po sąsiedzku – to miejsce zapomniane nie tylko przez Boga, ale i przez władze komunistyczne. Bez prowadzącej do najbliższego miasteczka Dymki ubitej drogi jesienią i zimą jest ona praktycznie odcięta od świata. I pewnie długo by jeszcze tak było, gdyby gdzieś wysoko – pewnie w samej Moskwie – nie zapadła decyzja, że należy w jej okolicach wybudować olbrzymi kombinat przemysłu drzewnego.
Jego dyrektorem zostaje mianowany Konstantin Dudyriew, który mimo robotniczego pochodzenia, ukończył studia i zyskał szacunek przełożonych. Budowa kombinatu przewraca życie okolicznych mieszkańców do góry nogami, ale przynosi też wymierne korzyści: pobudowano w końcu drogi, bocznicę kolejową, pociągnięto linię autobusową; w przyszłości tory kolejki wąskotorowej przetną lasy, a dla tysięcy robotników zatrudnionych w kombinacie zbudowane zostaną mieszkania (nie baraki!). Tylko zacierać ręce. Zwłaszcza że miejscowy kołchoz, któremu przewodniczy Donat Borowikow, będzie głównym dostarczycielem warzyw dla setek stołówek i jadłodajni. Dudyriew uchodzi więc niemal za zbawcę regionu; ma wielką moc sprawczą i nieograniczone niemal – patrząc z perspektywy zapyziałej prowincji – możliwości. Podwładni go cenią, bo pracuje po kilkanaście godzin dziennie i zawsze znajduje wyjście z trudnej sytuacji. Gdy zdarza się – bardzo rzadko – dzień wolny, daje upust swojej wielkiej pasji, jaką jest myślistwo.
Powieść Władimira Fiodorowicza zaczyna się właśnie od sceny polowania na niedźwiedzia, na które Dudyriewa prowadzi stary myśliwy – dotychczasowy „pan lasu” – Siemion Tietierin. Zna on okoliczne knieje jak własną kieszeń; jeśli chce trafić się naprawdę grubego zwierza, trzeba iść do puszczy z nim. A że dzień wcześniej Michajło Łyskow, brygadzista z sąsiedniej Pożniewki, żalił się, że od dwóch tygodni niedźwiedź nie daje im spokoju, zagryza bydło i straszy mieszkańców – trudno o lepszy pretekst. Oprócz dyrektora budowanego kombinatu Siemion zabiera jeszcze ze sobą miejscowego felczera-pijanicę Wasilija Mitiagina, który zapewnia go, że chociaż dawno już nie polował, to jednak nie zapomniał, jak to się robi. Czy rzeczywiście? Noc, w czasie której trójka uzbrojonych mężczyzn tropi rozwścieczoną bestię, weryfikuje wszystkie szumne zapowiedzi. Okazuje się bowiem, że w ciemności oprócz atakującego myśliwych zwierzęcia, trafiony zostaje jeszcze człowiek.
To młody chłopak, syn brygadzisty Łyskowa, Paszka, który wraca właśnie z sąsiedniej wsi od dziewczyny, by wcześnie rano zameldować się w pracy. Tietierin, usłyszawszy w oddali jego śpiew i grę na harmonii, krzyknął wprawdzie do pozostałej dwójki: „Nie strzelać!”, ale komenda padła zbyt późno. Wezwani na miejsce zdarzenia przedstawiciele władzy – w osobach prokuratora Tiestowa i sędziego śledczego Didiaticzewa – nie potrafią odpowiedzieć, kto z dwójki Dudyriew i Mitiagin trafił niedźwiedzia, a kto nieszczęsnego Paszkę. Zwłaszcza że nie znaleziono żadnej kuli. Tyle że to, czego nie daje rady zrobić lekarka badająca zwierzę w lesie, udaje się Tietierinowi w domu, gdy obrabia skórę bestii. Biorąc do ręki spłaszczony nabój, zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji – teraz to właśnie od niego zależy, kto być może pójdzie na kilka lat do więzienia. Wszechmocny dyrektor czy nielubiany felczer? A nawet jeśli okazałoby się, że młodego Łyskowa postrzelił śmiertelnie Dudyriew, to czy – zastanawia się Siemion – na pewno orzekną jego winę, nie będą chcieli wrobić niewinnego pijaczynę?
Pytanie, jakie zadaje sobie Tietierin, ma nie tylko aspekt moralny, ale również polityczny. Dotyka bowiem podstaw funkcjonowania każdego systemu autorytarnego (w tym również sowieckiego). Czy jest on w stanie zapewnić sprawiedliwość maluczkim? Czy właściwie oceni winy tych, którzy znajdują się na świeczniku? Siemion – człowiek starej daty – powątpiewa, dlatego też bije się z myślami i ostatecznie podejmuje decyzję, która wcale nie zdejmuje z jego sumienia ciężaru. Tiendriakow uniknął prostych odpowiedzi, uniknął też happy endu, który w tej historii brzmiałby wyjątkowo fałszywie. „Sąd” okazał się tekstem na tyle nośnym, że zaledwie dwa lata po premierze doczekał się ekranizacji kinowej, pod którą podpisali się śmiertelnie chory (na zanik mięśni) Władimir Skujbin i pomagająca mu debiutantka Aida Manasarowa. W głównych rolach pojawili się natomiast znani w Związku Radzieckim aktorzy:
Nikołaj Kriuczkow (jako Tietierin),
Oleg Żakow (Dudyriew) oraz
Wiktor Kolcow (Mitiagin).