Szynszyle to niewielkie ssaki, jakie w warunkach naturalnych żyją jedynie w Ameryce Południowej. W Polsce, co nie zmieniło się od lat, hodowane są głównie z myślą o wykorzystaniu w przemyśle futrzarskim. W takim też kontekście przedstawiła je Barbara Gordon w kryminale „Błękitne szynszyle”, w którym po raz pierwszy pojawiła się postać porucznika (a później kapitana) Sebastiana Chmury.
PRL w kryminale: Tylko biednych gryzoni żal…
[Barbara Gordon „Błękitne szynszyle” - recenzja]
Szynszyle to niewielkie ssaki, jakie w warunkach naturalnych żyją jedynie w Ameryce Południowej. W Polsce, co nie zmieniło się od lat, hodowane są głównie z myślą o wykorzystaniu w przemyśle futrzarskim. W takim też kontekście przedstawiła je Barbara Gordon w kryminale „Błękitne szynszyle”, w którym po raz pierwszy pojawiła się postać porucznika (a później kapitana) Sebastiana Chmury.
Barbara Gordon
‹Błękitne szynszyle›
Prozatorska kariera Larysy Zajączkowskiej-Mitzner – wielbicielom „powieści milicyjnych” dużo bardziej znanej pod pseudonimem Barbara Gordon – zaczęła się po przełomie październikowym 1956 roku. Kiedy polska literatura zrzuciła z siebie okowy realizmu socjalistycznego, dotychczasowa dziennikarka postanowiła spróbować sił w beletrystyce. Oprócz psychologiczno-obyczajowych powieści „Gdy wrócisz” (1958) i „Piszę do Ciebie…” (1960) w najwcześniejszym okresie swojej twórczości napisała także dwa kryminały, w których powołała do życia swoich najbardziej znanych bohaterów: mecenasa Zamorskiego (w „Ulicy Bliskiej” z 1958 roku) oraz porucznika, a później kapitana Sebastiana Chmurę (w późniejszych o dwa lata „Błękitnych szynszylach”). Ten ostatni powrócił jeszcze później w książkach „Adresat nieznany” (1962), „Spotkanie pod zegarem” (1965) oraz – napisanych w 1969 roku, lecz z jakiegoś powodu wydanych dopiero siedem lat później – „
Ćmach”.
W „Błękitnych szynszylach” – swoją drogą ciekawe, czy to właśnie zainspirowany powieścią Barbary Gordon, reżyser Janusz Majewski postanowił wprowadzić te sympatyczne zwierzaki do scenariusza filmu „Sublokator” (1967)? – zadebiutował porucznik Chmura, możliwe więc, że to z tego powodu pełni on w tej książki zaledwie rolę drugoplanową. Na plan pierwszy wybija się bowiem mniej więcej trzydziestoletnia, zatem jeszcze względnie młoda, prokurator Anna Świgoń (zamiennie nazywana również Anitą). To ona jest motorem napędowym fabuły, napędza prowadzone śledztwo, dopinguje milicję do jak najwydajniejsze pracy. Czymś w końcu zasłużyła sobie na taką oto charakterystykę: „Nie lubi niedokładnej roboty, jest złośliwa i zbyt często ma swoje zdanie – a co gorsza przeważnie miewa rację”. Szczęście dla Chmury, że zna Annę od lat, przyjaźni się z nią (są ze sobą na „ty”), co sprawia, że jest dla niego nieco milsza, aczkolwiek i jemu potrafi się odgryźć.
Zanim jednak na scenie pojawiają się Anna vel Anita i Sebastian, dochodzi do zbrodni. Miejscem tragedii jest Brzozowa, fikcyjna miejscowość pod Warszawą, która mogła być wzorowana na Otwocku, a może Konstancinie-Jeziornej bądź Sulejówku. W jednej z willi przy ulicy Kwitnących Wrzosów, której formalnym właścicielem jest niejaki Euzebiusz Latko, w nocy z 1 na 2 grudnia (roku nie podano) ginie mężczyzna. Początkowo nie wiadomo nawet, kto to jest. Denat, któremu ktoś strzelił prosto w serce, nie ma przy sobie dokumentów, a sąsiedzi nie są szczególnie rozmowni. Ze skąpo udzielanych przez nich informacji można jedynie wywnioskować, że nie jest to obywatel Latko (który ma około siedemdziesięciu lat, czyli jakieś trzydzieści więcej niż zabity). Zastanawiające jest również to, że ofiary nie zna miejscowa milicja: ani ceniący sobie nade wszystko spokój komendant posterunku w Brzozowej Kalinka, ani jego rwący się do swojej pierwszej poważnej sprawy zastępca Jan Mucha.
Ale przecież z jakiegoś powodu mężczyzna ten znalazł się w tym konkretnym miejscu i to, o czym dobitnie świadczą pozostawione ślady, wcale nie sam. Ktoś z nim tam mieszkał. Ktoś go feralnej nocy odwiedzał. Ktoś oddał strzał (bo samobójstwo wykluczono już na samym początku). Prokurator Świgoń nie ma powodu do radości – nie dość, że trafiła jej się sprawa poza Warszawą, co zawsze jest dodatkowym utrudnieniem, to na dodatek wydaje się mocno skomplikowana. Na szczęście oficerem prowadzącym śledztwo pod nadzorem Anny jest porucznik Chmura, którego ona lubi i ceni (choć bez przesady, pamiętajmy, że jest „złośliwa” i na dodatek najczęściej to ona ma rację). Fakt, że zbrodnię popełniono w Brzozowej ma też jednak i swój handicap. Mieszka tam bowiem przyjaciółka Świgoń, prawniczka Kamila Lubicz-Barska. Anna liczy na to, że koleżanka po fachu wprowadzi ją w miejscowe relacje i że – tu akurat adwokatka sama się oferuje – pomoże jej skłonić do zwierzeń emerytowanego adwokata Faustyna Rożka.
To ostatnie jest o tyle istotne, że Rożek mieszka naprzeciwko willi, w której popełniono zbrodnię. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że coś widział albo coś słyszał. Niestety, na prawdopodobieństwie wszystko się kończy. Pan Faustyn wydaje się usłużny, lecz wiedzy na temat zabitego „sąsiada” nie ma żadnej, co – mówiąc najoględniej – wydaje się Annie trochę dziwne. Ale na to musi być przygotowana, bo takich dziwnych okoliczności pojawi się niebawem więcej. Dopiero po zidentyfikowaniu zwłok, co udaje się nieco okrężną drogą, dochodzenie zaczyna nabierać rumieńców. A w pewnym momencie – rozgrzewa się niemal do czerwoności. Zwłaszcza gdy prokurator Świgoń nabiera podejrzeń, że w sprawę może być zamieszany jej ukochany, zajmujący się sprawami kryminalnymi reporter Marcin Kir. Za jego sprawą Barbara Gordon jeszcze bardziej gmatwa fabułę, ale wykorzystuje go też do tego, by wprowadzić do powieści wątek obyczajowy, a nawet – romansowy.
Podobnie jak w przypadku innych powieści tej autorki, włącznie ze wspomnianymi już „
Ćmami” oraz wydanym rok po nich „
Nieuchwytnym”, opisy rzeczywistości stolicy przełomu lat 50. i 60. XX wieku odgrywają niepoślednią rolę. Tło obyczajowe przydaje książce specyficznego kolorytu. Zwłaszcza że mamy w niej do czynienia z jednej strony ze środowiskiem artystycznym (aktorami, dziennikarzami) oraz prawniczym (Lubicz-Barska, Rożek, ojciec Anny – Hieronim Świgoń), z drugiej natomiast – z tak zwanymi „prywaciarzami” (przy okazji wyjaśniony zostaje tytuł). Nie brakuje też świata przestępczego, zarówno tego wielkomiejskiego, który lubi zabawić się w nielegalnym warszawskim kasynie, jak i małomiasteczkowego (vide banda złodziei grasująca w Brzozowej). A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze finał niemal żywcem wyjęty z opowieści Agathy Christie o Herkulesie Poirot. „Błękitne szynszyle” odstają jeszcze co nieco od najlepszych historii, jakie wyszły spod ręki Barbary Gordon, ale znać już zaczątki stylu, który uczyni ją jedną z najlepszych autorek kryminałów w PRL-u.