Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Arkady Martine
‹Pamięć zwana Imperium›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPamięć zwana Imperium
Tytuł oryginalnyA Memory Called Empire
Data wydania16 listopada 2021
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca Zysk i S-ka
CyklTeixcalaan
ISBN978-83-8202-369-5
Format540s. 140×205mm
Cena45,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Imperium zwane pamięcią
[Arkady Martine „Pamięć zwana Imperium” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Pierwszy tom cyklu Arkady Martine o Imperium Teixcalaanlijskim zwraca uwagę przede wszystkim barwnym i intrygującym światem przedstawionym.

Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
[Arkady Martine „Pamięć zwana Imperium” - recenzja]

Pierwszy tom cyklu Arkady Martine o Imperium Teixcalaanlijskim zwraca uwagę przede wszystkim barwnym i intrygującym światem przedstawionym.

Arkady Martine
‹Pamięć zwana Imperium›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPamięć zwana Imperium
Tytuł oryginalnyA Memory Called Empire
Data wydania16 listopada 2021
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca Zysk i S-ka
CyklTeixcalaan
ISBN978-83-8202-369-5
Format540s. 140×205mm
Cena45,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Zazwyczaj nie czytuję space oper, ale wierzę w dobry gust Miłosza a to, co napisał o „A memory called empire”, zaintrygowało mnie na tyle, by sięgnąć po polskie wydanie. Debiutancka powieść Arkady Martine nie rozczarowała, jednak nie opuszcza mnie poczucie, że można było postarać się o lepsze tłumaczenie. W książce, w której tak silny nacisk położono na kulturę, sztukę i język, nazbyt dosłowny, a czasami zawierający błędy przekład psuje efekt.
Zacznę jednak od samego świata przedstawionego, bo to on stanowi główną zaletę „Pamięci…”. Prekolumbijskie inspiracje dodają powieści blasku. Feudalizm w space operach nie jest niczym nowym, jednak kultura Teixcalaanu odróżnia „Pamięć zwaną imperium” od innych utworów napisanych w tej konwencji. Co więcej, autorka włożyła w swoją wizję zarówno serce, jak i sporo wysiłku. Wyobraźnia wsparta pracą i dbałością o szczegóły zaowocowała światem ciekawym i przemyślanym. Podoba mi się szeroki obraz Teixcalaanu – Martine pomyślała o organizacji władzy, architekturze, sztuce, ale także języku, zwyczajach, modzie, poczuciu humoru, gestykulacji i mimice jego mieszkańców. Mieszanka celebrowanej tradycji z nowoczesnymi technologiami prezentuje się przekonująco. Całość pełna jest smakowitych drobiazgów, jak choćby rozważania o imionach, czy opatrzone pieczęciami i często wykonywane ze szlachetnych materiałów sztyfty mikrofiszkowe służące do przesyłania korespondencji.
Istotną rolę w Teixcalaanie odgrywa także poezja, niekoniecznie w takim rozumieniu, w jakim ja ją postrzegam. Podobnie jak na wielu europejskich dworach w przeszłości, w imperium poezja to kunsztowna mowa wiązana. Służy ona nie tylko wyrażaniu uczuć, czy przemyśleń – jest elementem przekazów medialnych, przemówień i gier towarzyskich (w jednej ze scen, na przyjęciu młodzi arystokraci zabawiają się w tworzenie improwizowanych wierszy na temat remontów miejskiej infrastruktury). W swojej recenzji Miłosz wspomniał o tym, jak bohaterowie w pewnym momencie wykorzystują wiersz, aby przesłać wiadomość. Choć formułują go tak, aby zawrzeć informacje kluczowe dla nich, czytelnik dostrzega także inny sposób, w jaki można odczytać tę wiadomość. To, że stanowi ona ziarno nowej legendy, opowieści, w których tak rozmiłowani są mieszkańcy imperium. Bardzo ucieszyło mnie, że dalszy rozwój fabuły wskazuje, iż był to świadomy zabieg autorki – potencjał utworu zostaje dostrzeżony i wykorzystany dla celów daleko wykraczających poza zamierzenia głównych postaci. Ale ja wspominam o tym z innego powodu. Otóż dzięki starannemu nakreśleniu lokalnej kultury Martine zdołała sprawić, bym odczytała ten wiersz tak, jak rozumieją go mieszkańcy Miasta.
Czytelnik dowiaduje się także nieco o stacji górniczej, z której pochodzi główna bohaterka, wysłana do Teixcalaanu w charakterze ambasadorki. Na uwagę zasługuje zwłaszcza nie całkowicie nowy, ale i tak stwarzający ciekawe możliwości pomysł z technologią imago, pozwalającą zachowywać i „przeszczepiać” wspomnienia i zapis osobowości. Zarówno wyżej wspomniane neurowszczepy „stacyjnych”, jak i skupiona na nieustannym przetwarzaniu swojej literackiej spuścizny kultura Teixcalaanu stanowią przyczynek do rozważań o tożsamości i pamięci. Istotną rolę odgrywają też kwestie „wojny kulturowej” pomiędzy Imperium a jego obrzeżami. Starsi mieszkańcy stacji Lsel boją się nie tylko aneksji, ale także utraty własnej spuścizny, widząc jak chętnie młodzież uczy się imperialnego języka i jak lubi tamtejsze utwory.
W tak nakreślone uniwersum zgrabnie wkomponowano fabułę. Polityczno-kryminalna intryga została nakreślona i poprowadzona spójnie. Martine zadbała, by rozmaite elementy świata odegrały istotną rolę, a czasem wręcz stanowiły podstawę i siłę napędową całej historii. W niektórych internetowych opiniach skarżono się na wolno rozwijającą się akcję, co mnie zdziwiło, gdyż w moim odczuciu biegnie ona wartko. Choć w książce przewijają się rozważania na tematy poważniejsze, „Pamięć…” jest inteligentnie napisaną fantastyką przygodową. Wrażenie odrobinę psuje powtarzalność pewnych wątków – pojawiające się już na samym początku wzmianki o tajemniczych, wrogich okrętach, widywanych na obrzeżach znanego ludziom świata, kazały mi obawiać się, że w dalszych tomach cykl rozwinie się w kolejną historię zmagań dzielnej ludzkości z jakimś Sułtanem Kosmitów. Oby nie. Kilka razy pewne informacje (np. o rozmiarze wszczepu) zostały niepotrzebnie powtórzone, co zapewne wynikło z tego, że Martine pisała „Pamięć…” przez trzy lata. Szkoda, że nie wychwycono tego na etapie redakcji.
Jeżeli chodzi o bohaterów, uważam ich za przedstawionych poprawnie – bez potknięć, ale i bez elementów, które uczyniłyby ich postaciami, jakie zapamiętam na długo. Polubiłam zwłaszcza Trzy Trawę-Morską za jej profesjonalizm i poczucie humoru.
Na koniec zamierzam wrócić do kwestii tłumaczenia. Arkady Martine przedstawia wymyśloną przez siebie kulturę w języku angielskim, co oznacza, że przekład na polski dodaje do tego dodatkową warstwę. Choćby teixcalaanlijskie imiona składające się z liczebnika i rzeczownika – po angielsku Three Seagass czy Twelve Azalea brzmi jeszcze znośnie, po polsku zestawienie „Dwanaście Azalia” czy „Piętnaście Silnik” nieco kłuje w oczy, bo aż chce się drugi człon odpowiednio odmienić. Albo dialog, gdzie bohaterka pyta „jakie są teixcalaanlijskie granice pojęcia >>ty<<”, co ma zdecydowanie większy sens, gdy pamiętać, że angielskie „you” oznacza zarówno „ty”, jak i „wy” (swoją drogą, nie przestaje mnie to zdumiewać).
Żeby uporać się z taką złożonością, trzeba biegłości i uważności w tłumaczeniu. Tymczasem zdarzają się błędy oraz potknięcia: „mieszkanie jest sceną zbrodni”, „przesuwa palcami po jej włosach. Plączą się w nich ciemne, jedwabiste pasma”, „wszystkie powierzchnie, pomijając tylko maleńki kawałek podłogi, na której stały jej stopy, oraz ścieżkę prowadzącą od niego do drzwi, ściany pokrywają szczelnie zamknięte zasobniki oznaczone numerami”, „Mahit uważnie obserwowała twarz Dziewiętnaście Ciesak, jej przymrużone powieki i napięcie w kącikach ust. To podziw – pomyślała. I coś spokrewnionego ze strachem, ale nie zniewaga” (od kiedy zniewaga to uczucie? Tutaj nawet nie mam pojęcia, jakie słowo mogło paść w oryginale), „To Dwa Kartograf” (drugi człon imienia miał być z założenia nazwą rośliny lub przedmiotu nieożywionego, więc chyba jednak nie o kartografa chodziło), „nasz emitujący blask, podobny gwieździe władca”, „otworzyli Stację przed próżnią” („na próżnię” jeśli już, choć nadal nie brzmi to dobrze), „mogłaby się założyć, że udałoby się jej przejść stopkami po namalowanej na podłodze linii”, „Miasto nie wie, że jesteś realna”, „Mahit składała się z kilku planet” (Mahit to imię głównej postaci, czegoś więc ewidentnie w tym zdaniu zabrakło), „ty wysłałeś tam Aghavna, a on ani razu w ciągu dwudziestoletniego pobytu w Teixcalaanie nie raczył wrócić na stację, by zaktualizować zapis. A teraz wysłaliśmy ambasadorkę Dzmare z tym, co dał nam piętnaście lat temu” (wzmiankowany mężczyzna przyleciał na stację raz po pięciu latach swojego dwudziestoletniego pobytu w stolicy imperium). Przy okazji, niekoniecznie odnośnie tłumaczenia – „ceramidy” to nazwa związków chemicznych, niemających z ceramiką nic wspólnego (a chyba o to chodziło), podobnie „fotosyntetyzujące rośliny” brzmią dziwnie (tylko nieliczne, całkowicie pasożytnicze gatunki roślin nie fotosyntetyzują).
Wszystko to jednak pestka w obliczu tego, co dzieje się, gdy Michał Jakuszewski zabiera się za tłumaczenie słynnej na cały znany ludzkości wszechświat teixcalaanlijskiej poezji, która stanowi oś tutejszej kultury, formę komunikacji, styl życia wręcz. Coś, co z założenia miało być tak eleganckie i przekonujące, że wywierało przemożny wpływ na kultury ościenne, w dosłownym przekładzie brzmi tak, że dusza więdnie. Oto fragment listu wybitnego poety imperium, otwierającego jeden z rozdziałów: „to głęboka nieciągłość zatrwożyć się na widok kształtu własnej twarzy”. Albo epigram wyrecytowany na konkursie zorganizowanym na cesarskim dworze: „w każdym kosmoporcie gęsty tłok/ ludzie dźwigają naręcza importowanych kwiatów/ dwie rzeczy są wszechobecne – mapy gwiezdne i to, co dociera tu na statkach”. Wierszyk z telewizji, mający zachęcić widzów do oglądania, czy cytat ze wspomnianej przeze mnie dworskiej gry raczej nie miały być piękne, ale można było pokusić się o nadanie temu jakiegoś rytmu, a nie pozostawienie zdań w stylu: „pilnie przenieście uwagę/nowość i doniosłość cechują to/ co ujrzycie za dwie minuty na Kanale Ósmym”, „cementowe uszczelnienie wokół zwierciadlanego stawu/ białe i wygładzone przez języki tysiąca teixcalaanlijskich stóp/ nadal kruszy się w swej nietrwałości”. Chyba jedyną frazą, jaka nie została zepsuta, jest „stanę się włócznią w rękach słońca”1). Tu trzeba było polotu i wyczucia literackiego. Tak, jak jest, podważa to wiarygodność świata.
Mimo to, uważam, że po „Pamięć…” warto sięgnąć, by docenić wizję świata i wnoszony przez nią powiew świeżości.
koniec
12 lutego 2022
1) Choć właściwie cały werset brzmi „po uwolnieniu stanę się włócznią w rękach słońca” i to „po uwolnieniu” nie brzmi optymalnie.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Superwizja
Joanna Kapica-Curzytek

15 IV 2024

Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.

więcej »

PRL w kryminale: W kamienicy na Złotej
Sebastian Chosiński

12 IV 2024

W 1957 roku, na fali październikowej „odwilży”, swój powieściowy debiut opublikowała – dotychczas zajmująca się głównie dziennikarstwem – Anna Kłodzińska (w tym momencie miała już czterdzieści dwa lata). Wtedy nikt jeszcze nie mógł przewidywać, że za sprawą książki „Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny” na literacką scenę wkroczy jedna z najbardziej znanych postaci peerelowskiej literatury kryminalnej.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Cudzego nie znacie: Bizantyjski przepych
— Miłosz Cybowski

Tegoż twórcy

Cudzego nie znacie: Bizantyjski przepych
— Miłosz Cybowski

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Sen o słodkiej Francji
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.