Andrzej K. Bogusławski nawet wśród twórców polskich „powieści milicyjnych” nie zrobił wielkiej kariery. O ile po lekturze „Świetlistego ostrza” można zastanawiać się, dlaczego tak się stało, o tyle „Zemsta wampira” daje jednoznaczną odpowiedź. Na pewno nie dlatego, że był zbyt ambitny czy awangardowy i z tego też powodu niezrozumiały…
PRL w kryminale: Wywiad bez wampira
[Andrzej K. Bogusławski „Zemsta wampira” - recenzja]
Andrzej K. Bogusławski nawet wśród twórców polskich „powieści milicyjnych” nie zrobił wielkiej kariery. O ile po lekturze „Świetlistego ostrza” można zastanawiać się, dlaczego tak się stało, o tyle „Zemsta wampira” daje jednoznaczną odpowiedź. Na pewno nie dlatego, że był zbyt ambitny czy awangardowy i z tego też powodu niezrozumiały…
Andrzej K. Bogusławski
‹Zemsta wampira›
Choć nigdy nie zaliczał się do znanych, a tym bardziej uznanych twórców, to jednak trzeba mu oddać, że miał swój – wprawdzie niewielki – wkład w budowę gmachu (lub, jak kto woli, gmaszyska) zwanego peerelowską „powieścią milicyjną”. Andrzej K.(rzysztof) Bogusławski, bo o niego właśnie chodzi, dorzucił do niego co najmniej cztery cegiełki: chronologicznie pierwszą była opublikowana w cyklu Iskier „Ewa wzywa 07…” „Sprawa, której nie było” (1975), następnie znane z adaptacji filmowej (jako „Rozkład jazdy”, odcinek serialu „07 zgłoś się”) „
Świetliste ostrze” i zaskakująca tytułem „Zemsta wampira” (obie z 1977 roku), wreszcie „Czerwony alarm” (1980). Dwie ostatnie pozycje ukazały się w publikowanej przez Wydawnictwo Obrony Narodowej serii „Labirynt”. Kolejne powieści Bogusławskiego, a zwłaszcza „Brakujące ogniwo” (1984), zdradzały wprawdzie większe ambicje artystyczne ich autora, ale nie przełożyło się to w żaden sposób na wzrost jego rozpoznawalności
„Zemsta wampira” – tytuł sugerowałby, że mamy do czynienia z horrorem bądź powieścią grozy – ukazała się w dość specyficznym momencie. Z jednej strony Polska zaczęła powoli odczuwać skutki nadciągającego kryzysu ekonomicznego, z drugiej – po wydarzeniach czerwcowych 1976 roku zaostrzono represje wobec rodzącej się opozycji politycznej. Edward Gierek starał się też maksymalnie podlizać Leonidowi Breżniewowi, wpisując do konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej „przyjaźń ze Związkiem Radzieckim”. Telewizyjna propaganda sukcesu Macieja Szczepańskiego dbała natomiast o to, by obywatele wciąż trwali w przekonaniu, że jesteśmy krajem mlekiem i miodem płynącym, ba! dziesiątą potęgą ekonomiczną świata. Bogusławski – jako lojalny obywatel PRL – nie mógł więc iść pod prąd, a może nawet był zdeklarowanym i głęboko wierzącym w idee Lenina komunistą. Wysmażył zatem dziełko, którego nadzwyczaj pozytywnymi bohaterami są funkcjonariusze… nawet nie Milicji Obywatelskiej, lecz Służby Bezpieczeństwa.
Owszem, w powieści pojawia się także milicjant – major Adam Budzisz – ale przypisano mu rolę trzecioplanową. Na planach pierwszym i drugim dominują esbecy, a mówiąc konkretniej: oficerowie Departamentu II Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Czym się na co dzień zajmowali? Kontrwywiadem! Odpowiadali za tropienie i demaskowanie (a nierzadko pewnie także eliminowanie) szpiegów kapitalistycznych. Szefem wydziału – surowymi wymagającym – jest w powieści Bogusławskiego pułkownik Leon Bromski, któremu podlegają kapitan Marian Pruszak oraz porucznik Rafał Żywult. Honoru płci pięknej broni natomiast porucznik Marta Bednarz, która – zanim podjęła chwalebną pracę w kontrwywiadzie cywilnym – studiowała filmologię (dzisiaj powiedzielibyśmy raczej: filmoznawstwo). Zdobyta na uczelni wiedza przyda się jej teraz, ponieważ nowa sprawa dotyczy właśnie człowieka filmu. I to nie byle jakiego!
Otóż polski kontrwywiad w tajemniczy sposób – niestety, autor powieści nie poinformował czytelnika, jak to się udało – wszedł w posiadanie intrygującego nagrania. Służby wywiadowcze Stanów Zjednoczonych (CIA) i Republiki Federalnej Niemiec (BND, czyli Bundesnachrichtendienst), chcąc odkuć się po nieudanej operacji przeciwko Polsce Ludowej, postanowiły zorganizować prowokację na najwyższym poziomie. Chodzi o to, aby „nieznani sprawcy” (swoją drogą nawet dla tak prawomyślnego pisarza jak Andrzej Bogusławski było oczywiste, że społeczeństwo skojarzy ich natychmiast z funkcjonariuszami SB) zamordowali w Polsce przybyłego z Zachodu emigranta, byłego obywatela polskiego. Ma to być postać na tyle znana w świecie, że rozpisywałyby się o tej zbrodni wszystkie gazety, trąbiłyby o niej na okrągło wszystkie stacje telewizyjne i radiowe (dziennikarze sekcji polskiej Radia Wolna Europa już praktycznie gotowi są do startu i tylko czekają na trupa). Czyn przypisany oczywiście komunistycznym siepaczom ostatecznie skompromitowałby kraj na arenie międzynarodowej.
Niestety, nie wiadomo na razie, kto ma paść ofiarą tej prowokacji. Trzeba ją wytypować. Dzielni esbecy biorą się więc do wytężonej pracy i dochodzą do wspólnego wniosku, że zamordowany ma zostać słynny reżyser Robert Leśniewski, który od lat robi karierę na Zachodzie. Latem ma jednak przyjechać do ojczyzny, aby nakręcić część zdjęć plenerowych do swego najnowszego horroru zatytułowanego „Zemsta wampira”. Gdyby ktoś go wtedy zamordował, bez wątpienia wybuchłby potężny skandal. Dlatego też porucznik Bednarz zostaje – pod przykrywką oczywiście – skierowana do pracy w Zespole Filmowym „Muza”, który jest koproducentem obrazu. Ma niejako „od środka” przyglądać się krajowym współpracownikom Leśniewskiego. A nuż objawi się wśród nich agent obcego wywiadu. Po kilku tygodniach reżyser rzeczywiście pojawia się w kraju, a wraz z nim przylatuje amerykański, choć polskiego pochodzenia, scenarzysta James Vilsky oraz odtwórca głównej roli męskiej Melvin Price.
Ekipa udaje się na plan filmowy, który mieści się w ruinach zamku w Krzyżowicach (jest kilka takich wsi na Śląsku). Wraz z kierowniczką produkcji Anną Bursztynowicz jedzie też Marta, która – pod pretekstem zbierania materiałów do pracy naukowej – zabiera ze sobą męża, z zawodu mykologa (to jest specjalistę od grzybów i pleśni). Tym mężem tak naprawdę jest… kapitan Pruszak. Oboje mają dbać o bezpieczeństwo Leśniewskiego, co okazuje się trudnym wyzwaniem, tym bardziej że przy okazji swego pobytu w kraju musi on zderzyć się z nie zawsze chwalebną przeszłością. To z kolei prowadzi do tego, że spotyka się z różnymi tajemniczymi ludźmi, a nawet znika na godziny bądź całe dnie. I jak tu nie dopuścić do tego, aby nie spadł mu nawet włos z głowy?! Nie ma wyjścia, trzeba do akcji włączyć znacznie większe siły – zwłaszcza miejscową milicję.
Fabuła wymyślona przez Bogusławskiego nawet wtedy, w 1977 roku, musiała prezentować się kuriozalnie. Owszem, wywiady różnych krajów miewały na pewno szalone pomysły, ale ten dużo bardziej pasowałby jednak do KGB, a nie CIA czy BND. To przecież Sowieci specjalizowali się w takich skrytobójczych morderstwach (vide grupa Bohdana Staszynskiego, która odpowiadała między innymi za „wyeliminowanie” Stepana Bandery, co miało miejsce w Monachium). Choć nie należy zapominać także o tragicznej śmierci w Paryżu rosyjskiego emigranta i dysydenta, pisarza i barda Aleksandra Galicza, który – według różnych teorii – mógł paść ofiarą zarówno KGB, jak i CIA. Stało się to jednak w połowie grudnia 1977 roku, a więc już po wydaniu „Zemsty wampira” – Bogusławski nie mógł więc zainspirować się tą sprawą. Zresztą nie można mieć nawet pewności, czy w tamtym czasie w ogóle o niej słyszał.
Na marginesie tych rozważań musi zrodzić się jeszcze jedno pytanie: Kto posłużył pisarzowi jako pierwowzór postaci Leśniewskiego? Chyba wystarczającą podpowiedzią są tytuły filmów, jakie miał nakręcić bohater literacki. Oto one: „Płazy”, „Pułapka”, „Obrzydzenie”, „Córka diabła”, „Uczta upiorów”, „Którędy?”, „Tajemniczy sublokator”. Swoją drogą ciekawe czy Roman Polański czytał „Zemstę wampira”, prawda? Obstawiam jednak, że nigdy o niej słyszał.