Polscy wydawcy bardzo starali się wymyślać atrakcyjne dla czytelnika znad Wisły tytuły dla pierwszej powieści Georges’a Simenona z komisarzem Maigretem w roli głównej. Stąd najpierw pojawił się „Maigret i goście z Europy Wschodniej”, a dekadę później „Maigret i przybysz z Krakowa”. I chociaż z oryginalnym francuskim „szyldem” niewiele mają one wspólnego, to jednak fabularnie dają się usprawiedliwić.
Przeczytaj to jeszcze raz: Może z Łotwy… może z Estonii…
[Georges Simenon „Maigret i przybysz z Krakowa” - recenzja]
Polscy wydawcy bardzo starali się wymyślać atrakcyjne dla czytelnika znad Wisły tytuły dla pierwszej powieści Georges’a Simenona z komisarzem Maigretem w roli głównej. Stąd najpierw pojawił się „Maigret i goście z Europy Wschodniej”, a dekadę później „Maigret i przybysz z Krakowa”. I chociaż z oryginalnym francuskim „szyldem” niewiele mają one wspólnego, to jednak fabularnie dają się usprawiedliwić.
Georges Simenon
‹Maigret i przybysz z Krakowa›
Siedemdziesiąt pięć powieści i dwadzieścia osiem opowiadań napisanych pomiędzy 1929 a 1971 rokiem – to pełen dorobek Georges’a Simenona w odniesieniu do postaci komisarza Jules’a Maigreta. O wielu z nich mogliście już na łamach „Esensji” przeczytać. Być może przy tej okazji przyszło Wam do głowy takie pytanie: „No dobra, ale jak to wszystko się zaczęło?” By poznać odpowiedź na nie, trzeba sięgnąć po powieść, która w Polsce miała do tej pory dwa wydania (w 1993 i 2004 roku) i – chociaż w obu wykorzystano dokładnie ten sam przekład Zofii Bystrzyckiej – nadano im różne tytuły. Pierwszy brzmiał zachęcająco dla polskiego czytelnika: „Maigret i goście z Europy Wschodniej”, drugi jeszcze milej łechtał nasze ego: „Maigret i przybysz z Krakowa”. Żaden nie był jednak dosłownym tłumaczeniem oryginału francuskiego, czyli… „Piotra Łotysza”. Trzeba przyznać, że w tym przypadku Simenon trochę „odleciał”. Nie zakładał chyba, że pisząc to dziełko, zmieni historię literatury detektywistycznej. Zresztą powieść ta, choć chronologicznie pierwsza, ukazała się dopiero – przynajmniej w wersji książkowej – jako piąta odsłona cyklu.
Do dzisiaj istnieją wątpliwości, kiedy i gdzie dokładnie narodził się Maigret. Jedna wersja mówi, że pierwszą powieść z serii o legendarnym później paryskim komisarzu Simenon stworzył we wrześniu 1929 roku, mieszkając na cumującej na Sekwanie w miasteczku Morsang-sur-Seine barce „Ostrogoth”; inna – że miał to miejsce dopiero zimą na przełomie 1929 i 1930 roku w holenderskim miasteczku Delfzijl. Pewne jest natomiast, że jeszcze wcześniej belgijski pisarz wypuścił „balon próbny” – było to napisane w 1929, a opublikowane w 1930 roku pod pseudonimem Christian Brulls opowiadanie „Nocny pociąg”. To w nim tak naprawdę po raz pierwszy pojawił się Maigret. Widocznie Simenon nie był pewien, jak jego bohater zostanie przyjęty, więc jako autor wolał ukryć się pod fałszywą tożsamością. Dopiero gdy dotarły do niego pozytywne oceny, zdecydował się zrzucić maskę.
Wzorem wielu późniejszych powieści Belga, „Maigret i przybysz z Krakowa” (niech już będzie ten tytuł!) najpierw ukazał się w odcinkach w prasie pomiędzy lipcem a październikiem 1930 roku. Trzeba przyznać, że w dość dziwnym miejscu: ilustrowanym humorystycznym tygodniku „Ric et Rac”, który wydawany był przez prestiżową paryską oficynę Fayard. I to ono właśnie stało się pierwszym edytorem powieści o Maigrecie (na lata przed Gallimard i Presses de la Cité). „Przybysz z Krakowa” na półki księgarskie trafił w maju 1931 roku. Przed nim do sprzedaży trafiły natomiast: „Maigret i zmarły pan Gallet”, „Wisielec z Saint-Pholien” (obie w lutym), „Poganiacz z «Opatrzności»” (w marcu) oraz „Żółty pies” (w kwietniu). Takiego tempa publikowania nowych książek nie ma nawet Remigiusz Mróz, prawda? Zresztą chyba nie tylko w tej dziedzinie Simenon byłby w stanie zawstydzić ojca chrzestnego komisarza Wiktora Forsta i Joanny Chyłki.
Akcja „Przybysza z Krakowa” rozgrywa się w ciągu kilku deszczowych i wietrznych listopadowych dni. Nie tylko w Paryżu, ale także w leżącym nad kanałem La Manche miasteczku Fécamp. Maigret ma czterdzieści pięć lat (co oznaczałoby, że Simenon umieścił fabułę w 1929 roku), jest oficerem Pierwszej Brygady Lotnej i rezyduje na Quai des Orfèvres. Ma już wyrobioną markę wśród swoich współpracowników, ale do późniejszej sławy – wśród przestępców i zwykłych mieszkańców stolicy – wiele mu jeszcze brakuje. Przegląda właśnie najnowsze depesze nadsyłane z wiedeńskiej siedziby Interpolu (czyli Międzynarodowej Komisji Policji Kryminalnej) na temat niejakiego Piotra Łotysza – trzydziestodwuletniego, niewysokiego człowieka o nieustalonej narodowości (równie dobrze może być bowiem Estończykiem), który stoi na czele działającego na skalę międzynarodową gangu oszustów. Nie tak dawno wyjechał z Krakowa do Bremy, a stamtąd – przez Amsterdam i Brukselę – zmierza właśnie do Paryża. Maigret nie widział nigdy jego zdjęcia, ale dane otrzymane z kopenhaskiego Międzynarodowego Biura Identyfikacji są tak szczegółowe, że na ich podstawie łatwo może sobie wyobrazić wygląd podejrzanego.
Właśnie, jedynie „podejrzanego”, ponieważ do tej pory nic mu nie udowodniono. Nawet kiedy wpadał w ręce policji niemieckiej, udawało mu się uciec od odpowiedzialności. Maigret postanawia „przejąć” go do obserwacji na Dworcu Północnym. Gdy pociąg dociera, ma nawet wrażenie, że widzi na peronie pasażera odpowiadającego przysłanemu z Danii rysopisowi, ale… w tym samym momencie dochodzi go krzyk przerażonych osób. W toalecie jednego z wagonów znaleziono bowiem trupa. Komisarzowi wystarczy rzut oka na ciało, by stwierdzić, że zastrzelonym mężczyzną jest ten, na którego czekał – Piotr Łotysz. Jedno mu tylko nie pasuje: denat, ubrany bardzo przyzwoicie, ma na nogach mocno znoszone, dziurawe buty. I żadnych dokumentów. Dopiero późniejsze oględziny w zakładzie medycyny sądowej wskazują pewien trop: to niewielka koperta, w jakiej w zakładach fotograficznych wydawane są klientom zdjęcia. Po poddaniu tej konkretnej obróbce laboratoryjnej okazuje się, że pochodzi z nadmorskiego Fécamp.
Zanim jednak Maigret udaje się nad kanał La Manche, postanawia sprawdzić, co porabia w Paryżu inny mężczyzna podobny do poszukiwanego przestępcy, który mignął mu na dworcowym peronie. Okazuje się, że nazywa się Oswald Oppenheim i zamieszkał w hotelu Majestic przy Polach Elizejskich, gdzie spotyka się z amerykańskim miliarderem Mortimer-Levingstonem (i jego małżonką). Niebawem jednak obaj znikają, co tylko pogłębia podejrzenia snute przez Maigreta. Jeszcze więcej zamieszania wprowadza wspomniana wizyta w Fécamp, gdzie – poprzez miejscowy zakład fotograficzny – komisarz dociera do pani Berty Swann, żony Norwega, który jest drugim oficerem na niemieckim okręcie pływającym do Stanów Zjednoczonych. Zachowanie kobiety wydaje się jednak paryżaninowi na tyle niepewne, że postanawia obserwować willę. Jakiś czas później opuszcza ją obdartus, który wydaje się Maigretowi podobny do… Piotra Łotysza. Kolejny!
Ten upija się w portowej tawernie, a potem jedzie pociągiem do Paryża, by ostatecznie dotrzeć do podejrzanego hoteliku w dzielnicy zamieszkanej głównie przez Żydów i Polaków. Komisarz nie ukrywa się nawet z tym, że go śledzi. Wręcz przeciwnie! Chce, aby mężczyzna miał świadomość, że jest przez cały czas obserwowany. Kiedy nie może sam pilnować na ulicy pod hotelem, Maigret stawia tam swojego człowieka, inspektora Dufoura. Ten jednak daje się zwieść i obdartus, w hotelu zameldowany jako Rosjanin Fiodor Jurowicz, znika. I to wydarzenie wywołuje efekt domina. O ile do tego momentu akcja prowadzona była raczej niemrawo, od teraz następuje gwałtowne przyspieszenie i zaczynają padać trupy. Niewiele brakuje, aby jednym z nich stał się sam komisarz. „Przybyszowi z Krakowa” daleko jeszcze do najwybitniejszych powieści serii (jak chociażby „
Maigret zastawia sidła”), ale posiada ona wszystkie najważniejsze i najlepsze cechy książek o paryskim policjancie.
Przez wkradający się miejscami do fabuły chaos na szczęście przebija się to, za co czytelnicy w kolejnych latach (i dekadach) pokochali powieści o Maigrecie. Przede wszystkim solidna podbudowa psychologiczna, niepowtarzalny klimat, w odmalowaniu którego Simenonowi bardzo pomagają opisy przyrody, wreszcie postać głównego bohatera, któremu naprawdę daleko do bycia herosem. Belgijski pisarz w paru miejscach podkreśla plebejsko-chłopskie pochodzenie komisarza (więcej na temat jego dzieciństwa i młodości dowiadujemy się ze „
Sprawy Saint-Fiacre”), wspomina o jego ociężałości (dobrze, że nie umysłowej) i upartości. Ta ostatnia zresztą bardzo mu się przydaje w pracy policyjnej. Sprawia, że jest jak pies, który gdy raz uchwyci trop, to nie spocznie do samego końca, czyli do momentu aż wytropi zbrodniarza. A kiedy się już to dzieje, Maigret potrafi się nad nim pochylić, wysłuchać i odnieść się do niego ze zrozumieniem. Jest jednak w „Przybyszu z Krakowa” pewna rzecz, która bardziej obeznanych w twórczości Simenona czytelników wprowadzić w zakłopotanie. Dotyczy wprawdzie nie samego komisarza, ale inspektora Torrence’a, który… Nie, nie, ani słowa więcej – sami przeczytajcie!