Powieść „Lód”, pełna znakomitych obserwacji ludzi i opisów krajobrazu, akcentuje znaczenie międzyludzkich więzi oraz dramatycznej zależności człowieka od natury.
Czechowowska strzelba
[Ulla-Lena Lundberg „Lód” - recenzja]
Powieść „Lód”, pełna znakomitych obserwacji ludzi i opisów krajobrazu, akcentuje znaczenie międzyludzkich więzi oraz dramatycznej zależności człowieka od natury.
Urodzona w 1947 roku Ulla-Lena Lundberg ma na swoim koncie ponad 20 książek – są to powieści, zbiory wierszy oraz literatura non-fiction. Autorka była wielokrotnie nagradzana. „Lód” został wyróżniony w 2012 roku Nagrodą Finlandia, najbardziej prestiżowym wyróżnieniem literackim w kraju. Pisarka wywodzi się z Wysp Alandzkich. To archipelag i jednocześnie jednostka administracyjna Finlandii, gdzie stałych mieszkańców jest około 30 tysięcy. Wyspy te są obszarem szwedzkojęzycznym. O ich historii i realiach bardzo ciekawie pisze tłumaczka Justyna Czechowska w posłowiu zamieszczonym na końcu książki.
„Lód” częściowo oparty jest na historii rodziców autorki, a rodzinna wyspa Lundberg, Kökar, nosi tutaj nazwę Örlandii. Akcja toczy się w pierwszych latach po zakończeniu drugiej wojny światowej, w czasie trudnym, jak zresztą dla wszystkich Europejczyków. Dla mieszkańców Wysp Alandzkich był to okres początku stabilizacji.
W społecznościach zamieszkujących wyspy panują specyficzne więzi. Wszyscy wiedzą, że są zależni od siebie nawzajem w większym stopniu niż mieszkańcy stałego lądu, co przekłada się na poziom wzajemnego zaufania. Jakość ich egzystencji jest o wiele bardziej zdana na łaskę i niełaskę warunków atmosferycznych. Z drugiej strony, życie na uboczu, z dala od ruchliwych szlaków i centrum wszelkich wydarzeń ma wiele zalet. Pozwala zachować równowagę, żyć niespiesznie i dostrzegać te strony życia, które nieraz umykają tym żyjącym szybciej.
Młody, niespełna trzydziestoletni Petter, jego żona Mona oraz dwuletnia córeczka przybywają pewnego dnia na Örlandię. Petter ma zostać tam pastorem. Rodzina trafia tutaj po raz pierwszy w życiu, a ich przyjęcie przez mieszkańców jest zaskakująco serdeczne. Pierwsze opisy przywitania nowych członków społeczności są jednymi z piękniejszych w literaturze scen spotkania się obcych dla siebie ludzi. Nowi są od razu zaakceptowani, nikt nie patrzy na nich spode łba, każdy stara się zaofiarować swoją pomoc i wsparcie.
Pastor z rodziną stopniowo urządzają się na miejscu. Tygodnie płyną swoim tempem, przynosząc radości i zmartwienia. Mimo pozornej monotonii i przewidywalności, każdy dzień jest inny, są wyzwania – mniejsze i większe, jest praca, którą trzeba wykonywać. Petter stopniowo wdraża się w prowadzenie parafii. Jest w pobliżu inny pastor, z którym się zaprzyjaźnia. Z upływem czasu łączy ich coraz więcej doświadczeń i spostrzeżeń.
Portret społeczności Örlandii jest kameralny, pełen pięknie nakreślonych szczegółów. Zamieszkujący wyspę mieszkańcy są pokazani z dużą dozą psychologicznej głębi. Wszyscy tutaj mają swoją historię i bagaż doświadczeń. O każdym można snuć opowieść, w której znajdzie się miłość oraz życiowe dramaty, nadzieje i lęki. Są napięcia i niesnaski, nieraz także pozorna szorstkość relacji, ale Örlandczyków łączy niezwykłe poczucie wspólnoty.
Nie wszyscy to rodowici Alandczycy – jest tu na przykład pani doktor Gyllen, która pochodzi ze Związku Radzieckiego. Tłumaczka z powodzeniem wykreowała jej melodyjny, ”zaciągający” język, co nadaje tej postaci wiarygodności, a nawet pewnego rodzaju swojskości. Sympatyczny jest też portret córki pastorostwa, dziewczynki bardzo przez nich oboje kochanej, wręcz ubóstwianej.
Kilka słów na temat, nazwijmy to, bohatera tytułowego. Bo na Örlandii to coś więcej niż tylko zjawisko atmosferyczne. Życie staje się trochę łatwiejsze, gdy wodę chwyci mróz i można między wyspami przemieszczać się za pomocą sań. Lód nie przeszkadza nawet myśleć pastorowi z uśmiechem na ustach o życiu na Örlandii, że jest „jak na ziemi przed potopem”. Ale lód w tej powieści to element dramatu, coś, czemu przypada w udziale rola powieszonej na ścianie Czechowowskiej strzelby. Jak wiemy, w pewnym momencie broń musi wypalić – i chwila ta zmienia utwór w filozoficzną przypowieść o losie człowieka.
Nie mniej udany jest literacki wizerunek samej wyspy. To kraina pełna zapachów i kolorów, mieniących się w specyficznym północnym świetle. Pejzaże zmieniają się wraz z porami roku („w sierpniu nadal jest pięknie, chociaż wieczory już ciemne i zaczyna wiać chłodem”). Bardzo łatwo dać się zaczarować tymi obrazami, które niemal namacalnie pozwalają doświadczyć tego, co w nich przedstawione. Fizyczność i surowa pogoda Wysp Alandzkich kontrastują tutaj z opisami ciepłych wnętrz siedzib ludzkich i prostolinijnej serdeczności.
Opisy przeszywającego zimna i wilgoci są nad wyraz sugestywne: „deszcz wdziera się tam, gdzie framugi są najsłabsze, piana ze szczytów fal uderza o szyby niczym śnieg. Wiatr zawodzi po całym domu, wciska dym z powrotem do komina. Trzaskają otwarte drzwi, drewno w ścianach trzeszczy, dywaniki wiją się po podłogach”. Wielkie brawa dla tłumaczki, dzięki której mamy w powieści Ulli-Leny Lundberg niepowtarzalne, budzące wiele emocji połączenie surowości i tkliwego liryzmu.
„Lód” to powieść nie tylko do samego przeczytania, ale też do przeżycia. Literacka podróż na Wyspy Alandzkie długo pozostanie w pamięci za sprawą plastycznych i intrygujących obrazów oraz głębi, z jaką pokazany został człowiek i jego los w konfrontacji z siłami przyrody.