Co łączy Barbarę Nawrocką, jej męża Ryszarda Dońskiego oraz majora Milicji Obywatelskiej Władysława Krupkę, który przeszedł do historii jako wieloletni scenarzysta komiksów z kapitanem Żbikiem w roli głównej? Otóż „Akcja »Chirurg«” – powieść, którą Dońscy zadebiutowali jako autorzy peerelowskich „powieści milicyjnych”, a która zrodziła się z gawęd snutych przez milicjanta o ogromnych ambicjach literackich.
PRL w kryminale: Katarzyna jak piękna Helena
[B. Nawrocka, R. Doński „Akcja „Chirurg”” - recenzja]
Co łączy Barbarę Nawrocką, jej męża Ryszarda Dońskiego oraz majora Milicji Obywatelskiej Władysława Krupkę, który przeszedł do historii jako wieloletni scenarzysta komiksów z kapitanem Żbikiem w roli głównej? Otóż „Akcja »Chirurg«” – powieść, którą Dońscy zadebiutowali jako autorzy peerelowskich „powieści milicyjnych”, a która zrodziła się z gawęd snutych przez milicjanta o ogromnych ambicjach literackich.
B. Nawrocka, R. Doński
‹Akcja „Chirurg”›
Jeśli ostatnimi mają być pierwszymi, to by oznaczało, że pierwsi staną się ostatnimi. I tak przynajmniej dzieje się w przypadku „Akcji »Chirurg«”, która choć była chronologicznie pierwszą „powieścią milicyjną” w dorobku Barbary Nawrockiej(-Dońskiej) (1924-2018), to jednak w „PRL-u w kryminale” omawiana jest jako ostatnia, po wydanych w kolejnych latach „
Tajemniczej katarynce” (1968), „
Śmierci czarnoksiężnika” (1970), „
Zatrzymaj zegar o jedenastej” (1973) oraz „
Zatrutym bluszczu” (1977). To także jeden z dwóch, obok „Śmierci czarnoksiężnika”, kryminałów, jakie pisarka stworzyła do spółki ze swoim mężem Ryszardem Dońskim (1923-1973). Można podejrzewać, że na ich decyzję wpłynęły przede wszystkim względy merkantylne. Książka powstała bowiem z myślą o ogłoszonym przez wydawnictwo Iskry i Komendę Główną Milicji Obywatelskiej konkursie. Jako że zdobyła nagrodę, Dońscy mogli liczyć zarówno na wynikające z tego profity, jak i późniejsze honorarium związane z publikacją powieści.
Co ciekawe, w tym samym konkursie nagrodzono jeszcze czterech autorów: Andrzeja Zbycha (czyli tandem złożony z Andrzeja Szypulskiego i Zbigniewa Safjana) za „Bardzo dużo pajacyków”, Macieja Patkowskiego (a właściwie Andrzeja Łazoryka) za „Strzały w schronisku”, słynnego reportażystę Krzysztofa Kąkolewskiego za „Zbrodniarza, który ukradł zbrodnię” oraz Artura Morenę (pod którym to pseudonimem ukrył się Andrzej Wydrzyński) za „
Czas zatrzymuje się dla umarłych”. Kolejne zaskoczenie może budzić fakt, że spośród pięciu wymienionych dzieł aż cztery doczekały się ekranizacji: „Bardzo dużo pajacyków” (1977) jako spektakl telewizyjny wyreżyserowany przez Zdzisława Wardejna, „Strzały w schronisku” przeistoczyły się w „Kocie ślady” (1971) Pawła Komorowskiego, a książki Kąkolewskiego i Wydrzyńskiego przenieśli na ekran odpowiednio Janusz Majewski (1969) i Sylwester Chęciński – jako „Tylko umarły odpowie” (1969). I jedynie po „Akcję »Chirurg«” nikt nie sięgnął.
Co chyba tylko częściowo zrekompensował Dońskim fakt, iż w tym samym 1968 roku w telewizyjnym Teatrze Sensacji „Kobra” zaprezentowano ich kryminalną sztukę „Iryd” (która nigdy nie doczekała się wydania książkowego) w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego. Pojawia się w niej postać majora MO Korty (wciela się w niego Wieńczysław Gliński), będący główną postacią wszystkich „powieści kryminalnych” Nawrockiej(-Dońskiej). Tyle że od „
Śmierci czarnoksiężnika” nazywał się on… Korda (a dopiero w „
Zatrutym bluszczu” dodano mu imię – Henryk). I w powieściach nigdy nie awansował na majora, zawsze będąc tylko kapitanem. Ale w kontekście „Akcji »Chirurg«” intryguje jeszcze jedna rzecz – dedykacja, która brzmi następująco: „Talent gawędziarski majora MO Władysława Krupki powołał do życia tę książkę, za co składają mu podziękowanie Autorzy”. Wychodzi więc na to, że „ojciec chrzestny”
kapitana Żbika był jednocześnie obecny przy narodzinach kapitana / majora Korty / Kordy.
Szukając przyczyn braku zainteresowania filmowców debiutanckim kryminałem Dońskich, znajduję w zasadzie tylko jedną – nietypową dla rodzimych „powieści milicyjnych” konstrukcję fabuły, która z miejsca przywodzi na myśl kultowy amerykański serial „Columbo”. Otóż sprawcę całego zamieszania poznajemy już na samym początku! Czytelnik od pierwszych stron wie, kto jest „czarnym charakterem”, kto popełnia opisywane przestępstwa. Najistotniejszym pytaniem, jakie sobie zadaje podczas lektury jest zatem, nie „kto”, ale w jaki sposób kapitan Korta złapie go w swoje sidła, udowadniając winę. Z takimi rozwiązaniami nie mieliśmy w zasadzie dotąd do czynienia w polskim kinie. Wyjątkiem było „Dotknięcie nocy” (1961) Stanisława Barei, ale akurat ten film jako trzymający w napięciu thriller psychologiczny sprawdza się średnio.
Główną postacią dramatu jest pochodzący z Kalisza student trzeciego roku Politechniki Warszawskiej Andrzej Lechoń, do tej pory uznawany za człowieka bardzo solidnego i zdolnego, przed którym drzwi do kariery miały po uzyskaniu dyplomu stanąć otworem. W czasie balu maturalnego, na który został zaproszony, poznaje Katarzynę – dziewczynę, która staje się dla niego prawdziwą „femme fatale”. Zakochuje się w niej bezgranicznie od pierwszego wejrzenia. Pal licho, że do końca imprezy zaniedbuje swoją partnerkę, ale to nagłe i niespodziewane zauroczenie ma dużo poważniejsze skutki. Katarzyna oznajmia mu bowiem, że nie spędzi z nocy dopóki znajdują się w kraju. Kiedy wyjadą – jak najbardziej, odda mu się bez wahania. Trudno powiedzieć, czy dziewczyna sobie z niego żartuje, czy też swoją deklarację traktuje nadzwyczaj poważnie; w każdym razie Andrzej od tej pory nie myśli o niczym innym, tylko jak zdobyć pieniądze na wspólny wyjazd – do Francji bądź Włoch. Co, nawet wykupując wycieczkę w „Orbisie”, nie będzie sprawą łatwą. Najpierw trzeba przecież wystarać się o paszporty. A skąd wziąć pieniądze na opłacenie wojażu dla dwóch osób?
Lechoniowi przychodzą do głowy coraz bardziej szalone pomysły. Jest gotów okraść nawet własną ciotkę mieszkającą w Krakowie. Ostatecznie planuje napad na sklep jubilerski w Warszawie. By wszystko wyglądało poważniej, kradnie nawet w tramwaju broń żołnierzowi. Do „skoku” namawia swoich dwóch kolegów z roku, ale ci w ostatniej chwili tchórzą, w efekcie dokonuje napadu sam. Udaje mu się to zaskakująco łatwo, jest inteligentny, ma zmysł planowania; schody zaczynają się później, gdy musi jak najszybciej, bez zwracania na siebie uwagi, oddalić się z miejsca zdarzenia. Mimo że jest ucharakteryzowany, a więc trudny do rozpoznania, w jego poczynania wdaje się nerwowość. A kiedy w bramie jednej z kamienic zauważa idącego przypadkowo akurat w jego stronę milicjanta – panika i strach odbierają mu zdrowy rozsądek: wyjmuje broń i oddaje kilka strzałów w stronę funkcjonariusza. Jest przekonany, że zabił – i to gliniarza na służbie. Za coś takiego w Polsce Ludowej skazywano na śmierć. Andrzej zdaje więc sobie sprawę, że przekroczył swój Rubikon, że od tej pory nie ma wyjścia – musi uciekać. Nie tylko z Warszawy, ale w ogóle z Polski.
Śledztwo w sprawie napadu na jubilera trafia na biurko porucznika Zygmunta Gablera, prawej ręki kapitana Korty; on sam dużo bardziej wydaje się zainteresowany postrzeleniem swojego kolegi, choć instynkt, którego mu nigdy nie brakowało, podpowiada, że te dwa przestępstwa może coś łączyć. Na razie to tylko przeczucie. Do tego by je potwierdzić bądź odrzucić, droga jest bardzo daleka. Tym bardziej że, jak na razie, Korta i Gabler poruszają się po omacku. A co w tym czasie robi Lechoń? Wykorzystując zdobyte nielegalnie precjoza, względnie roztaczając swój szarmancki urok – bądź robiąc jedno i drugie jednocześnie – stara się zorganizować sobie ucieczkę na Zachód. Przekonany jest bowiem, że w krajach „zgniłego Zachodu” każdy uciekinier z „ludowego raju” z miejsca otrzyma azyl polityczny. Choć ten ostatni wątek mógł rodzić w autorach pokusę podkręcenia stopnia przesłania propagandowego, jakimś cudem udaje im się tego uniknąć.
W „Akcji »Chirurg«” całkiem sporo dowiadujemy się też o samym kapitanie Korcie / Kordzie. Że jest synem stolarza budowlanego, a więc pochodzi – jak na milicjanta przystało – z ludu. Że to człowiek „drobny, kruchej budowy (…) o twarzy smutnej, mądrej małpki” (sic!). Wreszcie, że „trzymał ludzi w ryzach”, „był wymagający”, dzięki czemu „jego grupa operacyjna pracowała jak zegarek”. Do tego można by jeszcze dodać, że nie spoufalał się ze swoimi podwładnymi, co niekiedy Gabler miał mu zresztą za złe (najmocniej niechęć porucznika do przełożonego wyartykułowana jest w „Śmierci czarnoksiężnika”). Ten opis stanowczego i konsekwentnego w działaniu funkcjonariusza jest wystarczająco przekonujący, by czytelnik uwierzył, że tylko Korta jest w stanie ująć tak przebiegłego i cwanego bandytę jak Andrzej Lechoń. Dońscy starają się jedynie nie popsuć mu szyków. Trzeba przyznać, że debiut w nowym gatunku literackim wyszedł obojgu pisarzom udanie. Jeśli coś lekko szwankuje, to tylko pierwszy rozdział z wizją pięknej Katarzyny (musimy autorom wierzyć na słowo), która staje się sprawczynią całego nieszczęścia. Ciekawe czy i jej istnienie zasugerował pani Barbarze i panu Ryszardowi nieoceniony major Krupka?