Ten rok był wyjątkowo obfity w zakresie komiksowej publicystyki. Otrzymaliśmy monumentalny „Komiks polski” Adama Ruska,
„Każdy komiks jest fantastyczny” nieodżałowanego Macieja Parowskiego, drugi tom
„Moich komiksów” Pawła Ciołkiewicza, że przez skromność o Konrada Wągrowskiego i moich
„Kolorowych zeszytach” wspomnę na końcu. Wymieniony na początku Adam Rusek popełnił w tym roku także drugą książkę, nie tak efektowną, jak „Komiks Polski”, ale też ważną.
Tytus, Balbinka i inni
[Adam Rusek „W królestwie Tytusa de Zoo” - recenzja]
Ten rok był wyjątkowo obfity w zakresie komiksowej publicystyki. Otrzymaliśmy monumentalny „Komiks polski” Adama Ruska,
„Każdy komiks jest fantastyczny” nieodżałowanego Macieja Parowskiego, drugi tom
„Moich komiksów” Pawła Ciołkiewicza, że przez skromność o Konrada Wągrowskiego i moich
„Kolorowych zeszytach” wspomnę na końcu. Wymieniony na początku Adam Rusek popełnił w tym roku także drugą książkę, nie tak efektowną, jak „Komiks Polski”, ale też ważną.
Adam Rusek
‹W królestwie Tytusa de Zoo›
Adam Rusek należy do najważniejszych badaczy polskiego komiksu i jego historii. Dzięki swojej benedyktyńskiej pracy odkrywa dla nas nieznane dotychczas obszary polskich historyjek obrazkowych. W najnowszej swojej książce „W królestwie Tytusa de Zoo”, wydanej przez Wydawnictwo Komiksowe Rusek bierze pod lupę dekady lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, przyglądając się komiksom publikowanym wtedy w różnych czasopismach. Czy jest to książka o Tytusie, Romku i A’Tomku? Tytus w tytule i na okładce to oczywiście chwyt marketingowy. To nie jest książka o kultowej serii Papcia Chmiela, a może inaczej, „Tytus, Romek i A’Tomek” nie są najważniejszym elementem tej książki.
Autor przybliża nam drugą połowę lat pięćdziesiątych i dekadę lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, postrzegane często jako komiksowe pustynie z oazami w postaci Świata Młodych czy Wieczoru Wybrzeża. „W królestwie Tytusa de Zoo” udowadnia, że „Złota era polskiego komiksu” nie wzięła się z niczego. Owszem, nie było wtedy kolorowych albumów, a sam komiks cały czas był na cenzurowanym jako produkt imperialistycznego Zachodu, ale jednak gdzieś tam, na marginesie peerelowskiej kultury masowej, cały czas funkcjonował. Wnikliwa praca autora zaowocowała identyfikacją (prawie?) wszystkich czasopism z tamtego okresu, w których ukazywały się historyjki obrazkowe. Jeszcze czarno-białe, często nieporadne, ale jednak były i utrzymywały w odbiorcach świadomość funkcjonowania komiksu jako medium. Oczywiście znajdziemy tutaj historie autorstwa twórców, którzy później wypłynęli na szerokie wody, czyli Jerzego Wróblewskiego, Janusza Christę, Szymona Kobylińskiego czy Jana Rockiego. Jest też jednak wiele nazwisk, które przewijając się dosyć często na łamach różnych ówczesnych czasopism, z jakiegoś powodu nie zostały zaproszone do współpracy przy „kolorowych zeszytach” czy Relaksie. Dlaczego? Tego zapewne się już nie dowiemy, a szkoda, bo praktycznie wszyscy rysownicy działający w latach siedemdziesiątych wspominają o ogromnym zapotrzebowaniu na rysowników realistycznych.
Adam Rusek, jak sam ostatnio przyznał w rozmowie z Kamilem Śmiałkowskim, nie jest wielkim pasjonatem komiksów. Dlatego do problematyki podchodzi na chłodno i bez emocji, jego książka to dzieło o charakterze faktograficznym, będące wynikiem bardzo kompleksowych badań. Czy czegoś zabrakło w tej bardzo wnikliwej pozycji? Owszem, tego samego, nad czym ubolewaliśmy wraz z Konradem Wągrowskim przy pisaniu naszej książki („Kolorowe zeszyty. Podziemny front, Pilot śmigłowca i inne serie komiksowe PRL”), mianowicie braku informacji o genezie wielu serii i wydawnictw komiksowych. Kto i czym się kierował, podejmując decyzję o publikacji w tej czy innej gazecie poszczególnej historyjki obrazkowej? W książce jest to podsumowane ogólnikowo, że po politycznej odwilży zelżał nadzór nad prasą i poszczególne redakcje, walcząc o czytelnika, puszczały powieści w odcinkach i właśnie komiksy. I rozumiem, że tych informacji już teraz nie da się uzyskać, bo wspomniani decydenci w większości już nie żyją. W żadnym wypadku nie powinno to powstrzymywać czytelnika przed wkroczeniem do „Królestwa Tytusa de Zoo”. To tam możemy poznać lub przypomnieć sobie Agapita, Wicka i Wacka, Gąskę Balbinkę oraz inne serie, a także wiele przykładów jednorazowych, zamkniętych historyjek obrazkowych.
„W królestwie Tytusa de Zoo” nie jest pozycją dla wszystkich. To przede wszystkim książka dla tych wielbicieli komiksu, zwłaszcza polskiego, którzy chcieliby poznać dogłębnie jego historię, zrozumieć kolejne fazy rozwoju tego medium w naszym kraju.
