Premiera „Róży Selerbergu” to dobra wiadomość dla miłośników wesołej fantastyki, mieszającej czary z rzeczywistością zbliżoną do naszej. Oto nadciąga hrabiowskie rodzeństwo, aby pokazać, jak magicznie zemścić się na wrednej koleżance z klasy i w jakim celu korzysta się z usług wilkołąka. Dla miłośników lengorchiańskich klimatów mamy kudłate smoki w różnych wcieleniach. Jednym słowem – nowa książka Ewy Białołęckiej w całej krasie.
Smok, rock i cmok-cmok
[Ewa Białołęcka „Róża Selerbergu” - recenzja]
Premiera „Róży Selerbergu” to dobra wiadomość dla miłośników wesołej fantastyki, mieszającej czary z rzeczywistością zbliżoną do naszej. Oto nadciąga hrabiowskie rodzeństwo, aby pokazać, jak magicznie zemścić się na wrednej koleżance z klasy i w jakim celu korzysta się z usług wilkołąka. Dla miłośników lengorchiańskich klimatów mamy kudłate smoki w różnych wcieleniach. Jednym słowem – nowa książka Ewy Białołęckiej w całej krasie.
Ewa Białołęcka
‹Róża Selerbergu›
Obrodziło ostatnio polską fantastyką humorystyczną. Na polu, na którym przez lata królował Jakub Wędrowycz do spółki z na poły zapomnianym Arivaldem z Wybrzeża, ostatnio pojawiły się dwie książki Romualda Pawlaka, jedna Mileny Wójtowicz (druga w zapowiedziach, trzecia w pisaniu…), a i Ewa Białołęcka, kojarzona raczej z obyczajową fantasy, spróbowała swych sił w grotesce.
„Róża Selerbergu” to przyjemnie gruby zbiorek opowiadań, które tematycznie można podzielić na te o nastolatkach i te o smokach. Różowiutka okładka sugeruje twórczość raczej romansową – i rzeczywiście, wątki miłosne dość intensywnie się tam przewijają, przynajmniej w pierwszej części, zatytułowanej „Selerbergiada”.
Selerberg jest zamkiem położonym w bliżej niesprecyzowanej baśniowo-realnej rzeczywistości, w kraju przypominającym Austrię (mowa jest też m.in. o języku francońskim czy anglijskim, więc najwyraźniej mamy do czynienia z fantastyczną wersją Europy, co widać zresztą po nazwiskach i słownictwie). W świecie tym działają czary, istnieją rusałki, krasnoludy i elfy (lub przynajmniej ich potomkowie), a jednocześnie młodzież słucha na patefonach krasnoludzkiego rocka, nosi glany (zwane tu krasnoludanami) i zamawia różne gadżety z katalogów firm wysyłkowych.
Głównymi bohaterami trzech z pięciu opowiadań są Margerita i Rinaldo von Selerberg – szesnastoletnie bliźnięta, uczęszczające do zwariowanej szkoły z internatem, mocno przypominającej Hogwart. Nie uczęszczają tam wprawdzie kandydaci na czarodziejów, tylko zupełnie zwyczajne – w większości – nastolatki, jednak nazwy wykładanych przedmiotów mówią same za siebie: demonologia, wróżenie z fusów, eliksiry… Zamiast quidditcha mamy grę w krykieta, ale za to do szkoły podróżuje się pociągiem, jest też w pewnym momencie mowa o szansach pewnej osoby na zostanie prefektem. Trudno się temu dziwić, skoro potterowskie fascynacje Ewy Białołęckiej nie są tajemnicą dla nikogo, kto jeździ na co większe konwenty (lub przynajmniej uważnie czyta sprawozdania z takowych).
Margerita i Rinaldo przeżywają męki typowe dla okresu dojrzewania (problemy z własnym wyglądem i płcią przeciwną) oraz różne przygody związane na przykład ze skażeniem zamku magiczną mgłą, powodującą zakochiwanie się w przypadkowo spotkanych osobach (tytułowa „Róża Selerbergu”) albo korzystaniem z usług wilkołąka celem pozbycia się… wybranej przez rodziców narzeczonej. „Margerytka czyli erotyk kulturystyczny” to ładnie, ciepło napisana historia miłosna z optymistycznym przesłaniem, że każda potwora znajdzie swego amatora. Dość nieoczekiwany wątek miłosny występuje też w opowiadaniu „Diabli wzięli”, w którym główną bohaterką jest Lil Astaroth, agentka Dołu. Występuje w nim typowe dla Ewy Białołęckiej (i szczególnie pasujące do tego typu lekkiej, humorystycznej fantasy) podejście do negatywnych postaci, które tak naprawdę wcale nie są złe, a pracujące w zbiurokratyzowanej instytucji demony potrafią być sympatyczne i bardzo ludzkie w swoich słabostkach. Miejmy tylko nadzieję, że nikt autorki opowiadania z diablicą w roli głównej nie oskarży o szerzenie satanizmu wśród nieletnich…
Jeśli chodzi o nieletnich, to godzi się zaznaczyć, że choć „selerbergiadowe” opowiadania przypominają klimatem „Harry’ego Pottera”, to adresowane są do młodzieży nieco starszej niż domyślne 11-13 lat. Biseksualna demonica, erotyczno-kulinarne wizje odchudzającej się Margerity (mnie one pasują raczej do osoby co najmniej o dziesięć lat starszej) czy marzenia nastolatków pod prysznicem, mogą co wrażliwszych rodziców skłonić do zakazania lektury swoim pociechom.
Na drugą część książki składają się opowiadania o smokach: trzy o Erilu i Ourze, znane czytelnikom „Click Fantasy” (a wcześniej – „Czerwonego Karła”) oraz dwa o łowcach smoków. Historia młodego rycerza, który zaprzyjaźnia się ze smoczycą w ludzkiej skórze, jest pisana na przemian z punktu widzenia obojga bohaterów, co daje interesujący obraz wzajemnego „docierania się”, a także postrzegania ludzkich zwyczajów przez zupełnie obcą istotę.
Czytelnikom znającym twórczość Ewy Białołęckiej nie trzeba mówić, że znajdą w książce żywe dialogi, sympatyczne, znakomicie scharakteryzowane postaci i sytuacyjny humor – tu dodatkowo często wynika on ze zderzenia świata czarów i dziwnych stworzeń z pomysłami i zwyczajami wziętymi z naszego świata: do wilkołąka trzeba się umawiać za pośrednictwem sekretarki, piekło działa na zasadach współczesnej korporacji, zaś biurokratyczny Miejski Oddział Drakonizacyjny wygląda niczym skrzyżowanie komiksów Janusza Christy ze Strażą Miejską z Pratchetta.
Jak to zwykle bywa w zbiorach opowiadań wydawanych przez „Runę”, każde z nich ilustrowane jest obrazkiem. Rysunki autorstwa Joanny Michalak są bardzo ładne, wykonane pasującą do klimatu delikatną, techniką cieniowania, chyba ołówkiem. Najładniejsza jest podobizna Lil Astaroth; ubrana w bojówki i kurtkę Joanne A. Boulle też wygląda nieźle, choć graficzka niechcący zrobiła z jedenastolatki kogoś o co najmniej cztery lata starszego. Czarny smok z opowiadania „Zabójcy smoków – następna generacja” ma sympatyczną mordkę, lecz jego skrzydła są dziwnie wynędzniałe i wyglądają nie jakby wyrastały z barków, ale jakby były do nich przyczepione.
Podsumowując, „Różę Selerbergu” poleciłabym każdemu miłośnikowi fantasy na wesoło, lecz wydaje mi się, że przynajmniej pierwsza połowa tomu bardziej spodoba się dziewczynom…
dzięki za recenzję- bardzo mi pomogła w decyzji, co kupić uczennicy na koniec roku:-)