Nikt oczywiście takiego zestawienia robił nie będzie, ale całkiem możliwe, że pochodzący z Poznania Edmund Kolanowski jest najbardziej brutalnym i okrutnym seryjnym zabójcą w dziejach polskiej kryminologii. Na tle jego zwyrodniałych czynów bledną, o ile to w ogóle możliwe, „dokonania” innych tego typu przestępców. „Nekrofil” Andrzeja Gawlińskiego to pierwsza literacka analiza kryminalistyczna jego sprawy.
Seryjni…: „Smród dochodzący z pieca kuchennego”
[Andrzej Gawliński „Nekrofil” - recenzja]
Nikt oczywiście takiego zestawienia robił nie będzie, ale całkiem możliwe, że pochodzący z Poznania Edmund Kolanowski jest najbardziej brutalnym i okrutnym seryjnym zabójcą w dziejach polskiej kryminologii. Na tle jego zwyrodniałych czynów bledną, o ile to w ogóle możliwe, „dokonania” innych tego typu przestępców. „Nekrofil” Andrzeja Gawlińskiego to pierwsza literacka analiza kryminalistyczna jego sprawy.
Andrzej Gawliński
‹Nekrofil›
Trzeba przyznać, że przez długie lata pochodzący z Poznania Edmund Kolanowski był, poza Wielkopolską, postacią mało znaną. Nawet ci, którzy interesowali się seryjnymi zabójcami z czasów Polski Ludowej, wiedzieli o nim niewiele albo i zgoła nic. Ukazywały się artykuły i książki, kręcono filmy (fabularne i dokumentalne), ba! powstawały nawet spektakle teatralne na temat innych okrutnych zwyrodnialców – od działającego w czasie i krótko po drugiej wojnie światowej
Władysława Mazurkiewicza (potocznie nazywanego w Krakowie „eleganckim mordercą”) i
Zdzisława Marchwickiego (rzekomego „Wampira z Zagłębia”), poprzez (
Joachima Knychałę (który otrzymał od milicjantów pseudonim „Frankenstein”) i
Pawła Tuchlina (w aktach sprawy nazywanego „Skorpionem”), aż po wciąż jeszcze żyjących i przebywających obecnie w zamkniętym ośrodku w Gostyninie
Leszka Pękalskiego (określanego mianem „Wampira z Bytowa”) oraz
Mariusza Trynkiewicza (którego prasa w czasach kiedy popełniał swoje zbrodnie „ochrzciła” „Szatanem z Piotrkowa”) – o Kolanowskim pisano oszczędnie, najczęściej umieszczając jego historię pomiędzy innymi (vide „Zapis zbrodni. Relacje z poznańskich sal sądowych” Kazimierza Brzezickiego czy „Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa” Jerzego Jakubowskiego).
Może dlatego, że popełniane przez niego czyny były tak odrażające, iż nawet literackie studia nad nimi wywoływały w potencjalnych autorach odrazę. Dopiero w 2014 roku ukazał się zbeletryzowany reportaż „
Martwe ciała” Michała Larka i Waldemara Ciszaka, a po siedmiu kolejnych – pomijam dwie powieści, jakie ukazały się „po drodze”, ponieważ mieszają one fakty z fikcją – utrzymana w stylu „true crime” analiza kryminalistyczna Andrzeja Gawlińskiego „Nekrofil. Edmund Kolanowski – Zimny Chirurg”. Gawliński (rocznik 1989) jest z wykształcenia kryminalistykiem i suicydologiem; studia ukończył w Olsztynie i tam dzisiaj – jako doktor nauk prawnych – wykłada. Od kilku lat kieruje założonym przez siebie Centrum Kryminalistyki i Medycyny Sądowej (w jego ramach prowadzi liczne szkolenia); działa w Polskim Towarzystwie Suicydologicznym oraz Polskim Towarzystwie Kryminalistycznym. Od 2020 roku wyniki swoich badań i analiz publikuje w Wydawnictwie Kryminalistycznym, którego jest właścicielem.
W tym czasie – poza kilkoma innymi publikacjami – przedstawił w formie książkowej analizy kryminalistyczne działalności sześciu polskich seryjnych morderców, zarówno z czasów PRL-u, jak i III RP: Bogdana Arnolda (2020), Mieczysława Zuba (2021), Edmunda Kolanowskiego (2021), Joachima Knychały, Piotra Trojaka i Mariusza Sowińskiego (wszystkie z 2022 roku). Dzisiaj zajmę się książką o Kolanowskim – głównie dlatego, że w swym niewyobrażalnie bezdusznym modus operandi poznaniak był ewenementem na skalę światową. Zgodnie z przytoczoną przez Andrzeja Gawlińskiego najnowszą klasyfikacją parafilii nekrofilskich, sporządzoną przez indyjskiego profesora medycyny sądowej Anila Aggrawala, przypadek „Zimnego Chirurga” (tak zbrodniarz sam o sobie mówił) nosi znamiona nekrofilii fetyszystycznej z elementami nekrofilii czuciowej i fantazyjnej, a nawet – choć w niewielkim natężeniu – agresywno-maniakalnej. Co by nie mówić, to wyjątkowo odrażające zaburzenie preferencji seksualnych.
Tyle że podobnych, wartościujących określeń w książce Andrzeja Gawlińskiego nie znajdziecie. Autor „Nekrofila” nie osądza bowiem, a jedynie analizuje konkretny przypadek. Wystrzega się więc, jak na naukowca przystało, wyrażeń nacechowanych emocjonalnie. Co oczywiście nie oznacza, że pozycję o Edmundzie Kolanowskim czyta się bez zaangażowania. Temat sprawia, że nawet gdyby czytelnikowi bardzo na tym zależało (każdy z nas ma przecież własne granice wrażliwości) – jest to praktycznie niemożliwe. O ile Larek i Ciszak w „
Martwych ciała” oparli się w dużej mierze na rozmowach z milicjantami biorącymi udział w dochodzeniu, o tyle Gawliński wziął pod lupę głównie akta sądowe, teczkę osobową zbrodniarza z okresu jego przebywania w poznańskim Areszcie Śledczym, wreszcie artykuły z prasy lokalnej (rozmawiał między innymi z byłą dziennikarką tygodnika „Wprost” Iwoną Gajdzińską, która w połowie lat 80. przeprowadziła wywiad z Kolanowskim). Zaskakujące może być to, że autor książki nazywa niekiedy przestępcę familiarnie „Edmundem”, ma to jednak związek przede wszystkim z chęcią niepowtarzania w tekście w nieskończoność jego nazwiska; temu samemu celowi służy stosowane synonimicznie określenie „Nekrofil”.
Opowieść o „Zimnym Chirurgu” nie jest jego biografią, aczkolwiek znajdziemy w niej całkiem sporo informacji na temat dzieciństwa i młodości Kolanowskiego – dochodziło wtedy bowiem do zdarzeń, które ukształtowały psychikę przyszłego dewianta i zabójcy, sprawiły, że wszedł na drogę rozwoju psychofizycznego, która ostatecznie doprowadziła go na stryczek. Gawliński nie robi jednak tego po to, aby wzbudzić litość czy w jakikolwiek sposób wytłumaczyć zbrodniarza – to po prostu próba rzeczowej odpowiedzi na pytanie, kiedy i jak to wszystko się zaczęło. Nie bez znaczenia był więc zapewne fakt, że matka często zabierała go w dzieciństwie na cmentarz Miłostowo, gdzie pochowany był zmarły w wieku zaledwie dwóch lat starszy brat Edmunda, Andrzej. Ta obsesja mogła sprawić, że atmosfera cmentarza, obecność zwłok nie wydawała się chłopcu – w przeciwieństwie do wielu jego rówieśników – czymś przerażającym czy odstręczającym. Z wiekiem, odrzucany przez kolegów w szkole i sanatoriach, w których przebywał w związku ze złym stanem zdrowia, niepotrafiący nawiązać normalnych relacji z dziewczynkami, a później kobietami – szukał w drugim człowieku uległości i podporządkowania. A kto mógł być mu bardziej uległy niż trupy?
Kolanowski zabijał (na różnych etapach śledztwa przyznawał się do trzech morderstw, w tym do pozbawienia życia jedenastoletniej Aliny K.), wykopywał i bezcześcił zwłoki kobiet (ich wiek był dla niego nieistotny), okaleczał je, wycinając narządy płciowe i piersi, by następnie na strychu kamienicy przy ulicy Wodnej 20 w Poznaniu, w której mieszkał, przyszywać je do wykonywanych własnoręcznie z gąbki manekinów (nazywał je „kukłami”) i odbywać z nimi stosunki. Po kilku dniach palił je w piecu kuchennym bądź kaflowym, jaki mieścił się w pokoju mieszkalnym, co wywoływało okropny smród, który przeszkadzał zarówno domownikom, jak i sąsiadom. A jednak nikt z nich, nawet mieszkająca ze zbrodniarzem pod jednym dachem konkubina Gabriela T. (matka jego urodzonej we wrześniu 1982 roku córki), nie zawiadomił milicji. W tym kontekście można wręcz przecierać oczy ze zdumienia, czytając zeznania kobiety, która przyznaje się, że wiedziała o jego włamaniach do kostnic i bezczeszczeniu zwłok (przyznał jej się do tego), że znajdowała w popielniku wycięte przez Kolanowskiego fragmenty ciał kobiecych… a mimo to milczała.
Podobnie jak Larek i Ciszak, także Gawliński nie wspomina ani słowem, czy z tego powodu spotkały Gabrielę T. jakieś „nieprzyjemności” ze strony wymiaru sprawiedliwości. Nie ma nawet mowy o tym, czy jej postępowanie było klasyfikowane jako „niezawiadomienie o popełnieniu przestępstwa”. Swoją drogą niezwykle ciekawa byłaby współczesna relacja kobiety na temat jej znajomości z Kolanowskim. Jeśli oczywiście wciąż jeszcze żyje i chciałaby mówić. Chyba jednak nie chce, skoro dotąd nie dotarli do niej dziennikarze śledczy. Choć może nawet dotarli, tylko milczą, nie chcąc „rozgrzebywać ran”. Wróćmy jednak do książki Gawlińskiego, w której autor, przyglądając się kolejnym przestępstwom popełnianym przez „Nekrofila”, analizuje, w jaki sposób zmienia się jego modus operandi, jak eskaluje jego okrucieństwo: od napadów na kobiety i prób gwałtów w okolicach jeziora Rusałka (na początku lat 70. ubiegłego wieku) do zabójstw w celu zdobycia zwłok, które można by sprofanować (dekadę później).
To przerażająca lektura! Bo też to, czego dopuszczał się Edmund Kolanowski, nie ma odpowiednika w polskiej kryminologii. Warto dodać jeszcze, że książka Andrzeja Gawlińskiego jest bogato ilustrowana. Zamieszcza on nie tylko zdjęcia z wizji lokalnych czy miejsc przestępstw, ale również – i to wymaga szczególnie mocnych nerwów – pochodzące z akt sprawy fotografie zbezczeszczonych zwłok. Nie ku ekscytacji, lecz lepszemu zrozumieniu ewolucji działań „Zimnego Chirurga”.
