Bohater-pisarz, dziecko z darem, wampiry, nawiedzone domy – tego wszystkiego tu nie znajdziecie. Niech was nie zmyli nazwisko na okładce – to wprawdzie King, ale nie dobrze znany wszystkim Stephen, lecz jego syn, Owen. Jego debiutancka książka „Jesteśmy w tym wszyscy razem” pozbawiona jest jakichkolwiek elementów grozy czy fantastyki – to pięć opowiadań o zwykłych ludziach i ich zwykłych problemach.
Historie zwyczajne
[Owen King „Jesteśmy w tym wszyscy razem” - recenzja]
Bohater-pisarz, dziecko z darem, wampiry, nawiedzone domy – tego wszystkiego tu nie znajdziecie. Niech was nie zmyli nazwisko na okładce – to wprawdzie King, ale nie dobrze znany wszystkim Stephen, lecz jego syn, Owen. Jego debiutancka książka „Jesteśmy w tym wszyscy razem” pozbawiona jest jakichkolwiek elementów grozy czy fantastyki – to pięć opowiadań o zwykłych ludziach i ich zwykłych problemach.
Owen King
‹Jesteśmy w tym wszyscy razem›
Dzieci słynnych pisarzy starające się powtórzyć sukces rodziców w tym samym fachu podejmują się niełatwego zadania. Młody autor musi pogodzić się z ciągłymi porównaniami (zwykle na jego niekorzyść) do znanego ojca czy matki. Zawsze znajdą się też złośliwi czytelnicy twierdzący, że książkę wydano tylko dzięki popularnemu nazwisku na okładce.
Na szczęście pisząc debiutancką książkę, Owen King nie starał się na siłę przypodobać fanom talentu ojca. Podjął próbę stworzenia własnego stylu i w pewnym sensie udało mu się jej podołać. Różnic między jego książką a twórczością Stephena Kinga jest więcej niż podobieństw. Niestety, nie jest to debiut idealny, a wad jest tu tyle samo co zalet.
„Jesteśmy tu wszyscy razem” składa się z pięciu niepowiązanych ze sobą opowiadań, przy czym pierwsze zajmuje nieco ponad połowę z niecałych dwustu stron debiutu. Przebrnąć przez nie wszystkie nie jest trudno, choć czuć, że Owen to twórca młody i niedoświadczony.
Tytułowa nowela jest zdecydowanie najlepszym fragmentem książki. Jej głównym bohaterem jest George – młody chłopak wychowywany przez matkę i dziadka. Rzadko widuje ojca, którego bardziej interesuje alkohol niż wychowywanie syna. Na domiar złego George nie potrafi dogadać się z kolejnymi partnerami matki, a jej obecny narzeczony tak bardzo gra mu na nerwach, że młody bohater spędza większość czasu u dziadka, który najbardziej na świecie nienawidzi George’a W. Busha. Jest rok 2000 – czas kampanii prezydenckiej. Gdy ktoś zamalowuje plakat promujący kontrkandydata Busha – Ala Gore’a, dziadek głównego bohatera postanawia podjąć walkę i złapać wandala.
Polityka jest jednym z ważniejszych elementów opowiadania. Jeśli ktoś choć w małym stopniu nie interesuje się kulturą i historią USA oraz nie widzi szczególnej różnicy między Demokratami a Republikanami, z pewnością nie zrozumie większości rozmów, jakie prowadzą bohaterowie. Jeśli jednak czytelnik wczuje się w atmosferę amerykańskiej walki wyborczej, zauważy że jest to piękna opowieść o trudnym dojrzewaniu, o tym, jakie decyzję podejmować w trudnych chwilach i jak trudno żyć tak, aby nie krzywdzić bliskich i pozostać sobą.
Pozostałe opowiadania są niestety dużo krótsze i słabsze. Poznajemy tu historię dentysty, który musi przedrzeć się przez śnieżycę, by dotrzeć do pacjentki, bejsbolisty, który musi podjąć ważną decyzję, młodego chłopaka, który odkrywa, że nie wszyscy dorośli mówią prawdę, oraz dorosłego mężczyzny, od którego odeszła żona.
Wszystkie te opowiadania czyta się całkiem nieźle, chociaż nie sposób oprzeć się wrażeniu, że brak im odpowiedniej puenty. Każde kończy się ot tak, w samym środku całkiem interesującej opowieści. Odniosłem wrażenie, że Owen King bardzo lubi kreować postaci i stwarzać im problemy. Niestety, brakuje mu pomysłów, żeby doprowadzić swe historie do satysfakcjonującego końca. Chwilę po tym, jak zapoznamy się z bohaterami i zaczniemy zastanawiać się, co będzie dalej, opowieść się urywa, a zaskoczony czytelnik musi przejść do następnej.
Nie można za to odmówić młodemu Kingowi umiejętności pisarskich. Język, jakim się posługuje, jest żywy i prosty w odbiorze. Chwała mu także za to, że nie bał się wydać zbioru opowiadań obyczajowych pod własnym nazwiskiem, tak silnie kojarzonym z fantastyką i horrorem.
„Jesteśmy tu wszyscy razem” to książka poprawna, ale niestety nic ponadto. Jeśli Owen King będzie w przyszłości pamiętał, że w literaturze popularnej najważniejsze jest opowiedzenie czytelnikowi interesującej historii, wróżę mu karierę na miarę ojca. Jeśli nie, dołączy do grona dzieci sław, którym się nie udało. Nie będzie tam samotny.