Jacek Komuda wciąż pozostaje wierny Polsce XVII-wiecznej. W swojej najnowszej powieści zatytułowanej „Bohun” ponownie poddaje rewizji obraz „wieku wojen” ugruntowany przez twórczość Henryka Sienkiewicza. Nie pisze też „ku pokrzepieniu serc”. Raczej na odwrót – gdzie tylko to możliwe, piętnuje nasze narodowe wady. Szkoda jedynie, że tym razem uczynił to w mniej przekonujący sposób.
Bohun – rewizja nadzwyczajna
[Jacek Komuda „Bohun” - recenzja]
Jacek Komuda wciąż pozostaje wierny Polsce XVII-wiecznej. W swojej najnowszej powieści zatytułowanej „Bohun” ponownie poddaje rewizji obraz „wieku wojen” ugruntowany przez twórczość Henryka Sienkiewicza. Nie pisze też „ku pokrzepieniu serc”. Raczej na odwrót – gdzie tylko to możliwe, piętnuje nasze narodowe wady. Szkoda jedynie, że tym razem uczynił to w mniej przekonujący sposób.
Postać pułkownika Iwana Bohuna znają w Polsce niemal wszyscy. Nawet jeśli ktoś nie czytał „Ogniem i mieczem”, to z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że przynajmniej oglądał kinową bądź serialową ekranizację powieści twórcy „Trylogii”. Sienkiewiczowski Bohun Jurko – wzorowany na postaci kozackiego dowódcy stojącego u boku Bohdana Chmielnickiego – był nie tylko okrutnym watażką, ale przede wszystkim romantycznym kochankiem, niemalże z sukcesem rywalizującym ze Skrzetuskim o wdzięki pięknej Heleny Kurcewiczówny. Niektóre Polki wzdychały nawet do grającego jego rolę Saszy Domagarowa. Prawda o kozackim pułkowniku jest jednak nieco inna od wersji, którą przedstawił w swoim dziele piewca chwały I Rzeczypospolitej. Kto chciałby ją poznać, powinien sięgnąć raczej po powieść Jacka Komudy, o dziele Sienkiewicza szybko zapominając. Bo choć nowa książka autora „Opowieści z Dzikich Pól” w najmniejszym nawet stopniu nie jest dziełem biograficznym – przynależy raczej do gatunku fantazji historycznej – to jednak wizerunek jednego z najtragiczniejszych bohaterów Kozaczyzny oddaje dużo wierniej. Można zresztą spierać się o przynależność gatunkową „Bohuna”. Autor bowiem świadomie uczynił swą książkę eklektyczną, sięgając zarówno po elementy powieści historyczno-przygodowej, jak i – choć tym razem w znacznie mniejszych porcjach – opowieści grozy (która tym razem posłużyła Komudzie jedynie do stworzenia niepowtarzalnego klimatu, nie odgrywając poważniejszej roli w rozwoju fabuły).
W „Bohunie” Komuda postanowił, może nawet troszkę na złość Sienkiewiczowi, przypomnieć pamięci rodaków jedną z najtragiczniejszych kart polskiej historii siedemnastowiecznej – porażkę wojsk koronnych pod Batohem. Przedstawiona przezeń historia dotyka wydarzeń bezpośrednio poprzedzających bitwę, kończy się natomiast literackim opisem klęski, która ostatecznie pogrzebała nadzieje na korzystne dla Rzeczypospolitej spożytkowanie zwycięstwa pod Beresteczkiem. Choć autor oparł się na źródłach historycznych, nie możemy jednak mieć pewności, czy bitwa rzeczywiście przebiegała w taki właśnie sposób. Jak bowiem zaznaczają wydawcy (zapewne za Komudą), Batoh objęty został „zmową milczenia dawnych pamiętnikarzy”, a co za tym idzie – także późniejszych historyków. Czy uczyniono tak świadomie – przynajmniej co do drugiej grupy osób można mieć pewne wątpliwości. Skoro nie posiadali oni wiarygodnego przekazu naocznych świadków, woleli nie wkraczać na pole minowe domysłów. Czego jednak nie powinien robić zawodowy historyk, może uczynić pisarz. Tym bardziej pisarz niestroniący od fantastyki. Komuda przebadał zatem dostępne źródła historyczne dotyczące bitwy pod Batohem i w formie fikcji literackiej przedstawił jedną z możliwych wersji wydarzeń. Dla czytelnika nie ma nawet większego znaczenia, na ile wersja ta odpowiada prawdzie. Nie tego przecież oczekuje się od takiej literatury. Również od Sienkiewicza nikt nie oczekiwał prawdy historycznej…
Problem z powieścią Komudy jest jednak inny. Iwan Bohun – podobnie zresztą jak żyjący kilkadziesiąt lat później Iwan Mazepa – jest w historii Ukrainy postacią wielce tragiczną, o wiele tragiczniejszą niż chociażby sam Bohdan Chmielnicki. I to w iście szekspirowskim wydaniu! Aż prosi się więc o powieść, która – nie rezygnując z elementów przygodowo-fantastycznych – podjęłaby próbę odtworzenia jego życiowej drogi i zaiste dramatycznych politycznych wyborów. Owszem, Komuda kreśli, a może raczej szkicuje, podstawowe „zakręty” kariery Bohuna, unika jednak ich głębszej analizy. Nie wymagam wcale od autora, aby tworzył dzieło historyczno-psychologiczne, ale uwiarygodnienie głównej postaci wpłynęłoby zdecydowanie pozytywnie na jakość powieści. Tym bardziej, że – przypominam! – nosi ona tytuł „Bohun”. Tymczasem bywa, że tytułowy bohater na długo znika z kart książki, aby oddać pola francuskiemu kondotierowi w służbie króla Jana Kazimierza, niejakiemu Dantezowi. Postać ta natomiast swoją charyzmą nie tyle nawet stanowi przeciwwagę, co wręcz usuwa w cień kozackiego pułkownika. Główne przesłanie powieści – a więc fakt zaprzepaszczenia przez Polskę szansy na stworzenie Rzeczypospolitej Trojga Narodów (któremu sprzyjał pułkownik Iwan Bohun) – rozmywa się gdzieś w nawale tyleż mrożących krew w żyłach, co szablonowych przygód królewskiego najemnika. Miejscami można odnieść wrażenie, że co innego Komuda zamierzył, a co innego mu wyszło.
Pomimo powyższych uwag trzeba też oddać autorowi sprawiedliwość – pisarzem jest nieprzeciętnym i na tym, o czym pisze, zna się jak mało kto. Stylizacja na siedemnastowieczną polszczyznę i wykorzystanie języka ukraińskiego są najwyższej próby. Udało się również twórcy „Bohuna” odtworzyć klimat epoki, a były to przecież czasy niezwykle barwne i należyte ich przedstawienie wymagało niemałego talentu. Wielce pomocna okazała się w tym celu postać bandurzysty Tarasa, który – na wzór rozsławionego przez Stanisława Wyspiańskiego ukraińskiego wieszcza Wernyhory – obdarzony zostaje ponadnaturalnymi mocami i zdolnością przepowiadania przyszłości. Czyta się więc tę powieść świetnie, ale dzisiaj od Komudy można chyba jednak wymagać więcej. Tym bardziej, gdy za tytułowego bohatera powieści obiera postać tak niezwykłą i fascynującą. I choć świerzbią mnie palce, aby napisać, że jest „Bohun” trochę powieścią zmarnowanej szansy, to jednak nie uczynię tego – taki osąd mógłbym bowiem za czas jakiś uznać za zbytnio krzywdzący dla autora i dręczyłyby mnie wyrzuty sumienia. Bo, jakby nie było, to kawał naprawdę przyzwoitej literatury z pogranicza historii i szeroko pojętej fantastyki.
Miejscami można odnieść wrażenie, że co innego zamierzył, a co innego mu wyszło.
To bardzo silne wrażenie.
Zaś "zmowa milczenia" to przesada. W takim razie o czym jest książka "Batoh 1652" Jacka Wojciecha Długołęckiego w serii Historyczne Bitwy, na którą autor "Bohuna" się powołuje?