Polecam "Eden w ogniu" wszystkim, którzy dobrze bawią się czytając powieści bogate w umiejętnie zmieszane składniki: przygody, miłości, historii oraz horroru, a przy tym napisane niebanalnym stylem i oparte na postaciach z krwi i kości. I na koniec, nie zgodziłbym się z opinią Stephena Kinga, zamieszczoną na czwartej stronie okładki, brzmiącą "Ta powieść napełnia grozą". Skądże znowu? Powieść jest doskonała, prawda, ale jest w niej tyleż charakterystycznego dla komedii czarnego humoru, że grozy u czytelnika nawet czytana w najmroczniejszych ciemnościach raczej wzbudzić nie powinna.
Artur Długosz
Porwany przez wiatr
[Dan Simmons „Eden w ogniu” - recenzja]
Polecam "Eden w ogniu" wszystkim, którzy dobrze bawią się czytając powieści bogate w umiejętnie zmieszane składniki: przygody, miłości, historii oraz horroru, a przy tym napisane niebanalnym stylem i oparte na postaciach z krwi i kości. I na koniec, nie zgodziłbym się z opinią Stephena Kinga, zamieszczoną na czwartej stronie okładki, brzmiącą "Ta powieść napełnia grozą". Skądże znowu? Powieść jest doskonała, prawda, ale jest w niej tyleż charakterystycznego dla komedii czarnego humoru, że grozy u czytelnika nawet czytana w najmroczniejszych ciemnościach raczej wzbudzić nie powinna.
Dan Simmons
‹Eden w ogniu›
Dan Simmons to autor wyjątkowo wszechstronny i utalentowany. Urzekła mnie jego czterotomowa opowieść o Hyperionie i od tamtej pory chętnie i bez obaw sięgam po jego książki. Lecz muszę przyznać, że do "Edenu w ogniu", powieści nawiązującej do horroru, zabierałem się powoli, mimo notki reklamowej z tyłu książki autorstwa samego Stephena Kinga, bo za gatunkiem tym nie przepadam. "Eden w ogniu" musiał najpierw odleżeć swoje na półce - i stąd ta spóźniona recenzja...
Kiedy wreszcie zasiadłem wygodnie i rozpocząłem lekturę muszę przyznać, że akcja powieści z miejsca mnie porwała niczym wiatr, przewalający się ponad bezmiarem Pacyfiku. Napędzany literackim talentem Simmonsa doniósł mnie ostatecznie na Hawaje...
Na największej wyspie tego wulkanicznego archipelagu, na jej południowo-zachodnim skraju, znajduje się - pomiędzy wulkanami Kilauea i Mauna Loa - ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy Mauna Pele. Jego właściciel, miliarder Byron "Big T" Trumbo, właśnie zamierza go sprzedać, aby podreperować swój budżet. Są już nawet zainteresowani jego kupnem Japończycy, gdy w ośrodku zaczynają ginąć w niewyjaśnionych okolicznościach goście. Trumbo zależy na utrzymaniu wydarzeń w tajemnicy tak długo, jak to możliwe, aby jak najszybciej sfinalizować transakcję. Nie wie on - zresztą nikt praktycznie nie zdaje sobie sprawy - że wydarzenia te są tylko początkiem kolejnego etapu odwiecznej walki między boginią wulkanów Pele i jej równie nieśmiertelnymi wrogami, którym przewodzi Kamapua.
Jedyną osobą, której wydaje się, że wie, co właściwie się dzieje jest Eleanor Perry. To nauczycielka historii, kobieta, która przyjechała do kurortu Mauna Pele, aby prześledzić wydarzenia, o których przeczytała w dzienniku Loreny "Kidder" Stewart, swojej ciotki, która w latach 60-tych dziewiętnastego wieku także odwiedziła to miejsce. Przeżyła tu w towarzystwie mężczyzny o nazwisku Samuel Langhorne Clements (lepiej znanego jako Mark Twain) niezwykłą przygodę. Wraz z Eleanor na wyspie zjawia się przeurocza starsza pani, która pobyt w ekskluzywnym ośrodku wypoczynkowym wygrała w konkursie. Złe wieści, a nawet budzące się wulkany nie są w stanie odwieść jej od próby odebrania wygranej.
Trzeba przyznać Simmonsowi, że pisze sprawnie jak mało kto i robi to w sposób interesujący. Jego język jest niezwykle plastyczny, niemal każde pochłonięte słowo działa na wyobraźnię. Simmons świetnie też konstruuje fabułę, montaż poszczególnych scen jest wręcz wzorcowy; śledzenie wydarzeń bardzo wciąga i przykuwa na długie godziny do lektury. Autor "Edenu w ogniu" wykazuje się także tą zaletą, że budując atmosferę snutej opowieści udziela czytelnikowi nie tylko informacji całkowicie niezbędnych, ale także pozornie zbędnych, ułatwiających za to wirtualne wcielenie się w bohaterów książki. Kiedy wraz z lekturą "Edenu w ogniu" poznajemy mitologię Hawajów, liźniemy też nieco wiedzy o wulkanologii, dowiemy się co nieco o nacjonalistycznych ruchach politycznych archipelagu - i wszystko to mocno urzeczywistnia tę nieprawdopodobną przecież historię.
Świetnym rozwiązaniem zastosowanym w powieści są dwie równoległe i przeplatające się linie narracyjne. Jedna biegnie współcześnie, a jej bohaterami są: wspomniany miliarder, nauczycielka historii i starsza pani. Drugą natomiast stanowi ów dziennik, będący kluczem do zrozumienia wydarzeń na wyspie. Wzajemna relacja między oboma opowieściami tworzy niesamowite wrażenie. Czuć tu warsztat Simmonsa, któremu naprawdę trudno jest coś poważniejszego zarzucić. Nawet utrzymane w nastroju historycznego romansu zapiski w dzienniku czyta się wyśmienicie, gdyż autor doskonale sportretował ówczesne konwenanse, które często rozśmieszają nas swą niedorzecznością czy niewinnością, zupełnie obcą nam, ludziom XX wieku. Na uwagę zasługuje również bardzo barwna postać Marka Twaina oraz delikatnie poprowadzony wątek miłosny.
Niewątpliwie w powieści zwraca uwagę umiejętne splecenie stereotypowości i oryginalności. Trumbo, właściciel kurortu, to człowiek, jakiego należałoby spodziewać się po jego pozycji - zachłanny egocentryk, którego fetyszem są pieniądze; kolejnych kilka postaci również wykazuje się cechami charakteru, jakie podświadomie przypisalibyśmy ludziom w ich sytuacji. Jednocześnie jednak mamy i galerię bohaterów, którzy zaskakują; najbardziej chyba owa nieugięta starsza pani, która wygrała w konkursie pobyt w kurorcie. W tej powieści to ona, wraz z nauczycielką historii, właścicielką dziennika, są heroinami. Występy mężczyzn przy duecie tych dwóch pań to prawdziwa klapa.
Polecam "Eden w ogniu" wszystkim, którzy dobrze bawią się czytając powieści bogate w umiejętnie zmieszane składniki: przygody, miłości, historii oraz horroru, a przy tym napisane niebanalnym stylem i oparte na postaciach z krwi i kości. I na koniec, nie zgodziłbym się z opinią Stephena Kinga, zamieszczoną na czwartej stronie okładki, brzmiącą "Ta powieść napełnia grozą". Skądże znowu? Powieść jest doskonała, prawda, ale jest w niej tyleż charakterystycznego dla komedii czarnego humoru, że grozy u czytelnika nawet czytana w najmroczniejszych ciemnościach raczej wzbudzić nie powinna.