Ciągnie misia do miodu, a pisarza do kolejnych sequeli. „Renegat” Magdaleny Kozak jest tego najlepszym przykładem – ci sami bohaterowie, podobna akcja… Kto ma ochotę na odgrzewaną zupę?
Telenowela transylwańska
[Magdalena Kozak „Renegat” - recenzja]
Ciągnie misia do miodu, a pisarza do kolejnych sequeli. „Renegat” Magdaleny Kozak jest tego najlepszym przykładem – ci sami bohaterowie, podobna akcja… Kto ma ochotę na odgrzewaną zupę?
W poprzednim odcinku (powieść „Nocarz” z 2006 r.) nocarz Vesper (były pracownik ABW Jerzy Malinowski) na skutek spisku renegatów, „złych” wampirów, zabija niewłaściwą osobę i zostaje uznany za zdrajcę. W stanowiącym ciąg dalszy tomie „Renegat”, Vesper po nieudanej akcji zostaje pojmany przez renegatów i przerobiony na „złego” wampira za pomocą ludzkiej krwi (nocarze, „dobre” wampiry, piją krew sztuczną). Bohater dość szybko przekonuje się, że renegaci nie są wcale tacy źli, a nawet dzielne z nich chłopy, tyle że skłócone z nocarzami. Natomiast prawdziwe zło zagrażające całemu rodzajowi wampirzemu objawia się w postaci watykańskich, tajemnej sekty chrześcijańskiej, której przedstawiciele, prócz łowienia Dzieci Nocy, zajmują się cytowaniem Psalmów w tłumaczeniu Czesława Miłosza. Niestety, Czytelnik nie dowiaduje się dlaczego akurat Miłosza – może laureat Nobla też był zamieszany w ciemne wampirze sprawki? Na dodatek zakochany w swojej nowej szefowej Vesper odkrywa, że piękna Aranea nie darzy uczuciem jego, tylko wampirzego ojca bohatera, Lorda Kata. Proszę Państwa! Powyższe streszczenie brzmi niemal jak zapowiedź wenezuelskiej telenoweli, a nie „mocnej, męskiej prozy” (jak zachwala magazyn „Komandos”) o dzielnych polskich wampirach. Może więc warto przyjrzeć się, jak ta „męska proza” w wydaniu pani Kozak wygląda.
W samym pierwszym rozdziale słowo „pierdolić”, „pierdolony” występuje dziesięć razy, tuż za nim plasuje się „kurwa”, „skurwiel” (siedem razy), dalej „gnojek” (pięć razy), „jebać” (trzy razy). Pozostałe przekleństwa („pizda”, „dupa”, „zasraniec”) pojawiają się raz, dwa razy. W sumie daje to circa trzydziestu wulgaryzmów na czterdzieści stron tekstu. Można pomyśleć, że w „Renegacie” główne role odgrywają nie wampiry, ale niewyżyci nastolatkowe, którzy rzucając co chwila „mięsem” chcą pokazać jak bardzo są dorośli. Oczywiście, bohaterowie – twardzi faceci, muszą od czasu do czasu sobie zakląć (czasem w sposób nader wyszukany – np. „ad mortem defecata” na str. 313). Na szczęście oprócz tego celują również wyszukanymi i ciętymi wypowiedziami: „Chuj mnie obchodzi, jak się nazywasz – uciął Vesper” (92), „Gówno prawda – zaripostował Vesper z przekonaniem” (286), „[…] ostatnio chodzisz ledwo ciepły […] Spiździałeś, jakby cię palcem robili” (308).
Trudno się z resztą dziwić, że bohaterów nie stać na niuanse, skoro akcja pędzi w oszałamiającym tempie. Czterysta stron tekstu leci jak krew z rozerwanej tętnicy, Vesper ciągle kogoś goni, z kimś się spiera albo przygotowuje swoich wampirzych kolegów do kolejnej akcji. Jednak na dobrą sprawę pod względem fabuły nie dzieje się nic nowego – czytelnik otrzymuje powtórkę z poprzedniego tomu z paroma zmianami. Eksnocarz zamiast szkolić się na wojownika teraz sam szkoli specjalną jednostkę do obrony biednych wampirów przed watykańskimi, a w tle kroi się kolejny spisek. Co się tyczy pozostałych bohaterów „Renegata”, to przypominają typowe postaci z polskiego serialu o policjantach. Mamy więc dobrodusznego kolegę z pracy, generała Nexa, docierających się w trudnych chwilach kolegów-żołnierzy, oddanego ochroniarza, który własnym ciałem zasłania bohatera przed zabójczą kulą i – oczywiście – piękną kobietę. Także wypowiedzi innych postaci często są do bólu papierowe: „Zgadzam się z przedmówcą” (355), „Dokładnie tak – odparł tamten równie lodowatym tonem” (309), „Zresztą jakby nie było, jakoś to będzie… – dodał filozoficznie” (351). Co gorsza, sam narrator zaraża się językiem bohaterów: „Przyszedł do kuchni, zamelinował się w kącie na stołeczku” (37), „Wnętrze wyglądało jak średniowieczny zamek […] Ciężkie hebanowe meble, gotyckie kandelabry [sic!] z żarówkami […]” (178). Nigdy nie słyszałem żeby wyznacznikami średniowiecza były „gotyckie kandelabry”, w dodatku „z żarówkami”, ale to pewnie kwestia mojego niedouczenia.
Jak można dowiedzieć się z „Renegata”, wśród bojowych jednostek wampirów króluje humor (nomen omen) koszarowy: „Który z was taki nieprzyjaźnie do kobiet nastawiony? Niech się przyzna, nie będę się do niego odwracał tyłem albo założę blaszane gacie…” (132). Jakkolwiek bohaterów podobne dowcipy wyraźnie bawią („Parsknęli krótkim śmiechem, kiwając głowami w nieśmiałym poczuciu ulgi” – 132), czytelnik może poczuć niesmak. Rozumiem, że autorka chcąc oddać „realia” zdecydowała się na sypanie wulgaryzmami i niewyszukanymi zdaniami, ale, niestety, wyszło to dość śmiesznie, a momentami niesmacznie. Jak bowiem potraktować taki dowcip: „Są tylko trzy takie zespoły jak wy […] Mazowsze, Gawęda… I zespół Downa” (110)? Jakby przeczuwając, że same cytaty z podwórkowej łaciny nie wystarczą, Kozak od czasu do czasu rzuca jakiś ochłap – a to czytelnik może dowiedzieć się, że Vesper zna łacinę (dla odmiany klasyczną), a to, że czytał „Paragraf 22”, czy „Małego Księcia”. Niestety, liczne lektury nie wykształciły w bohaterze rzadkiego daru władania poprawną polszczyzną.
Tak naprawdę cały problem „Renegata” sprowadza się do tego, że autorka nie ma nic do powiedzenia. Nie chodzi tu w żadnym razie o jakieś górnolotne przesłania, czy głęboki morał opowieści, ale o zwyczajną treść. Bo opowieść proponowana przez autorkę zwyczajnie nie trzyma się kupy. Akcja „Renegata” zaczyna się i kończy bez wyraźnego sensu, a wszystko co pomiędzy pędzi od jednego wydarzenia do drugiego. Brakuje kulminacji wydarzeń, narastającego napięcia, czy w miarę logicznego zakończenia. Bohaterów, często wampiry mające po kilkaset lat, stać właściwie tylko na dziecinne pomysły. Oto zaczyna brakować krwi. Na jaki pomysł wpadają renegaci? Postanawiają wysadzić w powietrze główne elektrownie w Warszawie: „Miasto bez prądu i ogrzewania pogrąży się w nieuniknionych zamieszkach […] Przy takiej ilości ofiar nasza drobna ingerencja będzie wręcz niezauważalna” (357). Spisek zaprawdę diabelski. O watykańskich, głównym zagrożeniu wampirów, Czytelnik nie dowiaduje się właściwie nic, poza tym, że są i mają złe zamiary. No, i że doceniają talent translatorski Czesława Miłosza. Jakby tego jeszcze mało, okazuje się, że u podstawy konfliktu między nocarzami a renegatami stoi… nieszczęśliwa miłość! Tak to wygląda „mocna, męska proza” w wydaniu kobiecym. Jeszcze tylko brakuje, żeby główni bohaterowie byli rozłączonym w dzieciństwie rodzeństwem. Ale to się pewnie wyjaśni w kolejnym tomie. Bowiem „Renegat” kończy się tak samo jak tom poprzedni – bez żadnego rozwiązania. Zachodzi więc podejrzenie, że cykl o polskich wampirach zbudowany jest na zasadzie telenoweli i ostateczne rozwiązanie zadzierzgniętych wątków pojawi się dopiero w ostatnim, tysięcznym odcinku. Ale kto poza nieśmiertelnymi wampirami tego dożyje?
Niewątpliwą zaletą powieści Kozak jest to, że książkę szybko się czyta. Jeśli ktoś wybiera się w podróż pociągiem albo samolotem i chciałby jakoś przepędzić czas podróży, a nie ma akurat ochoty na lekturę Heideggera czy Miłosza, „Renegata” można polecić z czystym sumieniem. Oczywiście pod warunkiem, że czytelnik zna wcześniejszy tom i orientuje się w fabule. I nie ma nic przeciwko braku zakończenia.
A teraz zdanie, które najlepiej oddaje charakter powieści, do odlania w spiżu: „O, kurwa, zaczęło krążyć Vesperowi w głowie niczym natrętna mucha. O kurwa żeż mać! Nic innego nie przychodziło mu na myśl”. (47). Zaiste.