„Najwyższych lotów powieść idei, wyjątkowa i absorbująca, wielopłaszczyznowa, śmiała i napisana z rozmachem panorama siedmiuset lat alternatywnej historii świata” – tym razem zachłystujące się entuzjazmem teksty na okładce zdają się mieć pokrycie w faktach. „The Years of Rice and Salt” Kima Stanleya Robinsona to rzeczywiście bardzo ciekawa lektura.
Cudzego nie znacie: Koło Życia, czyli tam i z powrotem
[Kim Stanley Robinson „The Years of Rice and Salt” - recenzja]
„Najwyższych lotów powieść idei, wyjątkowa i absorbująca, wielopłaszczyznowa, śmiała i napisana z rozmachem panorama siedmiuset lat alternatywnej historii świata” – tym razem zachłystujące się entuzjazmem teksty na okładce zdają się mieć pokrycie w faktach. „The Years of Rice and Salt” Kima Stanleya Robinsona to rzeczywiście bardzo ciekawa lektura.
Kim Stanley Robinson
‹The Years of Rice and Salt›
Pisarz, który znalazł swoją niszę rynkową, bardzo często osiada na laurach – robi to, co umie najlepiej, i pisze to, czego czytelnicy przywykli się po nim spodziewać. Kim Stanley Robinson mógł napisać kolejny trzytomowy cykl osadzony w świecie niedalekiej przyszłości, jak to zrobił już trzykrotnie (trylogie: marsjańska, kalifornijska i „klimatyczna”), i zapewne wyszedłby na tym bardzo dobrze. Jednak na szczęście nie napisał kolejnej trylogii, zamiast tego sięgnął po historię alternatywną i konsekwentnie zbudował całkiem nowe uniwersum – świat, w którym chrześcijanie są nieliczną i prawie zapomnianą sektą, biali ludzie są kuriozum, a dominujące religie to islam, buddyzm i hinduizm.
Jak taki świat mógł powstać? Robinson bierze na warsztat wydarzenie, które dotychczas nie było wedle mojej wiedzy przedmiotem literackich rozważań typu „co by było, gdyby” (chociaż było podstawowym elementem świata przedstawionego w „Księdze Sądu Ostatecznego” Connie Willis). Wydarzeniem tym jest plaga Czarnej Śmierci – dżumy, która w połowie XIV stulecia wybiła – jak się szacuje – od 1/3 do 2/3 ludności Europy, a w niektórych rejonach nawet około 80% populacji. W efekcie połączonych skutków pandemii dżumy, upadku ekonomicznego i nawracających fal głodu Europa na ponad 200 lat straciła swój impet cywilizacyjny i demograficzny – w roku 1500 w Europie nadal żyło o wiele mniej ludzi niż w roku 1300. Już w takiej wersji, jaka trafiła się nam w prawdziwej historii, Czarna Śmierć była zatem wielką tragedią.
Robinson dla celów swej powieści zakłada, że mogło być gorzej. W jego wersji plaga wybija 99% Europejczyków: nieliczni ocaleni błąkają się po pustych królestwach chrześcijańskich, umierając rychło z przyczyn innych niż dżuma. Skupiska białej ludności pozostają jedynie na odizolowanych od świata Orkadach, a głównymi przedstawicielami chrześcijaństwa stają się Ormianie i egipscy Koptowie. Najeżdżającego wymarłe Węgry Tamerlana śmiertelnie godzi piorun, co skutecznie powstrzymuje go przed kolejnymi podbojami na Bliskim i Dalekim Wschodzie. Taki jest zatem punkt wyjścia. Jest rok 783 od hidżry Mahometa z Mekki do Medyny. Zaczyna się wielka podróż przez świat, przez epoki i przez cywilizacje.
Historia tego alternatywnego świata zawarta została w dziesięciu księgach. Autor bohaterami każdej księgi czyni przedstawicieli innych kultur – raz jest nim chiński admirał przypadkiem odkrywający Yingzhou (czyli Amerykę), kiedy indziej młody członek japońskiej diaspory albo samarkandzki alchemik, a raz – tygrysica. Robinson stosuje bowiem ciekawe rozwiązanie, pozwalające pogodzić wymóg przywiązania czytelnika do bohaterów i chęć ukazania 700 lat alternatywnej historii – wykorzystuje ideę reinkarnacji. Postaci z różnych czasów i kultur, lecz mające jedną duszę, rozpoznawalne są dzięki temu, że ich imiona zawsze zaczynają się na tę samą literę. I tak mamy między innymi: Bolda, Bistamiego, Bahrama i Budur; Kyu, Kyę, Kheima i Khalida; I-China, Iwanga, Iagogeh i Ibrahima. Stanowią oni część jāti (grupy powiązanych ze sobą dusz) i przed powrotem do świata cielesnego spotykają się w zaświatach – w tybetańskim bardo, swego rodzaju poczekalni dla dusz oczekujących na kolejne wcielenie, gdzie dyskutują o postępie karmicznym, jakiego dokonali (albo i nie), o następnych żywotach, a także o losie samych zaświatów. Bowiem bardo zmienia się zgodnie ze zmianami świata realnego – np. wobec ekspansji Chin zaświaty opanowuje biurokracja z hierarchicznymi poziomami, setkami komnat, liczącymi setki stron instrukcjami dla dusz i setkami kar dla nieposłusznych.
Powieść przesiąknięta jest duchem i ideami buddyzmu (co ponoć dotyczy także innych utworów Robinsona), takimi jak reinkarnacja, prawa dharmy czy
bardo. To właśnie karmiczna wędrówka dusz
jāti jest właściwym przedmiotem opowieści – upadki i wzloty dusz na kole wcieleń, dokonywanie powolnego i trudnego postępu, waga przywiązywana do samodoskonalenia i ochrony życia, a tym samym ulepszanie świata i zbliżanie się do stanu buddy: osiągnięcia nirwany. Co więcej, z początkowych akapitów powieści wynika, że Bold Bardash (i kolejne wcielenia tej duszy) jest
Małpą – Sun Wu-Kongiem –
bodhisattvą, istotą, która zatrzymuje się na krok przed nirwaną i wraca w dziedzinę ludzi, aby pomóc w doprowadzeniu innych do stanu oświecenia. Mottem powieści jest następujący fragment z „
Podróży na Zachód”:
Tripitaka: Małpo, jak daleko do Zachodniego Nieba, siedziby Buddy?
Wu-Kong: Możesz wędrować od czasu swej młodości aż do czasu, gdy się zestarzejesz, i jeszcze dłużej, aż znowu staniesz się młody; i nawet po przejściu tego cyklu tysiąc razy wciąż możesz mieć trudności z osiągnięciem miejsca, do którego chcesz dotrzeć. Lecz kiedy dostrzegasz, dzięki stanowczości swej woli, istotę Buddy we wszystkich rzeczach i kiedy każda z twych myśli wraca do tamtej fontanny w twej pamięci, wtedy właśnie dotrzesz do Góry Duszy.
W kolejnych odsłonach życia i oczekiwania w bardo to właśnie dusza Bolda dopinguje innych członków jāti do dalszych wysiłków, do podjęcia trudu kolejnego wcielenia.
Robinson ukazuje także podróż idei – podróż, w trakcie której są one wzbogacane o nowe elementy i rozwiązania, a także mogą wpływać na życie całych społeczeństw i wyznaczać nowe paradygmaty, nie mając koniecznie pokrycia w faktach bądź zmieniając się zależnie od kontekstu. W powieści islamskie bojowniczki o prawa kobiet czerpią wzory od chińskich działaczek, ale „chińskie feministki twierdziły, że kobiety były lepiej traktowane w Yingzhou i Travancore, a w Travancore feministki deklarowały, że kształciły się u Sikhów, którzy z kolei nauczyli się tego z Koranu (…) Tak więc widzisz, że był to przykład wyciągania się do góry za własne włosy – wszyscy wyobrażali sobie, że lepiej jest w innym państwie i że trzeba walczyć o to, by dorównać tym lepszym” (księga „Nsara”).
Jedynym mankamentem „The Years of Rice and Salt” wydaje się to, że im bliżej współczesności, tym wyraźniej widać szwy opowieści (jak na ironię, jedna z ksiąg nosi tytuł „Warp and Weft” – „Osnowa i wątek”). Robinson czasem bardzo automatycznie przystosowuje zdarzenia z naszej historii do jej odmiennej ścieżki, toteż momentami spod literackiej maski przezierają znane nam fakty i osoby. Jest np. oczywistym pokrewieństwo Khalida z Samarkandy i Leonarda da Vinci (księga „The Alchemist”), automatyzmem trąci także spotkanie buddystów z armii Chin i indyjskiej Ligi Travancore, znajdujących się w niełatwym i tymczasowym sojuszu, pod zniszczonym Drzewem Bodhisattwy (księga „War of the Asuras”) – przywodzące od razu na myśl zawieszenie broni na froncie francusko-niemieckim w czasie I wojny światowej. Są nawet śpiewy w obu językach i „pokój w sercach”. Także islamska wersja sufrażyzmu czy feminizmu (księga „Nsara”) oraz kwestie ochrony środowiska (księga „The First Years”) wydają się zbyt dosłownie przeniesione z naszej rzeczywistości. Ponadto nie jest zbyt prawdopodobne, aby muzułmanie z północnej Afryki, zajmujący kolejne połacie byłego dominium chrześcijaństwa i raczej niepamiętający poprzednich mieszkańców tych ziem, nazywali swoje emiraty Skandistan, al-Alemand czy Magyaristan. Cóż, taka licentia poetica autora.
Nieliczne wady powieści nie przesłaniają faktu, że jest to wspaniały przykład literatury mówiącej o sprawach fundamentalnych, a przy tym doskonale przyswajalnej i niehermetycznej. Robinson napisał historię alternatywną, która naprawdę wnosi coś w nasze widzenie zastanej wersji rzeczywistości; historię, która świetnymi pomysłami porusza wyobraźnię i otwiera oczy, która nie zamyka się w okcydentalistycznej perspektywie, lecz z szacunkiem i uwagą, bez czołobitności, przygląda się innym kulturom, innym możliwościom. Bowiem poza tym, że jest to opowieść mocno buddyjska, jest to także książka bardzo humanistyczna – o człowieku i dla człowieka. Lepszego komplementu dla książki chyba nie da się wymyślić.
No, może jeszcze taki: „The Years of Rice and Salt” to taka książka, dla jakiej krytycy-głównonurtowcy (żeby broń Boże nie okazało się, że w fantastyce też ukazują się wartościowe rzeczy) wymyślili frazę: „Gdyby jednak odrzucić cały ten sztafaż przynależny literaturze SF, okazałoby się, że X jest po prostu wspaniałym pisarzem, który stawia czoło fundamentalnym pytaniom, z jakimi wielka literatura zmaga się od wieków”.
Namaste!