Chociaż ten pogląd może wydać się równie kontrowersyjny jak tło fabularne historii o Mordimerze, to jednak nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, że stworzona przez Jacka Piekarę saga jest tak samo (jeśli nie bardziej) wciągająca jak znany wszystkim cykl wiedźmiński. Recenzując czwarty, a zarazem ostatni już zbiór opowiadań o inkwizytorze – „Łowców Dusz”, czynię to nie bez pewnego drżenia serca. W końcu to ciągle ten sam świat, oparty na oryginalnym, ale jednak bardzo prostym pomyśle (Chrystus zamiast umrzeć na krzyżu, zszedł z niego i pokarał niewiernych), ci sami bohaterowie i ta sama konwencja… czy można o tym wszystkim opowiedzieć po raz czwarty, nie popadając w rutynę? Okazuje, się że można.
Stary, nowy Mordimer
[Jacek Piekara „Łowcy dusz” - recenzja]
Chociaż ten pogląd może wydać się równie kontrowersyjny jak tło fabularne historii o Mordimerze, to jednak nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, że stworzona przez Jacka Piekarę saga jest tak samo (jeśli nie bardziej) wciągająca jak znany wszystkim cykl wiedźmiński. Recenzując czwarty, a zarazem ostatni już zbiór opowiadań o inkwizytorze – „Łowców Dusz”, czynię to nie bez pewnego drżenia serca. W końcu to ciągle ten sam świat, oparty na oryginalnym, ale jednak bardzo prostym pomyśle (Chrystus zamiast umrzeć na krzyżu, zszedł z niego i pokarał niewiernych), ci sami bohaterowie i ta sama konwencja… czy można o tym wszystkim opowiedzieć po raz czwarty, nie popadając w rutynę? Okazuje, się że można.
Jacek Piekara
‹Łowcy dusz›
Na samym początku ostudzę jednak zapał wszystkich tych, którzy mieli nadzieję znaleźć w „Łowcach Dusz” rozbudowane kontynuacje historii zapoczątkowanych w poprzednich tomach. Czytany tylko pod tym kątem, zbiór może pozostawiać pewien niedosyt. Ukazujące się w reklamach prasowych szumne zapowiedzi dotyczące rozwinięcia niewyjaśnionych wcześniej wątków (m.in. istnienie wampirów) niestety nie zostały w pełni zrealizowane lub – co będzie lepszym określeniem – zostały zrealizowane w sposób nie dość satysfakcjonujący.
Tyczy się to w szczególności dwóch pierwszych opowiadań – „Łowcy Dusz” i „Wąż i gołębica. Powrót”. Mimo że pod względem jakości warsztatu i ilości dostarczanej rozrywki nie odstają od pozostałej części zbioru, to jednak trochę rozczarowują. Pojawiające się w nich ciekawe pomysły, takie jak spotkanie z poselstwem Rzeczypospolitej (tu daje o sobie znać swoista tęsknota autora za czasami świetności ojczyzny), ponowna konfrontacja z jałmużnikiem Sforzą czy umieszczenie na drodze Mordimera tajemniczej dziewczyny pamiętającej jeszcze czasy Chrystusa, zostały tu potraktowane po macoszemu. Jacek Piekara zamiast podjąć próbę pogłębienia wykreowanego przez siebie świata, wykorzystuje nietuzinkowość owych wątków do stworzenia prostych opowieści sensacyjno-kryminalnych, niepozbawionych wdzięku, ale jednak schematycznych. Chociaż podobne zarzuty można by postawić większości opowiadań o Mordimerze (sam autor w jednym z wywiadów stwierdził, że jego zamierzeniem było, aby historia i wielka polityka świata były jedynie tłem dla poczynań inkwizytora), to jednak rozbudzona w poprzednich trzech tomach ciekawość mogłaby w końcu zostać zaspokojona… Ogromnym nieporozumieniem byłaby jednak konstatacja, że „Łowcy Dusz” nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań. Co to, to nie. Jacek Piekara po raz kolejny serwuje nam porcję doskonałej rozrywkowej literatury.
Zbiór, podobnie jak i poprzednie części, natychmiast wciąga czytelnika. Oczywiście, tylko takiego, któremu nieobca jest i którego nie odrzuca pewna dosadność prozy Piekary. Ta bowiem objawia się już na samym początku zbioru – w zdaniu otwierającym pierwsze opowiadanie: „Obnażył się, wskoczył na stół, kucnął, nasrał Najjaśniejszemu Panu do patery z owocami i życzył smacznego…” W tym miejscu czytelnicy zapewne podzielą się na tych, którzy z wyrazem niesmaku rzucą książką w kąt i na tych, którzy parskną śmiechem i z jeszcze większym zapałem przystąpią do dalszej lektury. W istocie – trudno się będzie dziwić i jednym, i drugim. Prozę Piekary cechuje bowiem to, co cechować powinno dzieła każdego dobrego pisarza – jest na tyle charakterystyczna, że można ją albo kochać albo nienawidzić, ale trudno przejść obok niej obojętnie.
Mocne otwarcie to oczywiście dopiero początek bezkompromisowej rozrywki, jaką oferują „Łowcy Dusz”. Piekara jak zawsze urzeka pozbawionym zbędnego manieryzmu rzemiosłem. Podobnie jak Mordimer nie patyczkuje się z heretykami, tak i autor nie szczędzi czytelnikowi opisów scen krwawych i drastycznych. Wszystko czyta się z wypiekami na twarzy i nie sposób czasem powstrzymać uśmiechu satysfakcji i myśli „A dobrze im tak!”.
Warto również wspomnieć o tym, co teoretycznie jest w książce najmniej istotne, a co także w pewnym stopniu wpływa na jej atrakcyjność – oprawie wizualnej. Ta stoi na rewelacyjnym poziomie – począwszy od demonicznego portretu łypiącego na nas z kolorowej okładki, po zdobiące opowiadania czarno-białe grafiki, które świetnie wpasowują się w klimat. I choć to nie szata winna zdobić inkwizytora, „Łowcy Dusz” nie tylko dostarczają przedniej lektury, ale i cieszą oko.
Największą przyjemność z obcowania z najnowszym zbiorem Piekary będą mieli głównie ci, którzy zaznajomili się z wcześniejszymi perypetiami Mordimera, a to dlatego, że opowiadania są bardziej niż do tej pory powiązane z wydarzeniami, które rozegrały się w poprzednich częściach. Wprawdzie nawiązania do wątków z przeszłości nie uniemożliwiają nowemu czytelnikowi dobrej zabawy, to jednak pojawiają się na tyle często, że mogą wywołać u niego pewną konsternację. Z kolei dla wszystkich tych, którzy już wcześniej zetknęli się z inkwizytorem, takie rozwiązanie stanowi dodatkowy atut. Nareszcie nie trzeba się przekopywać przez gąszcz w kółko powtarzanych charakterystyk dobrze nam znanych bohaterów, a można w pełni skoncentrować się na śledzeniu fabuły. A jest za czym podążać, bowiem – wbrew moim obawom – przygody Mordimera nie straciły ani trochę ze swojej świeżości.
Na osobny akapit niewątpliwie zasługuje ostatnie i zarazem najdłuższe opowiadanie „Łowców Dusz” – „Wodzowie Ślepych”. Opowiadanie świetne, a w dodatku oparte na tym wszystkim, czego brakowało mi wcześniej – wielkiej polityce i zmianach, które obejmują cały wykreowany przez Piekarę świat. Wraz z Mordimerem wkroczymy na salony i poznamy „największy sekret chrześcijańskiej wiary”. I tu w przeciwieństwie do historii z „Łowców Dusz” i „Węża i Gołębicy. Powrót” rozczarowania nie będzie. Dość powiedzieć, że nareszcie naszemu inkwizytorowi przyszło brać udział w iście epickich wydarzeniach. Słowem, godne uwieńczenie dobrego dzieła. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo zaostrza to apetyt na zapowiadaną przez wydawcę powieść mającą się ukazać w IV kwartale 2007 roku.