„Bro” Władimira Sorokina jest drugim tomem trylogii zapoczątkowanej przez wydany w Polsce przed dwoma laty „Lód”. Nie jest to jednak kontynuacja wydarzeń opisanych w tamtej powieści. Przeciwnie, „Bro” jest typowym prequelem, czyli przedstawia to, co wydarzyło się wcześniej. Niestety, w porównaniu z „Lodem” fabuła jest zdecydowanie mniej intrygująca, a niektóre partie książki mogą nawet przyprawić o dyskretne ziewanie.
Z Lodu powstałeś, w Lód się obrócisz
[Władimir Sorokin „Bro” - recenzja]
„Bro” Władimira Sorokina jest drugim tomem trylogii zapoczątkowanej przez wydany w Polsce przed dwoma laty „Lód”. Nie jest to jednak kontynuacja wydarzeń opisanych w tamtej powieści. Przeciwnie, „Bro” jest typowym prequelem, czyli przedstawia to, co wydarzyło się wcześniej. Niestety, w porównaniu z „Lodem” fabuła jest zdecydowanie mniej intrygująca, a niektóre partie książki mogą nawet przyprawić o dyskretne ziewanie.
Nie ukrywam, że „Lód” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Historia tajemniczej sekty polującej na ulicach Moskwy na niebieskookich blondynów tylko po to, by przebudzić ich serca potężnym ciosem lodowego młota prosto w klatkę piersiową – na dodatek powiązana z próbą wyjaśnienia tajemnicy meteorytu tunguskiego – miała w sobie wszystkie cechy świetnie napisanego, a przy tym bardzo inteligentnego czytadła. Jakby tego było mało, kryła się w niej niezwykle wnikliwa ocena stanu świadomości współczesnych Rosjan, jak również próba odniesienia się do przeszłości i wskazania przyczyn triumfu totalitaryzmu sowieckiego w państwie rządzonym niegdyś przez cara. Wszystko to złożyło się na powieść tyleż szokującą, co atrakcyjną w formie i treści. Z tym większą radością przyjąłem informację, że „Lód” to zaledwie początek historii w zamierzeniu autorskim rozpisanej na trzy tomy. Niestety, po lekturze drugiej księgi mina nieco mi zrzedła.
„Bro”, choć powstał i wydany został w dwa lata po „Lodzie”, opowiada o wydarzeniach wcześniejszych. Główną postacią powieści jest Aleksander Sniegiriow, syn właściciela największej w Rosji cukrowni. Urodził się w nocy z trzydziestego czerwca na pierwszego lipca 1908 roku, a więc dokładnie wtedy, gdy spore połacie Syberii zniszczył tajemniczy obiekt, powszechnie znany jako meteoryt tunguski. Jak się okazało, było to wydarzenie, które przesądziło o całym późniejszym życiu Saszy, choć oczywiście w momencie gdy opuszczał bezpieczne łono matki, nie mógł mieć o tym jeszcze zielonego pojęcia. Od najmłodszych lat interesowała chłopca astronomia. W czasie studiów, które podjął już oczywiście w sowieckiej Rosji (w międzyczasie dokonała się bowiem rewolucja bolszewicka, która zmiotła z powierzchni ziemi ojca-burżuja i większość rodziny Sniegiriowów), najchętniej brał udział właśnie w wykładach poświęconych eksploracji kosmosu. Jakby tego było mało, jakaś tajemnicza siła ciągnęła go na Syberię, do miejsca, gdzie przed laty doszło do tajemniczej katastrofy. Gdy więc nadarzyła się okazja wzięcia udziału w wyprawie naukowej w okolice rzeki Podkamienna Tunguzka, Aleksander nie zastanawiał się długo – tym bardziej że z racji braku zaangażowania politycznego relegowano go właśnie z uczelni.
Syberia otworzyła przed Sniegiriowem zupełnie nowy, nieznany mu wcześniej świat, a bliskość „meteorytu” zaś przyprawiała go o coraz większy niepokój. Do tego stopnia, że pozostali członkowie wyprawy zaczęli podejrzewać chłopaka o rozstrój umysłowy. Sasza jednak, jak się okazało, wcale nie był szalony. Jego dziwne zachowanie wynikało z oddziaływania „meteorytu”, który okazał się potężną bryłą lodu, pozostałością po Pierwotnej Światłości. To dzięki niemu możliwe stało się „przebudzenie” Sniegiriowa, który przekonał się, że nie jest zwykłym człowiekiem, a jego prawdziwe imię brzmi… Bro. Od tej pory to Lód kierował jego dalszym postępowaniem, mającym polegać głównie na wyszukiwaniu pośród ludzi swoich braci i sióstr – tak jak on niebieskookich, o blond włosach, połączonych wspólnym, boskim pochodzeniem. Zadanie czekało go niełatwe – odnaleźć zagubionych w ludzkim mrowiu dwadzieścia trzy tysiące „krewniaków”. Sporo trudności sprawiało już tylko ich odnalezienie, a przecież należało ich jeszcze „przebudzić”, korzystając z lodowego młota.
Opisując historię Sniegiriowa-Bro, Sorokin wyjaśnił kilka tajemnic zasygnalizowanych w „Lodzie”. Dowiadujemy się co nieco o naturze istot, które swój początek miały w Pierwotnej Światłości, o rytuałach, które pomagają im się porozumiewać i przetrwać w nieprzyjaznym (…) ludzkim środowisku. Autor dość dokładnie opisuje również metodę postępowania „sekty”, która – aby przetrwać – zostaje zmuszona do zaangażowania się w politykę. Tym samym otrzymujemy odpowiedź na pytanie nurtujące nas podczas lektury poprzedniego tomu trylogii: co tak naprawdę połączyło owe istoty z sowieckim totalitaryzmem? Dlaczego, choć tak bardzo gardziły ludźmi – „maszynami z mięsa” – stały się podporą jednej z najstraszniejszych dyktatur w dziejach świata? To chyba zresztą najciekawszy wątek powieści, najbardziej twórczy i rozwijający. Sorokin wykorzystuje go bowiem do snucia rozważań nad naturą ustroju totalitarnego – jakiejkolwiek byłby on maści, czerwonej czy brunatnej. Wniosek, do którego prowadzi czytelnika autor, nie jest może najbardziej odkrywczy, ale nie sposób się z nim nie zgodzić: kamieniem węgielnym każdej tyranii jest pogarda dla zwykłego człowieka. I nie jest ważne, jakie są jej źródła – choćby najbardziej wzniosłe, tkwiące w religii czy mesjanizmie.
W porównaniu z pierwszym tomem cyklu, „Bro” ma bardziej zwartą formę. Akcja rozwija się linearnie, a jej ramy wyznaczają dwa wydarzenia z życia głównego bohatera – jego narodziny i śmierć. Pomiędzy Sorokin wpisał własną wizję dziejów Rosji, począwszy od ostatnich lat istnienia caratu po wojnę niemiecko-radziecką. O ile jednak w „Lodzie” – a mówiąc dokładniej w jego drugiej części – wydarzenia historyczne odgrywały bardzo ważną rolę (dzięki nim autor odniósł się do czasów stalinowskich), o tyle w drugim tomie zostały one zepchnięte na dalszy plan, służąc jedynie jako tło do ukazania losów Bro. Posłużyły poniekąd jako trampolina, od której parokrotnie mógł odbić się główny bohater, stały się motorem napędowym akcji, same jakoś szczególnie na nią nie wpływając. Związane jest to w dużej mierze z nieco odmienną formą powieści. „Lód” – chociaż jego punkt wyjścia był czysto fantastyczny – to powieść de facto realistyczna. Z kolei „Bro” – choć zaczyna się bardzo realistycznie – z każdym kolejnym rozdziałem zamienia się w fantasmagoryczną wizję, coraz bardziej odległą od rzeczywistości. W końcówce Sorokin już tylko sugeruje pewne wydarzenia historyczne, nie nazywając ich z „imienia”, jakby chciał w ten sposób podkreślić ahistoryczność i uniwersalizm totalitaryzmu – każdego totalitaryzmu.
Jak na zdolnego postmodernistę przystało, autor „Bro” zgrabnie żongluje stylami i wątkami literackimi. Początek powieści nawiązuje do dziewiętnastowiecznej rosyjskiej klasyki, przywodząc na myśl dzieła Lwa Tołstoja czy Iwana Turgieniewa. Później jednak coraz bliżej mu do południowoamerykańskich pisarzy spod znaku realizmu magicznego – trochę jakbyśmy wymieszali nietzscheańską koncepcję nadczłowieka z fantastyką spod znaku na przykład Jorge Luisa Borgesa. Sorokin czyni jednak wiele, aby wymknąć się jakimkolwiek klasyfikacjom. Stara się również tak pokierować fabułą, aby tym razem uniknąć oskarżeń o propagowanie faszyzmu, oskarżeń, jakie dało się usłyszeć w Rosji po publikacji „Lodu”. Czyni to przede wszystkim poprzez zmianę optyki, punktu widzenia. W tomie pierwszym obserwowaliśmy wydarzenia z zewnątrz, tym razem poznajemy je od środka, patrząc na wszystko oczyma tytułowego bohatera. I choć nierzadko współczujemy Bro, równie często – zwłaszcza w ostatnich partiach powieści – uczucie litości miesza się z niechęcią czy wręcz obrzydzeniem. Nietzscheański ideał nadczłowieka zostaje więc tym samym zrzucony z piedestału i nie sposób już inkryminować pisarzowi profaszystowskie sympatie.
Mimo pochwał, na które „Bro” bezsprzecznie zasługuje, nie da się ukryć, że środkowy tom trylogii prezentuje się słabiej od jej otwarcia. Brak w nim odpowiedniej dynamiki, tego nerwu, który decydował o tym, że „Lód” chciało się „połknąć” jak najszybciej. Rozczarowują też wewnętrzne dylematy Aleksandra Sniegiriowa, który stopniowo przeistacza się w tytułowego Bro. Zdecydowanie zbyt dużo miejsca poświęca autor opisowi budowy siatki „przebudzonych”, tym bardziej że schemat poszukiwań braci i sióstr jest w zasadzie za każdym razem taki sam. Nie mogę też pozbyć się denerwującego wrażenia, że im bardziej odhumanizowany staje się bohater, tym mniejsze nim zainteresowanie czytelnika. Ale to ostatnie może być akurat kwestią gustu. Jeśli okaże się, że – zgodnie z powszechnymi opiniami – środkowa część trylogii jest zazwyczaj najsłabszym jej ogniwem, wtedy pal licho, to wszystko da się jakoś znieść. Pozostaje przecież wiara, że zakończenie całej historii zrekompensuje nam pewne niedostatki wcześniejszego tomu. Czekać na nie długo już nie będziemy. Ostatni tom, zatytułowany „23 000” (w Rosji wydany przed dwoma laty), W.A.B. zapowiada na wrzesień tego roku. Oby poziomem bliżej mu było do „Lodu” niż „Bro”.