Tej powieści miało nie być. „Festung Breslau” – zgodnie z zapowiedziami autora – miała zamknąć kryminalną tetralogię z Eberhardem Mockiem w roli głównej. A jednak… minął rok i na półkach księgarń zagościła „Dżuma w Breslau”. Ale w tym przypadku chyba mimo wszystko nikt nie będzie miał do Marka Krajewskiego żalu o to, że tym razem nie dotrzymał słowa.
„Strzeż się tych miejsc…”
[Marek Krajewski „Dżuma w Breslau” - recenzja]
Tej powieści miało nie być. „Festung Breslau” – zgodnie z zapowiedziami autora – miała zamknąć kryminalną tetralogię z Eberhardem Mockiem w roli głównej. A jednak… minął rok i na półkach księgarń zagościła „Dżuma w Breslau”. Ale w tym przypadku chyba mimo wszystko nikt nie będzie miał do Marka Krajewskiego żalu o to, że tym razem nie dotrzymał słowa.
Marek Krajewski
‹Dżuma w Breslau›
Nie ukrywam, że dałem się zwieść. Kiedy przed kilkoma miesiącami dotarłem do końca „Festung Breslau”, ostatniego – zgodnie z zapowiedziami Marka Krajewskiego – tomu opowieści o wrocławskim policjancie Eberhardzie Mocku, poczułem się osierocony. Mock stał się bowiem jedną z moich ulubionych postaci literackich i fakt, że miałbym się już więcej z nim nie spotkać, napawał mnie smutkiem. Tymczasem Krajewski w ciszy i bez zbędnego rozgłosu zabrał się za pisanie kolejnej odsłony przygód gliniarza, który nie stroni nie tylko od używek, ale i seksualnych perwersji; który – choć jest stróżem prawa – to jednak niezwykle często sam to prawo narusza. Kiedy już informacje o książce przedostały się do mediów, można było zacząć snuć przypuszczenia, co tym razem spotka Mocka i – nade wszystko – w jakim czasie historycznym Krajewski umieści akcję. „Festung Breslau” rozgrywała się bowiem w ostatnich tygodniach II wojny światowej, gdy Armia Czerwona krwawym atramentem zapisywała ostatni, jak do tej pory, rozdział w niemieckiej historii stolicy Dolnego Śląska. Wraz z wkroczeniem krasnoarmiejców na ulice Wrocławia twierdza i miasto Breslau przestało istnieć. Skoro więc twórca postaci Mocka chciał, aby jego bohater nadal tropił przestępców i zwyrodnialców w niemieckim Wrocławiu, musiał ponownie przenieść akcję w lata wcześniejsze. I tak też się stało.
Zasadnicza akcja „Dżumy w Breslau” rozgrywa się w latach 1923-1924, a więc pomiędzy historiami opowiedzianymi w „Widmach w mieście Breslau” (1919 rok) a „Końcem świata w Breslau” (1927 rok), czyli między drugim a trzecim tomem cyklu
1). Okres to w historii Republiki Weimarskiej nader ciekawy, co zresztą Krajewski „między wierszami” skrzętnie wykorzystuje do budowania tła epoki, nie zapominając nawet o takich, zdawałoby się, drobiazgach, jak galopująca inflacja, wzrastająca praktycznie z dnia na dzień. Wiele miejsca autor powieści poświęca także rozwiązłości obyczajowej mieszkańców ówczesnego Wrocławia, co jednak wcale tak bardzo nie powinno dziwić. A przynajmniej tych, którzy oglądali „Kabaret” bądź „Mefista”
2). Mimo że akcja obu klasycznych już obrazów rozgrywa się w stolicy Niemiec, to przedstawia pewną ogólną tendencję panującą w krajach europejskich po zakończeniu I wojny światowej. Lata wyrzeczeń Europejczycy postanowili bowiem zrekompensować sobie wówczas rozpasanym do granic możliwości i fantazji hedonizmem. Inna sprawa, że Eberhard Mock czuje się w tym bagnie jak – nie przymierzając – ryba w wodzie. Pod tym względem zdecydowanie przebija wszystkie klasyczne postaci czarnego kryminału, z Philipem Marlowe’em na czele.
W „Dżumie w Breslau” poznajemy Mocka będącego dopiero u progu policyjnej kariery (choć „Widma w mieście Breslau” opisują wydarzenia o kilka lat wcześniejsze), gdy pełni on zaledwie funkcję nadwachmistrza we wrocławskiej „obyczajówce”, zajmując się przede wszystkim śledzeniem niezarejestrowanych jeszcze dziwek i opiekujących się nimi alfonsów. Nie jest to jednak ani kres jego możliwości, ani też szczyt ambicji. Mock przez cały czas marzy bowiem o przeniesieniu do wydziału kryminalnego, gdzie mógłby wreszcie spotykać się twarzą w twarz ze zbrodniarzami z najwyższej półki. Radca kryminalny Heinrich Mühlhaus nie chce jednak o tym słyszeć, ponieważ Mock jest, jego zdaniem, skończonym degeneratem. Jeśli już o to chodzi, Mühlhaus ma pełne prawo tak właśnie myśleć – szczególne zamiłowanie nadwachmistrza do napojów wyskokowych i ladacznic jest przecież znane w całym Breslau. A jednak losy obu panów na kartach „Dżumy…” wielokrotnie się przetną i za każdym razem trudno będzie powiedzieć, że są to przyjacielskie spotkania. Po raz pierwszy staną oko w oko, gdy Mock – jako największy specjalista od prostytucji – zostanie wezwany na miejsce zbrodni, aby zidentyfikować ciała dwóch cór Koryntu. Jakże będzie zaskoczony, kiedy okaże się, że akurat tych panien nie zna! Urażona ambicja popchnie go do natychmiastowego działania. Tym samym, zupełnie nieświadomie, zacznie sam sobie zaciskać pętlę na szyi. Śmierć nierządnic okaże się bowiem częścią iście diabelskiego planu, w którym także nadwachmistrz Mock ma do odegrania bardzo ważną rolę.
Intryga jest niezwykle zawiła; chyba żadna z wcześniejszych powieści Krajewskiego nie była aż tak zagmatwana i zakręcona. Przez dłuższy czas czytelnika nie opuszczają denerwujące pytania: dokąd to wszystko zmierza? i czy autor na pewno panuje nad rozwojem sytuacji? Uspokajam zatem: panuje! Na szczęście filologia klasyczna uczy także logicznego myślenia, Krajewski nie ma więc większych kłopotów z tasowaniem scen i stosowaniem retrospekcji. Trzeba się jedynie uzbroić w cierpliwość. Kiedy już dobrniemy do końca, wszystkie elementy układanki znajdą się na właściwych miejscach. Wymaga to jednak niekiedy wyjątkowego skupienia, a bywa nawet, że trzeba cofnąć się o kilkanaście stron, aby przypomnieć sobie to, co już się wydarzyło. Umysł Mocka chadza bowiem tym razem wyjątkowo krętymi ścieżkami. Nie oszczędzają go także ani wrogowie, ani przyjaciele. Do tego stopnia, że trudno nawet stwierdzić, którzy przysparzają mu większych kłopotów. Nadwachmistrz zalicza się jednak do grona tych osób, które mogą o sobie powiedzieć, że co ich nie zabija, to je wzmacnia. Podróż do „jądra ciemności” czy też ostatniego kręgu dantejskiego piekła, jaką zafundował mu w „Dżumie…” pisarz, pozwoli więc Mockowi wyjść z tej próby jeszcze silniejszym i bardziej zdeterminowanym.
Bohatera Krajewskiego, choć trudno polubić i brać z niego przykład, na pewno należy szanować – za konsekwencję i zasady, za wyobraźnię i skuteczność, za wiedzę i umiejętność podnoszenia się z upadku. Ze wszystkich powieści o Mocku ta przedstawia chyba najbardziej ludzki obraz wrocławskiego gliniarza. Po części dlatego, że w retrospekcjach autor poświęca nieco miejsca jego spędzonej w Wałbrzychu młodości; wspomina również o relacjach z ojcem. Dowiadujemy się zatem, co kształtowało przyszłego radcę kryminalnego, a jest to całkiem ciekawa diagnoza psychologiczna. Wałbrzych to już jednak przeszłość, do której powrotu nie ma. Teraźniejszość zaś – to Breslau, jego zakazane przedmieścia i zaułki, kamienice zamieszkane przez ludzi z nizin społecznych, wyrzuconych na margines bądź to z wyboru, bądź z wyroku złego losu. O takich miejscach i takich ludziach śpiewał przed laty inny wrocławianin Lech Janerka. Swoją drogą ciekawe, w jakim stopniu – i czy w ogóle – piosenka „Strzeż się tych miejsc” Klausa Mitffocha zainspirowała Krajewskiego do stworzenia mrocznego obrazu Breslau?
Na kartach „Dżumy w Breslau” spotykamy także inne znane z cyklu o Eberhardzie Mocku postaci. Poza wspomnianym już Mühlhausem są to między innymi wierny towarzysz Mocka, wachmistrz Kurt Smolorz, oraz tandem – pozostających na specjalnych usługach policjanta – przestępców Wirth i Zupitza. Bez nich i tym razem bohaterowi Krajewskiego trudno byłoby dociec prawdy. Tym bardziej że, jak się szybko okazało, zabójstwo dwóch nieznanych prostytutek to jedynie wierzchołek góry lodowej. A im głębiej Mock będzie się zanurzał w odmęty wrocławskiego półświatka, tym groźniejszych, ekscentryczniejszych i bardziej wyuzdanych zbrodniarzy będzie spotykał. Nie ze wszystkimi poradził sobie w „Dżumie…”, można więc mieć nadzieję, że niebawem powróci jeszcze raz. Może stanie się nawet nieśmiertelny jak James Bond?…
1) Akcja pierwszej powieści o Eberhardzie Mocku, czyli „Śmierć w Breslau”, rozgrywa się w 1934 roku, a więc chronologicznie należałoby ją umieścić jako czwartą na liście.
2) Obrazy rozwiązłości seksualnej, będącej odreagowaniem wojennych przeżyć, przekazał – poza Christopherem Isherwoodem (którego pamiętniki posłużyły za kanwę najpierw teatralnej, a następnie filmowej wersji „Kabaretu”) i Klausem Mannem (twórcą literackiego „Mefista”) – także Erich Maria Remarque w „Trzech towarzyszach”. Podobne świadectwa moralnej i obyczajowej powojennej degrengolady znajdujemy również w polskiej literaturze – najdobitniej przedstawione bodajże w powieści Sergiusza Piaseckiego „Żywot człowieka rozbrojonego”.