W „Brudnej robocie” Christopher Moore w zaskakujący sposób opisuje życie przeciętnego, zdawałoby się, mieszkańca San Francisco. Tyle że zdarzyło się coś, co od przeciętności zaczyna go coraz bardziej oddalać – właśnie został Śmiercią. Moore w charakterystyczny dla siebie sposób popuszcza wodze fantazji, wplatając przy tym w książkę nie tylko mnóstwo absurdalnego i czarnego humoru, lecz także całkiem poważne tematy do refleksji.
A zatem jesteś Śmiercią…
[Christopher Moore „Brudna robota” - recenzja]
W „Brudnej robocie” Christopher Moore w zaskakujący sposób opisuje życie przeciętnego, zdawałoby się, mieszkańca San Francisco. Tyle że zdarzyło się coś, co od przeciętności zaczyna go coraz bardziej oddalać – właśnie został Śmiercią. Moore w charakterystyczny dla siebie sposób popuszcza wodze fantazji, wplatając przy tym w książkę nie tylko mnóstwo absurdalnego i czarnego humoru, lecz także całkiem poważne tematy do refleksji.
Christopher Moore
‹Brudna robota›
Czy wiecie, kto to jest samiec beta? Nie? Tylko wam się tak wydaje. Według Christophera Moore’a samcem beta jest siedmiu na dziesięciu mężczyzn i dwie na dziesięć kobiet
1). Tak więc mijacie ich często na ulicy. Cytując autora: „Samce beta rzadko bywają najsilniejsze albo najszybsze, ale jako że umieją przewidywać zagrożenia, ich liczba znacznie przewyższa liczbę samców alfa. To samce alfa rządzą światem, ale samce beta stanowią tryby, dzięki którym ta maszyna działa”. A czemu o tym w ogóle wspominam? No cóż, Charlie Asher – główny bohater „Brudnej roboty” – to właśnie taki typowy samiec beta
2).
Charlie, właściciel małego komisu w centrum San Francisco, wydaje się być lekko neurotyczny i obawia się dosłownie wszystkiego, co się może wydarzyć. Choć może to stres, bo jego żona właśnie urodziła córeczkę. A to, że tylko Charlie dostrzega u malutkiej Sophie ogonek i nadprogramowe palce, to chyba najmniejszy kłopot. Większym będzie to, że jego żona tuż po porodzie umiera, a on sam przysięga, że widział wtedy przy jej łóżku wysokiego, tajemniczego mężczyznę ubranego w miętowozieloną marynarkę, choć kamery niczego nie zarejestrowały. To jednak dopiero początek dziwnych zdarzeń w życiu Charliego: niektóre przedmioty w jego komisie zaczynają świecić, atakują go stwory z kanałów przypominające harpie, a on sam w końcu dostaje tajemniczą książkę, która zaczyna się od słów: „A zatem jesteś Śmiercią. Oto czego ci trzeba”.
W przeciwieństwie do „Najgłupszego anioła”, czyli poprzedniej wydanej u nas książki Christophera Moore’a, „Brudna robota”, choć również zawiera wiele ciepła i pogody ducha, jest zdecydowanie bardziej poważna. Oczywiście na tyle, na ile poważna może być komedia o Śmierci i umieraniu. Bo sam autor się nie zmienił i wciąż raczy czytelników mnóstwem absurdalnego humoru. Paradoksy, absurdy, pokręcona logika to cechy charakterystyczne nie tylko tej książki, ale i całej twórczości Moore’a. Tutaj mamy na przykład małą Sophie, która uśmierca wszystkie żywe stworzenia dookoła, wskazując na nie palcem i mówiąc „kotek"; siostrę Charliego, która jest lesbijką i typowym samcem alfa; dwójkę bardzo ekscentrycznych i lekko stukniętych pracowników komisu Ashera oraz Minty’ego Fresha – tego wysokiego faceta w zielonym ze szpitala, który objaśnia Charliemu, kim są Handlarze Śmierci, do których zalicza między innymi Charliego i siebie. Zaś w tle tego wszystkiego spiskują siły ciemności i powoli zbliża się coś na kształt Armageddonu.
Jednak „Brudna robota” to nie tylko humoreska. Charlie praktycznie od samego początku musi zmagać się z rozpaczą po odejściu żony i z samotnym wychowywaniem dziecka. Na szczęście ma kochaną rodzinę, oddanych pracowników z komisu oraz dwie słodkie nianie. Fakt, że wszyscy oni są co najmniej lekko zwariowani, jest tutaj akurat drugorzędny. Moore zastanawia się też nad kwestią duszy, a dokładniej tego, co się z nią dzieje po śmierci. Celem Handlarzy Śmierci jest bowiem zbieranie od zmarłych świecących przedmiotów, w których właśnie zamieszkują dusze. Po jakimś czasie, jako że Handlarze zawsze są właścicielami jakiś second handów, ktoś się po taki przedmiot zgłasza. W ten sposób nieśmiertelna dusza może wędrować między ludźmi, czyli odbywać coś w rodzaju reinkarnacji. W książce znajdują się też odniesienia do buddyjskiej medytacji dotyczącej przenoszenia świadomości podczas umierania – Phowy. Warto także zwrócić uwagę na dyskretną przemianę głównego bohatera. Z biegiem czasu przestaje być irytująco nieporadny i zyskuje na pewności siebie. Różne dziwne wydarzenia związane z wykonywaniem obowiązków Handlarza Śmierci oraz wychowywaniem malutkiej Sophie sprawiają, że Charlie jakby dojrzewa. Można rzec nawet, że przechodzi przemianę w samca alfa.
Pomimo poruszania tych dość głębokich tematów, „Brudna robota” jest jednak przede wszystkim komedią i książką rozrywkową. Nie należy więc się obawiać, że kwestie poważne przesłonią dobrą zabawę, choć przeplatać się będą często. Moore z wdziękiem opisuje różne zwariowane sytuacje. Jego język jest jak zwykle żywy, zabawny, dowcipny i często zaskakujący celnymi spostrzeżeniami. W treści można też wypatrzyć wiele nawiązań do popkultury i dyskretnych mrugnięć okiem do czytelnika. Zdecydowanie polecam lekturę, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu musi przypaść do gustu specyficzne poczucie humoru autora i dodatkowo wplatanie w tę zwariowaną powieść naprawdę poważnych treści. Jednak jeśli taka konwencja się spodoba, to zaręczam, że oderwać się od „Brudnej roboty” będzie naprawdę ciężko.
2) Moore koncepcję samca beta stworzył specjalnie dla "Brudnej roboty" i wplótł ją w jej treść. Wszystko złożył w całość i uzupełnił
na swoim blogu pod wpisami o tytułach „Beta Male Manifesto”.