Czy można kierować historią? W swej najnowszej powieści Jacek Dukaj zastanawia się nad mechanizmami dziejów: co powoduje, że zdarzenia układają się w taki, a nie inny sposób? Dlaczego jedne państwa powstają, a inne nie potrafią zaistnieć? „Lód” nie jest próbą odpowiedzi na te pytania, ale ich postawieniem.
Się czyta
[Jacek Dukaj „Lód” - recenzja]
Czy można kierować historią? W swej najnowszej powieści Jacek Dukaj zastanawia się nad mechanizmami dziejów: co powoduje, że zdarzenia układają się w taki, a nie inny sposób? Dlaczego jedne państwa powstają, a inne nie potrafią zaistnieć? „Lód” nie jest próbą odpowiedzi na te pytania, ale ich postawieniem.
Według Martina Heideggera człowiek istnieje, o ile jest postrzegany przez innych – to, kim jestem, zależy od sądu drugiego człowieka. Po przemyślenia niemieckiego filozofa sięga Dukaj w swojej najnowszej powieści. Jej główna postać, Benedykt Gierosławski, jest bardziej tym, co twierdzą o nim inni, aniżeli prawdziwym człowiekiem. Mocą konwenansów zmuszony jest odgrywać role hrabiego, hazardzisty, awanturnika, a nawet rewolucjonisty. Kim jest naprawdę? Bohater dochodzi w końcu do wniosku, że być może w ogóle nie istnieje, jest jedynie efektem wyobrażeń innych ludzi. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, Gierosławski stwierdza, że skoro go nie ma, należy mówić o sobie bezosobowo: „Mówi się prawdę, kiedy trzeba, kłamie się, kiedy trzeba. Jest się uprzejmym. Się myje się”. Zatem zamiast „ja” jest „się” – notabene również pomysł zaczerpnięty z Heideggera. Bo „się” (niem. „man”) to właśnie ogólny sąd o kimś, a także sposób bycia polegający na tym, że człowiek, zamiast poszukiwać prawdy, zdaje się na powszechną, często powierzchowną i nieprawdziwą opinię innych. Dukaj przeprowadza w „Lodzie” swojego bohatera od tak pojętego nieistnienia do świadomie podejmowanych decyzji, od niebycia ku bytowi. A wszystko rozgrywa się w alternatywnej historii świata.
Akcja powieści rozpoczyna się w 1924 roku, kilkanaście lat po tak zwanej katastrofie tunguskiej, kiedy to na terenie Syberii spadł meteoryt, wywołując wstrząsy o natężeniu zarejestrowanym przez sejsmografy nie tylko w Rosji, ale na całym świecie. W książce Dukaja z upadkiem meteorytu na Ziemi pojawia się Lód – stan, w którym zatrzymuje się historia. Właściwością Lodu jest nie tylko zamrażanie wody, ale dosłowne stopowanie wszelkiego rozwoju. „Ano, Rosja zamarzła pod Lodem i zamarzła nam Historja”, stwierdza jeden z bohaterów. Dlatego w 1924 roku nikt nie słyszał o pierwszej wojnie światowej, Imperium Rosyjskie nadal jest potężnym mocarstwem, a Polska istnieje tylko w marzeniach starzejącego się terrorysty Józefa Piłsudskiego. Ale skoro historię można zastopować, to dlaczego nie zmienić?
Bohater zostaje wysłany z Warszawy do Irkucka przez carskie Ministerjum Zimy w celu odnalezienia własnego ojca. Szybko okazuje się, że zesłany przed laty na Sybir Filip Gierosławski jest człowiekiem, który potrafi kontaktować się z Lodem. A jeśli tak, to może istnieje sposób, żeby wpłynąć na zamrożoną historię, kształtować ją podług własnej woli? Nagle wokół głównego bohatera pojawiają się agenci, zwolennicy różnorakich sekt (np. marcynowcy – czciciele Lodu), komuniści, bolszewicy i wszyscy, którzy upatrują w Lodzie realizacji swoich idei. Bo czyż Lód nie jest spełnieniem marzeń każdego rewolucjonisty? W prosty, niemalże laboratoryjny sposób można ustawić dzieje tak, by odpowiadały idei – żadnych krwawych powstań czy użerania się z oporną materią.
Dukaj jest wyjątkiem w polskiej fantastyce. Podczas gdy większość pisarzy wydaje się spętana możliwościami gatunku, autor „Lodu” potrafi go twórczo wykorzystać. W najnowszej powieści fantastyka służy mu za narzędzie do pokazania refleksji nad mechanizmami historii. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Dukaj mówił: „Może istnieją jakieś reguły ogólne, według których rozwija się historia? Jakaś »fizyka historii«?”.
1) Dlatego też podróżujący z bohaterem serbski wynalazca Nikola Tesla odkrywa prawa czarnej fizyki, za pomocą której można kontrolować Lód. Jednak manipulacja historią rozgrywa się na jeszcze jednej płaszczyźnie – „nieistniejący” Gierosławski powoli zaczyna świadomie formować samego siebie, staje się inżynierem własnego „ja”, by w końcu osiągnąć – jak by ujął to Heidegger – właściwy sposób bycia. Odrzuca to, co sądzą o nim inni, i odkrywa, kim jest naprawdę. Paradoksalnie pomaga mu w tym Lód, który wszystko zamraża. Bowiem w Kraju Lutych (czyli w rejonie znajdującym się najbliżej uderzenia meteorytu) spełnia się koncepcja logiki dwuwartościowej Arystotelesa. Nie ma tam miejsca na stany pośrednie, półprawdy, szarą strefę, w której żyją ludzie niedotknięci Lodem. Najlepiej obrazują to słowa Chrystusa przewijające się przez powieść: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5, 37).
Czytając „Lód”, można odnieść wrażenie, że oprócz historii Dukajowi zamarzła trochę akcja. Powieść licząca ponad tysiąc stron jest – co tu wiele gadać – porządnie rozdęta. Sama podróż Gierosławskiego na Syberię zajmuje jakieś czterysta, a jest to ledwie wstęp do właściwej opowieści. Autor stylizuje książkę na przedwojenną powieść przygodową – także pod względem języka (świadome archaizmy i stare reguły gramatyczne) – jednak jak na przygodę stosunkowo niewiele się dzieje. Akcja „Lodu” jest bardzo przewidywalna i właściwie do miejsca spotkania z ojcem czytelnik nie zostaje niczym zaskoczony. Dopiero zakończenie przynosi bardzo ciekawy zwrot fabuły.
Koniecznie należy wspomnieć o języku książki. Oprócz wspomnianej stylizacji na międzywojenną powieść czy wprowadzenia „się” do narracji, Dukaj bawi się neologizmami wymyślonymi na potrzeby alternatywnego świata. Tak więc stworzenia żyjące Lodem noszą miano lutych a ich zionące mrozem siedliska to soplicowa. Ojciec głównego bohatera nazywany jest Ojcem Mrozem, a dwie główne frakcje polityczne cesarskiej Rosji to ottiepielnicy i liedniacy. Innym ciekawym pomysłem jest wprowadzenie ćmiatła, które zgodnie z koncepcją czarnej fizyki jest antyświatłem, tak jak ciemność jest jego brakiem. Jednak główna rola fantastyki w książce Dukaja sprowadza się do wskazania na Wielką Historię: „Idzie o to, że pytanie, na które historiozofia daje odpowiedź (błędną lub poprawną), jest najżywotniejszym pytaniem współczesności, tymczasem w literaturze te dociekania w ogóle nie znajdują odbicia”, mówi autor.
We współczesnej historiografii widać wyraźne odejście od wielkich narracji na rzecz mikrohistorii (np. Topolski, Domańska). Dukaj trochę wskrzesza trupa – w kontekście końca historii Fukuyamy czy zwrócenia się w stronę małych narracji jego powieść może wydawać się bardziej przypomnieniem dawnych idei aniżeli głosem w sprawie. Zresztą, jak autor sam przyznał: „Ja sobie w »Lodzie« ułatwiłem sprawę, ustawiając bohaterów w takim momencie dziejowym, gdy mogą o tych wszystkich Wielkich Teoriach mówić z absolutną naiwnością – ich XX wiek jeszcze nie utracił dziewictwa”. A może coś rzeczywiście jest na rzeczy? Może książki Dukaja nie należy traktować jedynie jako fantastycznych rozważań na temat Wielkiej Historii? W końcu kto wie, czy wkrótce nie dopadnie ona nas znowu?
1) Wszystkie wypowiedzi autora pochodzą z wywiadu „
Polska z drugiej strony lustra” przeprowadzonego przez Wojciecha Orlińskiego („Gazeta Wyborcza” z 26 grudnia 2007 r.)