Jeden z najwybitniejszych pisarzy historycznych, Teodor Parnicki, miał trudne, skomplikowane życie. Prawie tak skomplikowane jak książki, które pisał. „Dzienniki z lat osiemdziesiątych” rzucają trochę światła na fascynującą postać twórcy, którego głównym mottem była parafraza słów Sienkiewicza: „należy raczej pokrzepiać mózgi niż serca”.
Scribere necesse est
[Teodor Parnicki „Dzienniki z lat osiemdziesiątych” - recenzja]
Jeden z najwybitniejszych pisarzy historycznych, Teodor Parnicki, miał trudne, skomplikowane życie. Prawie tak skomplikowane jak książki, które pisał. „Dzienniki z lat osiemdziesiątych” rzucają trochę światła na fascynującą postać twórcy, którego głównym mottem była parafraza słów Sienkiewicza: „należy raczej pokrzepiać mózgi niż serca”.
Teodor Parnicki
‹Dzienniki z lat osiemdziesiątych›
Każdy pisarz żyje we własnym świecie – banalne stwierdzenie, prawda? Ale co się za nim naprawdę kryje? Co to znaczy, że wielcy twórcy egzystują w odmiennych rzeczywistościach? Mówi się, że Philip K. Dick był szaleńcem, wariatem, który przy okazji swoich „odjazdów” pisał świetne (albo i nie) książki. Przypominał istotę z obcego wymiaru, gdzie panują odmienne prawa fizyczne, a ludzie żyją nie do końca tak samo jak tu, na Ziemi. Podobnie rzecz ma się z Parnickim.
Dzisiaj mało kto pamięta o autorze „Tylko Beatrycze” czy „Słowa i ciała”. Parnicki znalazł się na bocznym torze literatury mimo wznowień jego książek czy pośmiertnych publikacji
1). Nigdy zresztą nie należał do grona pisarzy specjalnie popularnych – jego twórczość (zwłaszcza późna) wymagała od czytelnika sporej wiedzy historycznej i wewnętrznej dyscypliny w podążaniu za bardzo skomplikowaną, chwilami chaotyczną narracją. Pisarz stworzył własny świat – dodajmy – świat totalny, obejmujący wydarzenia historyczne od czasów antycznych niemalże po współczesność. W kolejnych powieściach ukazywała się idée fixe Parnickiego, którą było objęcie
całej rzeczywistości historycznej, oczywiście po uprzednim przetworzeniu w mózgu twórcy. Projekt ten doprowadził do powstania rozpoznawalnej, specyficznej formy, przez niektórych nazywanej powieścią „paranoickoidalną” – charakteryzującej się obecnością równorzędnego świata, rządzącego się własnymi prawami i logiką.
Dlatego też czytanie powieści autora „Nowej baśni” przypomina przeprawy pierwszych odkrywców przez gąszcz dżungli – tylko najwytrwalsi przeżywali kontakt z dziką przyrodą, a ledwie garstce udawało się dotrzeć do celu. Dzięki „Dziennikowi z lat osiemdziesiątych” ta podróż może okazać się łatwiejsza – czytelnik otrzymuje mapę pomagającą choć trochę zrozumieć geografię świata Parnickiego.
Na pierwszy rzut oka książka wydaje się zapisem mniej lub bardziej prozaicznych czynności życiowych pisarza na przestrzeni ośmiu lat (od stycznia 1980 do grudnia 1988 roku). Parnickiego zajmują problemy zdrowotne (wyliczanie lekarstw zapisanych przez doktora), towarzyskie (co kto przyniósł na kolejne urodziny), a nawet takie jak zniknięcie ulubionego zwierzaka: „Wygląda na to, że zaginął nasz rudy kot” – martwi się pisarz – „Czyż miał zaginąć już na zawsze??!” Z tej powodzi szczegółów, powszednich wydarzeń i błahych faktów, wyłowić wszak można niesamowite informacje, prawdziwe perełki, na temat pracy literackiej pisarza. W trakcie lektury powoli zaczyna ujawniać się skomplikowany świat Parnickiego, zaplecze tego, z czym można spotkać się w książkach pisarza. Ostanie lata autora „Tylko Beatrycze” to czas wielkich zmagań z pisaniem w kontekście przemijającego życia. „Doznaję coraz potężniejszego wrażenia […], iż życie bez pisania właściwie już żadnego sensu dla mnie nie ma” – stwierdza 74-letni pisarz. Z drugiej strony, pracując nad powieścią „Sekret trzeciego Izajasza”, załamuje się: „Ela [żona – przyp. MF] mi powiedziała dzisiaj wprost, że jest to książka zła, i chyba z sądem takim muszę zgodzić się”. Z „Dzienników” wyłania się postać człowieka, który poświęcił wszystko literaturze, łącznie z życiem osobistym. W którymś momencie Parnicki pisze: „chyba już w ogóle zupełnie nie panuję nad »formą powieściową«”, ale tak naprawdę nie panuje on nad własnym życiem – bo coraz bardziej przypomina ono pisane książki. Zapiski z ostatnich lat pisarza świetnie korespondują z późnymi jego powieściami, pokazują, iż rzeczywistość jest w dużej mierze chaosem, że mimo licznych powiązań między faktami, które udaje nam się dostrzec, ostatecznie wymyka się ona naszemu rozumieniu.
Parnicki z „Dzienników” nie walczy ze zbliżającą się śmiercią, nie buntuje się – raczej, gotowy na jej nadejście, ostatkiem sił próbuje doprowadzić do końca powzięte plany powieściowe. Mimo ogromnych problemów ze wzrokiem, zaburzeniami koncentracji, chorobą i problemami z codziennym życiem, pisarz brnie naprzód zgodnie z tak często powtarzaną sentencją „Navigare necesse est”, która w kontekście twórczości Parnickiego powinna raczej brzmieć: „Scribere necesse est”
2). Jak pisze Zygmunt Lichniak we wstępie – „Dzienniki” są nieocenioną pomocą dla czytelnika, „który chce znaleźć się trochę bliżej Parnickiego” albo otrzymać pomoc w trudnej acz dającej wielką satysfakcję pracy nad odczytywaniem jego powieści. Dlatego książka przeznaczona jest głównie dla „parnickologów”, miłośników jego twórczości i – dalej – wszystkich, którzy chcieliby z nią się zapoznać. Pomoc to duża, a co więcej, pokazująca frapujące kulisy warsztatu autora „Słowa i ciała”.
1) „Opowieść o trzech Metysach” – wyd. w 1993 r., „Ostatnia powieść” – wyd. 2003 r.
2) „Navigare necesse est, vivere non necesse est” (Plutarch) – żeglowanie jest koniecznością, życie nie. „Scribere necesse est” – pisanie jest koniecznością.