Jak ocenić książkę, która jest jednocześnie i dobra, i słaba? Stojąc przed takim dylematem, krytyk może się tylko załamać albo stracić wszystkie włosy. Ale nie, jest jeszcze inne wyjście – napisać dwie recenzje zamiast jednej. Albo trzy. I tak chyba trzeba zrobić, bo „Fado” Andrzeja Stasiuka nie da się ogarnąć jednym tekstem.
Koniec świata według Stasiuka
[Andrzej Stasiuk „Fado” - recenzja]
Jak ocenić książkę, która jest jednocześnie i dobra, i słaba? Stojąc przed takim dylematem, krytyk może się tylko załamać albo stracić wszystkie włosy. Ale nie, jest jeszcze inne wyjście – napisać dwie recenzje zamiast jednej. Albo trzy. I tak chyba trzeba zrobić, bo „Fado” Andrzeja Stasiuka nie da się ogarnąć jednym tekstem.
Nigdy specjalnie nie lubiłem przewodników. Lektura „Orientalizmu” Edwarda Saida tylko potwierdziła moje przypuszczenia – wszelkie opisy podróży nijak się mają do rzeczywistości. Przewodniki przedstawiają światy w gruncie rzeczy fikcyjne, które najczęściej już nie istnieją, albo w ogóle nigdy ich nie było. Podobnie jest z opisami podróży. Roją się one od banalnych spostrzeżeń i refleksji autora, a także olśniewających krajobrazów i pomników historii, których jedynym zadaniem jest wywarcie wrażenia na czytelniku. „Fado” Stasiuka można właśnie tak odczytać – jako kolejny literacki przewodnik po Karpatach i krainach do nich przylegających. Kolejny, bo to drugi – po nagrodzonym Nike „Jadąc do Babadag” – tom podróży autora. I rzeczywiście, w książce można odnaleźć typowe dla podróżniczych opowieści przynudzanie, na przykład kiedy Stasiuk opisuje dyskotekę w Budvie i dochodzi do wniosku, że upadek moralności, że zabawa bez choćby śladowej refleksji nad życiem itp. Albo to ciągłe pochylanie się nad „magiczną” Europą Środkowo-Wschodnią, to doszukiwanie się odmienności, słowiańskiego ducha i Bóg wie czego jeszcze. Czytelnik odnosi wrażenie, że autor „Fado” podróżuje po nieistniejącej, historyczno-mitycznej krainie. Nie dość, że przewodnik, to jeszcze nieaktualny.
Ale „Fado” nie jest przewodnikiem. Może więc należy odczytać książkę jako wspominki z minionych dziejów? Pewnie ktoś zapomniał dodać podtytuł do książki: „Archeologiczna podróż Stasiuka po minionej Europie w poszukiwaniu dawno zetlałej mumii Austro-Węgier”. Rzeczywiście, nad narracją unosi się definicja konserwatyzmu według Leszka Kołakowskiego: „Tak dobrze jak za cysorza Fronca to już potem nigdy nie było”. Można ją znaleźć, kiedy Stasiuk rozczula się nad upadkiem obyczajów współczesnych ludzi, zagubieniem tradycji albo odchodzącym światem babuleniek i dziadków przesiadujących całymi dniami przed domem na ganku: „W czarnych sukniach, w ciemnych kwiecistych chustkach na głowach […] jakby ledwo co opuściły dziewiętnasty wiek”. Mamy też opisy ostatnich Cyganów podróżujących po świecie już nie taborem, a samochodami. Do tego pierwsza wojna światowa, wojak Szwejk, piękne dziadostwo, papież i wsi spokojna, wsi wesoła. W 24 felietonach Stasiuk krąży ciągle wokół tych samych tematów, wałkuje swoją nostalgię za czasem, który minął, a może w ogóle nigdy nie nadszedł. „Jeśli chcemy gdzieś być – pisze o mieszkańcach Europy Środkowo-Wschodniej – to […] najlepiej w wyimaginowanej heroicznej przeszłości. Nienawidzimy »tutaj« i »teraz«, kochając »kiedy indziej« i »gdzie indziej«”. Autor też chyba wolałby cofnąć się do pięknych czasów CK Monarchii, kiedy jak pisze, wszyscy pachnęli jak góral pędzący owce na wypas.
Ale „Fado” nie jest podręcznikiem do historii regionu. Jeśli już, to raczej refleksją nad historią samego autora. Szczególnie widać to w ostatnich tekstach zamieszczonych w książce. Stasiuk nagle z perspektywy widza, nawet uczestniczącego w wydarzeniach, staje się bohaterem opowieści. Opisuje swoje perypetie z córką, przeżycia i przemyślenia związane ze śmiercią Jana Pawła II albo wspomnienia z dzieciństwa. Zupełnie jakby nostalgiczna refleksja nad zwiedzanymi krajami pchnęła go do równie smutnej zadumy nad samym sobą. Czyżby podobnie jak Austro-Węgry i babcie w kwiecistych chustach Stasiuk należał już do minionego czasu? A może właśnie przygotowuje się do tego? Zagląda w twarz nicości. I jeszcze te poszatkowane myśli, jak w „Piesku przydrożnym” Czesława Miłosza – tu wspominki o zegarach, które się psuły, tam dwa słowa o papieżu (że oprócz głowy Kościoła był też chyba człowiekiem) albo o zapalaniu zniczy na zapomnianych grobach.
Jednak książka Stasiuka nie jest rozrachunkiem z własną historią. Czym zatem? To fado, gatunek muzyczny zawarty w tytule książki, tłumaczy jej zawartość. Spoiwem łączącym wszystkie teksty jest ów portugalski blues, pieśń o przeznaczeniu, los, smutek, nostalgia. Ale co ma Portugalia do Słowacji albo Węgier? Próbuję zestawić ze sobą Marizę i Stasiuka i nie bardzo mi to wychodzi. A jednak autor „Fado” dobrze wybrał tytuł swojej książki. Przewodnik, podróże, historia, wspominki, papież i buntująca się na muzykę Bacha córka znajdują własne miejsce w tym gatunku. Książka Stasiuka jest jak oglądanie albumu z fotografiami dawno zmarłych przodków, w którym ktoś pomieszał ze sobą różne epoki. Obok dziadka w mundurze pruskiego oficera mamy nieznaną ciotkę w Warszawie lat 30. O niektórych bohaterach coś tam wiemy z opowieści babci, o innych zgoła nic. Trochę sobie wyobrażamy, trochę odwołujemy się do przeczytanych książek. Porównujemy prapradziadka do swojego ojca, szukamy podobieństw między siostrą a babcią. Nad wszystkim zaś unosi się dziwny smutek czegoś, co może było, a może nie; czasów już dla nas niedostępnych.
Właśnie tę nostalgię Stasiuk w mistrzowski sposób wydobywa w opisach Europy Wschodniej i Środkowej. Dzięki jego książce możemy skosztować nieco minionego czasu, zanurzyć się w czymś, co niedostępne jest już dla człowieka cywilizowanego, skostniałego w swoim rozumieniu historii Zachodu. Autor „Fado” pisze: „Jest coś chorobliwego w starych europejskich miastach, które trwają nieprzerwanie od siedmiuset, ośmiuset lat: pośród hieratycznych budowli, w przestrzeni, którą wypełnia skondensowana przeszłość, pod dostojnym spojrzeniem minionego roi się tłum opętany bieżącą, mijającą właśnie chwilą”. Co innego na wschodzie – tutaj wszystko jest w ruchu, ciągle ulega metamorfozie, ale jednocześnie czas historyczny, zachodnioeuropejski, jest czymś obcym.
Książka Stasiuka jest – nie waham się stwierdzić – genialna, jeśli chodzi o analizę stosunków starej i młodej Europy. Jest prawdziwą apologią słowiańskiego dziadostwa, wspaniałej bylejakości, którą autor przeciwstawia skostniałej, martwej Europie Paryża, Londynu i Rzymu. Co jest prowincją? – pyta Stasiuk i zaraz odpowiada: prowincjonalny jest Zachód. Jest historycznym trupem (patrz: Francis Fukuyama), ciągle goni za teraźniejszością. Celem człowieka staje się natychmiastowe szczęście, kulturowy orgazm, a także maksymalna, niemożliwa fizycznie do strawienia wolność. Nad straszliwym trupem drugiej wojny światowej Zachód zbudował sobie bezczasowy Eden, literacką fikcję. Czytając Stasiuka miałem wrażenie, że w jego surowej krytyce Europy słychać echo słów Jana Pawła II o cywilizacji śmierci. Ale autor „Fado” nie jest moralizatorem, nie naucza ex cathedra, a ogranicza się jedynie do sugestii. Potrafi napisać, że Europa Środkowo-Wschodnia ma w gruncie rzeczy gdzieś Zachód, że bierze od niego tylko maskę, żeby udawać cywilizowanego, młodszego brata. Natomiast parę stron dalej okazuje się, że jednak bierzemy coś więcej, niż tylko pozory – widać to w opisie wiejskiej młodzieży szalejącej na dyskotekach. Narkotyki, szybki seks, przemoc, bezsens – to nie żadna maska, tylko prawdziwa rozpacz wynikająca z nadmiaru wolności.
Jaka jest książka Stasiuka? Przede wszystkim – jest sprzeczna, przy czym nie należy rozumieć tego jako zarzut. Autor „Fado” krąży między skalą mikro (opisy podróży) i makro (refleksje nad Europą), jednocześnie nudzi i zachwyca świeżością myśli. Jest słaby i dobry naraz, w zależności czy pozwolimy mu na snucie jego osobistych opowieści. Można ograniczyć się do odbioru „Fado” jako przewodnika. Wtedy jest źle. Można znudzić się Stasiukiem wspominkarzem, Stasiukiem autobiografem albo zachwycić głębokimi spostrzeżeniami na temat Europy. Jest jeszcze jedna, chyba najlepsza droga. Można przyjąć „Fado” jako całość. Dziwaczną, pełną sprzeczności, wzlotów i nudziarstwa książkę o nas samych. Europa Środkowo-Wschodnia, zdaje się sugerować Stasiuk, nie jest ani dziadowska, ani wzniosła: jest i taka, i taka. Autorowi „Fado” udało oddać się to stylem, pokrętną narracją, dzięki której Albania przenika się z myciem zębów i słuchaniem Bacha w samochodzie, i dzięki której Cyganie podróżują przez różne epoki, nie opuszczając XXI wieku. Kocioł, melting pot, który być może za kilkanaście lat zniknie z powierzchni świata. Co przetrwa – zakonserwowana, stara Europa, czy dziadostwo? Przekonamy się niebawem.