„Sprężyna” to najnowsza powieść Małgorzaty Musierowicz. Jak zwykle skierowana jest, teoretycznie, do dorastających dziewcząt i jak zwykle czytają ją – jak wszystkie książki autorki – również kobiety i mężczyźni nieraz sporo po trzydziestce. Trzy ostatnie tomy „Jeżycjady” nie wzbudziły entuzjazmu nawet wiernych fanów pisarki. Na szczęście ten jest inny.
Powrót do formy
[Małgorzata Musierowicz „Sprężyna” - recenzja]
„Sprężyna” to najnowsza powieść Małgorzaty Musierowicz. Jak zwykle skierowana jest, teoretycznie, do dorastających dziewcząt i jak zwykle czytają ją – jak wszystkie książki autorki – również kobiety i mężczyźni nieraz sporo po trzydziestce. Trzy ostatnie tomy „Jeżycjady” nie wzbudziły entuzjazmu nawet wiernych fanów pisarki. Na szczęście ten jest inny.
Małgorzata Musierowicz
‹Sprężyna›
Alter: Taka
ładna dyskusja o „Języku Trolli” nam wyszła, a o „Żabie” i „Czarnej polewce” jakoś nie chciało nam się rozmawiać.
Ego: Bo to nie byłaby rozmowa, tylko jedno wielkie narzekanie. Małgorzata Musierowicz zmieniała w tych książkach swoich bohaterów w jakieś karykatury: z sympatycznego mola książkowego zrobił się domowy tyran, z wrażliwego dziecka – lizus i donosiciel...
Alter: Zapominasz o ciągłym podkreślaniu schamienia i upadku społeczeństwa (scena z książkami użytymi do dekoracji pizzerii miała pewnie w zamierzeniu szokować, a wypadła dość żenująco) oraz odstraszająco nachalnej propagandzie macierzyństwa jako jedynego powołania kobiety. Uch, Pyzunia i jej „wypełnione nareszcie miejsce w ramionach” to coś, od czego mdłości można dostać. I to bynajmniej nie ciążowych.
Ego: Poza tym główny problem z utworami tej autorki polega na tym, że każda rozmowa o książce z miejsca zmienia się w rozmowę o jej bohaterach i to tak, jakby byli realnymi ludźmi. Dlaczego niezależna Laura marzy o małżeństwie, jakim cudem mądra Gabrysia tak źle wychowała swoje dzieci, czemu Grzegorz nie kontaktuje się z córką z pierwszego małżeństwa i tak dalej, i tak dalej.
Alter: Skoro Musierowicz zrobiła ze swoich bohaterów karykatury, to mogliśmy porozmawiać o niekonsekwentnej kreacji postaci. Ale to było w poprzednich tomach. „Sprężyna” jest napisana tak, jakby „Żaba” i „Czarna polewka” nigdy nie powstały. To znaczy, oczywiście zachowana jest ciągłość wydarzeń, jednak bohaterowie odzyskali swoje dawne osobowości.
Ego: No właśnie, ciągłość wydarzeń. Już od pewnego czasu powieści pani Małgorzaty przypominają bardziej kolejne odcinki serialu niż samodzielne dzieła. Wynika to w prostej linii z przyjętej konwencji, czyli pisania wciąż o losach rodziny Borejków – co prawda w „Żabie” pojawiają się niejacy państwo Schoppe z dziećmi, lecz wygląda to tak, jakby autorka chciała tylko skontrastować postawy życiowe obu rodzin. Dla podkreślenia, rzecz jasna, która jest jedynie słuszna.
Alter: A starsze powieści nie były „odcinkami serialu”?
Ego: Nie. Mimo tego, że przewijały się w nich te same postaci – raz będąc bohaterami pierwszoplanowymi, innym razem tylko częścią tła – starsze powieści były zamkniętymi całościami. Tymczasem w kilku ostatnich ciągnęły się wątki samotnego macierzyństwa Róży i szukającej obiektu do zakochania Laury, przechodząc z tomu na tom i wciąż nie mogąc się doczekać domknięcia. Nie wiem, czy ktoś, kto sięgnąłby na przykład po „Żabę” bez znajomości „Języka Trolli”, w ogóle by cokolwiek zrozumiał.
Alter: A ktoś sięgający po „Sprężynę”?
Ego: Chyba nie powinien mieć z tym problemów. Wątki rodzinno-romansowe zostały zdecydowanie zakończone, nie pojawiają się też – na ile mogę to ocenić – żadne hermetyczne nawiązania do postaci czy wydarzeń z poprzednich powieści. Wydarzenia opisane w „Sprężynie” też nie pozostawiają czytelnika w niepewności.
Alter: Jakaś niepewność zawsze istnieje. Przecież Ida nie wyszła za Sławka, a Natalia za Nerwusa...
Ego: Tak, ale nie jest to niepewność z gatunku czekania na „następny odcinek”. Który zresztą prawdopodobnie będzie o kimś zupełnie innym.
Alter: Chyba że tak będzie o kimś innym, jak „Sprężyna” jest o Łusi. Obrazek na okładce oraz początkowe strony sugerują, że to właśnie ta dziewczynka (dla przypomnienia – córka Idy Sierpniowej) będzie główną bohaterką, tymczasem na czoło wysuwa się zdecydowanie Laura. Łusia dumnie określa swoją osobę „sprężyną wydarzeń”, ale jest to dosyć gołosłowne.
Ego: Nawiasem mówiąc, Laura nareszcie stała się choć trochę milszą postacią, no i jest znacznie bardziej konsekwentnie opisana niż w poprzednich tomach, to znaczy nie przejawia zachowań, które stoją w jaskrawej sprzeczności z przedstawionymi wcześniej cechami charakteru i światopoglądu. Pozytywną przemianę przeszli też obaj Ignacowie – dziadek i dorastający już wnuczek. Zaś kilka irytujących postaci znikło z horyzontu za sprawą wyjazdu za granicę.
Alter: Czyli tobie się ta książka podoba?
Ego: Tak. Powrócił klimat dawnych powieści Musierowicz, tych z lat 70. i 80. Mamy fajny, niewymuszony humor (reakcja małoletniej kuzynki na wożenie drzewek w doniczkach!), miłe, mądre rozmowy, brak nachalnego dydaktyzmu...
Alter: O przepraszam, nachalny dydaktyzm tym razem przybrał postać Łusi poprawiającej wszystkim błędy w polszczyźnie mówionej.
Ego: Sto razy bardziej wolę pouczenia dotyczące zgodności podmiotu w zdaniu niż Różę modlącą się do swego noworodka czy Gabrysię wygłaszającą hasła, że życie tylko wtedy jest coś warte, jeśli się je komuś poświęci. A wiele rozmów ze „Sprężyny” jest naprawdę pięknych, na przykład Laura zwierzająca się matce albo „przeprowadzająca wywiad” z panem Gruszką. O, i jeszcze rozmowa o różach z panem Hubertem.
Alter: A idź ty, to jest piękne??? To jest nieznośnie egzaltowane, w ogóle nie lubię tego ciągłego zachwycania się autorki różami, jeszcze w „Córce Robrojka” było to strawne, ale teraz staje się kiczowate. Róże i róże, jakby innych kwiatów w przyrodzie nie było. I jeszcze to nadęte dorabianie im odmiennych charakterów.
Ego: Pewnie jakby ktoś do mnie się zwrócił z taką wypowiedzią, to postukałabym się w czoło, ale napisane było ładnie. Może dlatego, że pan Hubert jest sympatyczną postacią, choć pojawia się tylko w dwóch scenach. Zresztą fragmentów, które jedni czytelnicy mogą uznać za poetyckie a inni za kiczowate, jest tam więcej – na przykład opis złotej nici łączącej pewne dwie osoby słuchające muzyki Mozarta. Chociaż sama scena ulicznego koncertu jest bardzo ładna. Małgorzacie Musierowicz zawsze dobrze wychodziło opisywanie reakcji ludzi na muzykę.
Alter: A jak oceniasz wątek romansowy? Przeraźliwie baśniowy, nieprawdaż?
Ego: Cóż, taka jest konwencja powieści dla dorastających panien. Co prawda „Szósta klepka” czy „Kwiat kalafiora” to była ta sama konwencja, a wątki miłosne były znacznie bardziej z życia wzięte i niezwykle realistycznie przedstawione. Ta rozmowa Cesi z Hajdukiem na parapecie okna klatki schodowej, ich wzruszająca obopólna nieśmiałość... to było bardzo prawdziwe. Mężczyzna przyciskający do ust kosmyk włosów pięknej nieznajomej wydaje się wyjęty wprost z XIX-wiecznego romansu.
Alter: No właśnie. Ale mimo tego polecasz „Sprężynę” czytelnikom?
Ego: Z pewnością, zwłaszcza tym miłośnikom prozy Musierowicz, którzy czuli się rozczarowani jej ostatnimi osiągnięciami. Niech zobaczą, że autorka wraca do dawnej formy. I miejmy nadzieję, że „McDusia” będzie jeszcze lepsza. Wiesz co, zaczynam żałować, że już tylko dwa tomy dzielą nas od zapowiadanego końca „Jeżycjady”.