Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Cody McFadyen
‹Dewiant›

EKSTRAKT:40%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDewiant
Tytuł oryginalnyThe Darker Side
Data wydania26 listopada 2008
Autor
Wydawca Amber
CyklSmoky Barrett
ISBN978-83-241-3215-7
Format288s.
Cena34,80
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Sztuka psucia książek według Cody’ego McFadyena
[Cody McFadyen „Dewiant” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Wśród słabych stron dwóch pierwszych powieści Cody’ego McFadyena istotne miejsce zajmuje przewidywalność zakończeń. „Dewiant”, trzeci tom serii o Smoky Barrett, tego błędu nie powiela. Wydaje się, że nawet najuważniejszego czytelnika finał zastanie nieprzygotowanego, jednak, wbrew pozorom, nie jest to dobra wiadomość.

Artur Chruściel

Sztuka psucia książek według Cody’ego McFadyena
[Cody McFadyen „Dewiant” - recenzja]

Wśród słabych stron dwóch pierwszych powieści Cody’ego McFadyena istotne miejsce zajmuje przewidywalność zakończeń. „Dewiant”, trzeci tom serii o Smoky Barrett, tego błędu nie powiela. Wydaje się, że nawet najuważniejszego czytelnika finał zastanie nieprzygotowanego, jednak, wbrew pozorom, nie jest to dobra wiadomość.

Cody McFadyen
‹Dewiant›

EKSTRAKT:40%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDewiant
Tytuł oryginalnyThe Darker Side
Data wydania26 listopada 2008
Autor
Wydawca Amber
CyklSmoky Barrett
ISBN978-83-241-3215-7
Format288s.
Cena34,80
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Swoją trzecią powieścią Cody McFadyen zepsuł mój recenzencki zamysł, bo do „Dewianta” (jak kreatywnie i bez większego sensu przełożono oryginalne „The Darker Side”) nijak nie pasuje określenie „klisze we krwi”, które tak dobrze oddawało metodę autora w przypadku „Cienia” i „Maski śmierci”. Nie dzieje się tak dlatego, że portret psychologiczny bohaterów drugoplanowych został jakoś znacząco wzbogacony, ani dlatego, że zabrakło w relacjach między nimi wszechobecnego lukru. Tym razem jednak McFadyen niemal idealnie wyważył w swej książce proporcje i dał swoim postaciom akurat tyle miejsca na życie osobiste, ile zgodnie z regułami sztuki dostać powinny, by były dla czytelnika czymś więcej niż imionami na papierze. Jest zatem „Dewiant” niemal pozbawiony irytujących przerywników pełnych zachwytów Smoky nad swymi współpracownikami, szefami, przyjaciółmi i ich nieodmiennie wspaniałymi rodzinami i konieczność wymyślenia nowego tytułu dla recenzji jest za tę odmianę niewielką ceną.
Co więcej, przez całą książkę udaje się McFadyenowi uniknąć swoich najpoważniejszych błędów z poprzednich powieści a przez niemal całą – nie dokładać nowych. Choć blurb zapowiada seryjnego mordercę z ponad setką ofiar na koncie, nie mamy do czynienia z prostą eskalacją brutalności, złożoności i, siłą rzeczy, nieprawdopodobieństwa, czego można było się obawiać po „Masce śmierci”. Wręcz przeciwnie – „Dewiant” zaczyna się spokojnie i, jak na autora „Cienia”, niemal łagodnie. Morderstwem czystym, eleganckim, pozbawionym zbędnego okrucieństwa. Stosownie spektakularnym, bo dokonanym na pokładzie rejsowego samolotu, lecz mającym całkowite uzasadnienie – w ten właśnie sposób zabójca po dwóch dziesięcioleciach i ponad stu czterdziestu zbrodniach postanawia wyjść z ukrycia i pokazać całość swojego dzieła światu.
McFadyen nie zaczyna od trzęsienia ziemi, ale pamięta, że napięcie musi rosnąć. Inaczej niż we wcześniejszych książkach, autor zastawia sidła na czytelnika powoli i metodycznie. Nie ma orgii przemocy, która przytłaczała odbiorcę od pierwszych stron, nie ma omnipotentnego zbrodniarza będącego zawsze o krok przed Smoky i jej ekipą. Jest morderca, któremu bardzo długo udało się utrzymać swą działalność w tajemnicy i który sam pozwala stróżom prawa wpaść na swój trop. W kategoriach sztuki pisarskiej oznacza to, że nie ma również zasłon i mgły, za którymi zręczny iluzjonista słowa może skrywać swoje błędy i słabe strony. I tu przychodzi zaskoczenie największe, bo okazuje się, że skrywać nie było czego.
Przez dwieście czterdzieści z dwustu osiemdziesięciu stron „Dewiant” jest bezdyskusyjnie najlepszą książką McFadyena; książką, która pokazuje, że jest to autor wciąż idący do przodu, rozwijający się i zdolny do eliminowania swoich słabości. Tym razem nie ma czego mu wybaczać, nie ma na co przymykać oczu: czyta się. Jedynie trzpiotowata eksnajemniczka Kirby wprowadzona w „Masce śmierci” pozostaje ciałem obcym (i jeśli zakończenie coś tu zmienia, to tylko na gorsze), ale jej występy, przynajmniej do pewnego momentu, pozostają ledwie zauważalne. Sukcesem, choć autor balansował tu na krawędzi, kończy się też dokładanie kolejnych, tym razem duchowych, blizn agentce Smoky Barrett. W dużej mierze jest to zasługa tego, że autor „Cienia” po raz pierwszy powstrzymał się przed wykorzystaniem zdecydowanie zbyt ogranego motywu bezpośredniego zagrożenia życia bohaterki przez mordercę. Tym razem relacja pomiędzy Smoky a psychopatą pozostaje całkowicie na płaszczyźnie psychologicznej i dzieje się to z dużym pożytkiem dla książki.
McFadyen najwyraźniej zdał sobie również sprawę z oczywistości zagadek, które postawił przed czytelnikiem w swoich poprzednich powieściach. Choć zakończenie książki zbliża się nieubłaganie, wciąż brak dobrych podejrzanych i czytelnik jest zmuszony do stawiania coraz bardziej karkołomnych hipotez, w większości przypadków zapewne ślepy na rozwiązanie proste, spójne i (z perspektywy czasu) wręcz narzucające się. Punkt, w którym nastąpi dla czytelnika kulminacja emocji związanych z lekturą „Dewianta”, odkrycie, że tym razem autor przygotował układankę godną Agathy Christie, zachwyt nad jej precyzją, która jedyny niepasujący do całości element zmienia w odpowiedź na wszystkie pytania – jest zapewne kwestią indywidualnego doświadczenia i intuicji. Przyznaję, że tym razem przyszedł on dla mnie dość późno, lecz tym bardziej doceniłem progres umiejętności autora i tym spokojniej oczekiwałem na zakończenie, które potwierdzi klasę jego najnowszej książki.
Najbardziej usatysfakcjonowani lekturą trzeciej części cyklu o Smoky Barrett będą jednak ci, którzy z zagadką postawioną przez McFadyena sobie nie poradzili, bowiem gdy na ostatnich czterdziestu stronach przychodzi czas na udzielenie odpowiedzi, okazuje się, że autor poszedł zupełnie inną drogą. I rzecz nie w tym, że z tego samego zestawu klocków złożył układankę równie dobrą a może i lepszą niż czytelnik – tym większy byłby jego kunszt i tym większa zasługa, bo od zakończenia spodziewanego cenniejsze jest zakończenie nadspodziewanie dobre. Tym razem jednak autor „Dewianta” postanowił najwyraźniej, że nikt przedwcześnie nie odkryje jego kart i zapewne odniósł sukces. Bo trudno było oczekiwać, że tuż przed finałem McFadyen uderzy pięścią w stół, rozsypie wszystkie elementy układanki i stwierdzi, że żadnej układanki nie było. Że to, co pasuje, po prostu pasuje, a co nie pasuje, pasować nie musi – w końcu jak można oczekiwać spójności działań po psychopacie? I nawet to jeszcze można by mu wybaczyć, bo, uczciwszy proporcje, „Śledztwu” Lema nie sposób czynić zarzutu z tego, że w finale okazuje się nie być kryminałem. Największym grzechem McFadyena jest to, że przy okazji pożegnał się z logiką i spójnością fabularną, by wcisnąć fast forward i pójść na żywioł.
Nie będę tu zdradzał, co dokładnie autor uczynił swojej książce na ostatnich jej stronach, by nie psuć nieprzyjemności każdemu, kto zechce się tego dowiedzieć samodzielnie. Wygląda to tak, jakby przed samym finałem McFadyen zorientował się, że za mało było kazirodztwa, tortur, komandosów i Kirby, a przy tym zakończenie zgodne z logiką książki nijak nie będzie w stanie tej luki zapełnić – więc postanowił nadrobić te braki rzutem na taśmę. Nie przypuszczam, by swoim desperackim rajdem uradował miłośników wyżej wymienionych atrakcji, ale udało mu się z łatwością koncertowo zepsuć naprawdę dobrą książkę.
Można było wybaczać błędy początkującemu autorowi z dużym potencjałem. Można było wskazywać potknięcia i liczyć na poprawę. I czerpać satysfakcję z tego, że poprawa następowała z każdą kolejną książką. Co zrobić z autorem, który na ponad dwustu stronach demonstruje, że wreszcie osiągnął pisarską dojrzałość, by w finale dać popis indolencji? Można uznać ostatnie kilkadziesiąt stron „Dewianta” za niebyłe i napisać sobie w głowie własne, lepsze zakończenie, bo wszystkie jego elementy są już podane jak na tacy. Jednak każdy czytelnik sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto.
koniec
17 kwietnia 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Superwizja
Joanna Kapica-Curzytek

15 IV 2024

Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Klisze we krwi II: Nowa nadzieja
— Artur Chruściel

Klisze we krwi
— Artur Chruściel

Tegoż autora

Król nie jest nagi
— Artur Chruściel

Ranking, który spadł na Ziemię
— Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Ktoś, kto wziął tu pieniądze, nie do końca się napracował…
— Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Grzegorz Fortuna, Jakub Gałka, Mateusz Kowalski, Alicja Kuciel, Konrad Wągrowski

Bez zwierciadła
— Artur Chruściel

Palahniuk w kiepskim opakowaniu
— Artur Chruściel

Save the president, save the world
— Artur Chruściel

Science fiction
— Artur Chruściel

Dukaj napisał książkę dziwną
— Artur Chruściel, Michał Foerster, Anna Kańtoch, Krzysztof Wójcikiewicz

Najlepsze polskie opowiadania fantastyczne – suplement
— Artur Chruściel, Jakub Gałka, Michał Kubalski, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Klisze we krwi II: Nowa nadzieja
— Artur Chruściel

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.