Podsumowując, choć książka trąci z lekka myszką, jest do bólu klasyczna, a w trakcie lektury często towarzyszy nam myśl, iż "to już gdzieś było", z pewnością zasługuje na uwagę; jest miłą odskocznią od krwawych, epickich, tysiącstronicowych siódmych i dalszych tomów cykli. Szczególnie ukontentowani będą zwolennicy kobiecego, onirycznego odłamu gatunku.
Klasycznie do bólu
[Patricia A. McKillip „Zapomniane bestie z Eldu” - recenzja]
Podsumowując, choć książka trąci z lekka myszką, jest do bólu klasyczna, a w trakcie lektury często towarzyszy nam myśl, iż "to już gdzieś było", z pewnością zasługuje na uwagę; jest miłą odskocznią od krwawych, epickich, tysiącstronicowych siódmych i dalszych tomów cykli. Szczególnie ukontentowani będą zwolennicy kobiecego, onirycznego odłamu gatunku.
Patricia A. McKillip
‹Zapomniane bestie z Eldu›
Trudno chyba o bardziej schematyczny gatunek literacki niż fantasy. Bogu ducha winny bohater, który przez dzionki całe beztrosko pasał i strzygł owce lub palił fajkę skrupulatnie pielęgnując nałóg tytoniowy, nagle zostaje wybrańcem losu i dowiaduje się, iż tak naprawdę jest królem, arcymistrzem rębajłów, czarodziejem, wróżką lub, gdy ma naprawdę pecha, wszystkim naraz. Wyrusza więc biedak w długą i niebezpieczną podróż z grupą całą lub samopas, aby wzdłuż i wszerz zjeździć wyrysowaną przez autora mapę. Odwiedzi kilka karczm, poczaruje, zakocha się w lokalnej piękności, uzbiera wór artefaktów, powalczy z przedstawicielami flory i fauny oraz musowo zaliczy: jeden przepiękny, acz groźny masyw górski, jedną przepiękną, dziewiczą knieję, jedno przepiękne, krystalicznie czyste jezioro i jeden przeokropny, mglisty moczar. Gdy autor uzna, iż już się nachodził, da mu szansę uratowania świata, stawiając go w pojedynku z najpotężniejszym i najbardziej wrednym szubrawcem w całej krainie i okolicach. A jak spodoba się to czytelnikom, a spodoba się na pewno, wnet okaże się, że ów Główny Zły, spadając w przepaść, posłużył się skrytym podstępnie za pazuchą magicznym spadochronem i przeżył, dzięki czemu bohater będzie mógł w tomie drugim uratować świat jeszcze bardziej. Ile powieści powstało według takiego lub bardzo podobnego schematu?
"Zapomniane bestie z Eldu" Patricii Ann McKillip (autorki między innymi trylogii "Mistrz zagadek", której trzeci tom "Harfista na wietrze" był już recenzowany w "Esensji") bezsprzecznie zaliczyć trzeba do takiej właśnie, żonglującej wyeksploatowanymi do granic możliwości toposami, klasycznej fantasy. Nieodwzajemniona miłość, magiczne stworzenia, zły czarodziej, niemowlę-sierota, walka o władzę - o każdym z tych elementów można przeczytać w dziesiątkach pozycji gatunku. Lecz zanim ktokolwiek poczuje się zdegustowany i przekreśli "Zapomniane bestie z Eldu" w przedbiegach, uprzedzę, iż powieść posiada kilka atutów, które czynią z niej, pomimo schematyczności, lekturę ciekawą i godną polecenia.
Fabuła jest nieskomplikowana. Opowiada historię Sybel, mieszkającej na górze Eld białowłosej czarodziejki, która, pośród wszystkich swych niezwykłych umiejętności, posiada także moc panowania nad magicznymi zwierzętami. Żyje z dala od ludzi, a jej jedynymi towarzyszami są: smok Gyld, kocica Moriah, łabędź Terleth, lew Gules, sokół Ter i, znający odpowiedzi na wszystkie zagadki prócz jednej, dzik Cyrin - tytułowe, legendarne bestie. Pewnego dnia pod bramą jej domostwa pojawia się z niemowlęciem na rękach Coren, tajemniczy przybysz, który prosi o zaopiekowanie się dzieckiem, na co czarodziejka - po namowach - przystaje. Prędko okaże się, iż chłopiec jest królewskim potomkiem i upomną się po niego zwaśnione rody. W ten sposób zaczyna się przygoda, w trakcie której Sybel opuści zacisze góry Eld, zakocha się oraz pozna smak zemsty.
Nie treść jest jednak najważniejsza. Powieść broni się przede wszystkim klimatem, sposobem narracji oraz postaciami. "Zapomniane bestie z Eldu" czyta się jak baśń lub mit, to poetycka bajka o miłości i nienawiści z trochę infantylnym, ale wyrazistym morałem; porównanie może być mylące, ale w trakcie lektury kilkakrotnie na myśl przyszła mi tetralogia "Ziemiomorze" Ursuli. K. LeGuin. Strony książki zapełnia galeria ciekawych postaci, z fascynującymi, inteligentnymi bestiami na czele. Uwagę przykuwają także problemy i rozterki pięknej Sybel - najbardziej realny i przez to najbliższy czytelnikowi element wykreowanego przez autorkę, baśniowego świata.
Zaletą powieści jest także objętość: trochę ponad dwieście stron i żadnych ciągów dalszych; lektura na jeden długi, zimowy wieczór. Cieszy i napawa optymizmem fakt, iż fantasy może opowiedzieć ciekawą, mądrą historię, bez konieczności przemielenia na papier połowy amazońskiej dżungli.
Warto nadmienić, iż w 1975 roku książka otrzymała World Fantasy Award i wkrótce została wpisana do kanonu utworów fantasy. W Polsce ukazała się w ramach serii wydawnictwa MAG "Andrzej Sapkowski przedstawia".
Podsumowując, choć książka trąci z lekka myszką, jest do bólu klasyczna, a w trakcie lektury często towarzyszy nam myśl, iż "to już gdzieś było", z pewnością zasługuje na uwagę; jest miłą odskocznią od krwawych, epickich, tysiącstronicowych siódmych i dalszych tomów cykli. Szczególnie ukontentowani będą zwolennicy kobiecego, onirycznego odłamu gatunku.
Zgodziłabym się z tą recenzją po zmianie "kobiecego" na "dziewczyńskiego".