Książeczka w stylu drogich, a niewiele wnoszących albumów w rodzaju 100 największych / najważniejszych / najsłynniejszych itp. itd. Co prawda zdjęć tu nie uświadczymy, ale idea jest ta sama, nawiązująca do popularnych w erze przedinternetowej jednotomowych encyklopedii – po troszku o wszystkim. A wiadomo: jak coś jest o wszystkim, to naprawdę nie jest o niczym. Tak też jest i tutaj, zwłaszcza że książka NIE JEST o cytatach. Tak, to nie błąd. Nie znajdziemy tu zbyt wielu informacji o etymologii powiedzenia, o jego specyfice, o doborze słów, o tym, dlaczego akurat tak je wypowiedziano, czy trochę inne brzmienie byłoby równie dobre. Brakuje wskazania dlaczego właśnie te słowa są słynne, czy dlatego, że są często powtarzane, trawestowane, parodiowane? Ba, nie ma tu nawet szczegółowej historii danej „sceny”, momentu, w którym cytat wystąpił, zamiast tego jest krótka (każda notka to 3-4 strony) historia postaci, stojącej za nią idei, a także tła kulturowego i epokowego. Czy można w tak krótkiej notce streścić całą głębię filozofii Platona (i biografię samego myśliciela!), opowiedzieć o podboju kosmosu, upadku komunizmu, zszokowaniu Amerykanów romansem? Raczej nie i trzeba być naprawdę odciętym od świata Pigmejem, żeby dowiedzieć się z tej książeczki czegoś nowego. Zastrzeżeń nie budzi jedynie dobór cytatów, może poza jednym faktem: w polskim wydaniu pojawiają się dwa cytaty polskie – z Wałęsy i Jana Pawła II oczywiście – których autorem jest niejaki Mariusz Urbanek, osobnik, którego nie ma wymienionego wśród współautorów książki. Pytanie, jakie się ciśnie na usta, to jakie cytaty wypadły z oryginalnego wydania, aby dowartościować rodzimych czytelników?
Nowe wydanie pierwszego tomu opowiadań o Domenicu Jordanie, oświeceniowym detektywie-medyku fascynującym się magią. Wciągająca książka, w której intryga kryminalna została umiejętnie osadzona w fantastycznym, choć wcale nie zmyślonym świecie Okcytanii. Nie licząc otwierającego zbiorek opowiadania tytułowego (chyba nie bez powodu noszącego numer zerowy), pozostałe pięć utworów czyta się z dużym smakiem. Kryminalne zagadki, z którymi musi się zmierzyć Jordan, dotyczą tajemniczych (i często bestialskich) morderstw niewinnych z pozoru ludzi, przy czym za każdym razem niezwykle istotny jest magiczny charakter zbrodni. Stworzony przez Kańtoch bohater uwodzi nie tylko otaczającą go aurą niedopowiedzeń, ale też swoim stosunkiem do świata: bada magię za pomocą rozumu, potrafiąc we wszystkim doszukać się logicznego uzasadnienia. A że jest do tego spostrzegawczym cynikiem, z łatwością rozszyfrowuje intencje i motywy innych Okcytańczyków, stanowiących zbieraninę dekadenckich, zdegenerowanych arystokratów, posługujących się dość specyficznym, jeśli nie oburzającym, kodeksem podstępowania. Podsumowując: świetna lektura, napisana sprawnie i z wyczuciem, przy okazji udowadniająca, że dobry kryminał wcale nie musi się kurczowo trzymać zasad realizmu.
Monika Twardowska-Wągrowska [100%]
„Moja siostra, moja miłość” Joyce Carol Oates to opowieść o tym, jak amerykański sen zmienia się w amerykańskie piekło. Książka, zainspirowana prawdziwym wydarzeniem, które wstrząsnęło Ameryką w połowie lat 90. – historią niewyjaśnionego morderstwa młodziutkiej dziewczynki JonBenet Ramsay – przedstawia typową rodzinę z amerykańskich przedmieść. Mąż, żona, dwójka dzieci (starszy syn Skyler jest narratorem powieści), mężczyzna robi karierę w korporacji, dobrze zarabia, kobieta zajmuje się domem. Ona dawniej dość atrakcyjna, miała niemały talent łyżwiarski, ale go roztrwoniła. Teraz swoje ambicje próbuje przenieść na dzieci – najpierw na syna, a gdy ten nie wykazuje żadnych uzdolnień – na córkę Bliss. Rozpoczyna się szaleństwo wokół uczynienia z małej córeczki prawdziwej gwiazdy – występy w konkursach łyżwiarskich, wyczerpujące treningi pod okiem specjalistów, zabiegi kosmetyczne, które robią z Bliss lolitkę, faszerowanie lekami przeciwbólowymi i antydepresantami coraz bardziej zagubionego małego dziecka. Wszystko to po to, aby doczekać się wzmianki w lokalnych gazetach lub wiadomościach telewizyjnych, zdobyć rozgłos i sławę, w końcu sprawić, aby telefon z propozycjami towarzyskimi wreszcie zaczął dzwonić. Tragedia przerywa świetnie zapowiadającą się karierę małej Bliss, nie kończy się natomiast, a wręcz zyskuje nowy wymiar życie w świetle reflektorów – tym razem w tabloidalnym piekle.
Trudno w kilku słowach ująć obszerność tematów podnoszonych w powieści Oates. Z jednej strony analiza rozpadu rodziny – nieudane małżeństwo, zdrady, powierzchowne, wręcz instrumentalne relacje rodziców z dziećmi. Z drugiej strony to obraz szaleńczego pędu ku karierze zarówno własnej, jak i własnych dzieci, chorych ambicji i próby osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę. W to wszystko wpisuje się obraz życia na przedmieściach (niczym w „Gotowych na wszystko”): próby wkupienia się w łaski społeczności, pragnienie bycia zaakceptowanym, ambicje członkostwa w elitarnych klubach. Ogółem – najważniejsze jest to, jak wyglądasz, z kim jadasz lunch, na jakich przyjęciach bywasz…
Jak zwykle u Oates książkę czyta się doskonale – mimo iż opowieść Skylera wydaje się chaotyczna, narracja powieści jest płynna, a język bardzo emocjonalny. Autorka jest wnikliwa i dosłowna w swojej analizie, jednocześnie oskarża i próbuje zrozumieć motywacje swoich bohaterów. Do tego otrzymujemy może nie najważniejszy, ale zajmujący wątek kryminalny (w przeciwieństwie do rzeczywistych wydarzeń Oates wyjawia, kto zabił Bliss). Szeroki zakres podejmowanych tematów, atrakcyjna forma, szczere emocje – wszystko to czyni z „Mojej siostry, mojej miłości” jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą książką Joyce Carol Oates spośród wydanych w Polsce.
Cóż można powiedzieć o tej książce? „Humor i mądrość Świata Dysku” to ni mniej, ni więcej, tylko kilkaset cytatów wybranych z przeszło 30 tomów tego cyklu napisanych przez Pratchetta. Choć jest on wymieniony jako autor książki, nie on dokonywał wyboru i zapewne jego rola przy powstawaniu tego tomiku ograniczyła się do wyrażenia zgody na jego powstanie. Przyznać należy, że wybrane cytaty są smakowite – i dowcipne, i celne, i nieraz zgryźliwe, i dobrze oddające pewien życiowy pesymizm Pratchetta. Co więcej – dobrze się bronią w oderwaniu od kontekstu. Niemniej jest mi trudno powiedzieć, dla kogo adresowana jest ta książka. Miłośnik Pterrego ma na pewno te wszystkie teksty w zgromadzonej biblioteczce, trudno też oczekiwać, że zbiór cytatów pozbawionych fabuły zachęci kogoś nieznającego dotąd dzieł Pratchetta do sięgnięcia po nie. Ładnie wydana książeczka spełni się w jednym wypadku – gdy ktoś będzie fanowi opowieści o Rincewindzie, Dwukwiacie, Cohenie, Vimesie, Marchewie i innych chciał sprawić sympatyczny prezent. A to znaczy, że z tą recenzją spóźniłem się jakieś 3 tygodnie, bo pisać o tej pozycji wypadało przed gwiazdką.
Książka imponująca, i to na kilku różnych płaszczyznach. Po pierwsze drobiazgowość, z jaką autor wymyślił, a potem opisał obcy świat, po drugie rozmach oraz oryginalność wizji, po trzecie fenomenalna wręcz zręczność, z jaką Stephenson wplata fizykę czy filozofię w tkankę fantastycznej powieści. A przecież to nie wszystko, bo są jeszcze sympatyczne i pełnokrwiste, choć może nie nazbyt skomplikowane postacie oraz dowcipne dialogi. I jest ta książka w jakimś stopniu wynikiem cudu (a może po prostu to talent pisarza), gdyż kilkunastostronicowe rozważania na temat natury świata czy postrzegania rzeczywistości czyta się tu równie dobrze jak dramatyczne sceny akcji. Jednym słowem: pozycja nie do przegapienia, przy której większość wydanych w 2009 roku fantastycznych dzieł to bledziutkie sierotki.
Monika Twardowska-Wągrowska [80%]
„Sztuka grzechu” to kolejny z długiej listy kryminałów skandynawskich na naszym rynku – tym razem pozycja pochodząca z Islandii. Książka, jak można się spodziewać, pełna długich, trudnych do zapamiętania nazw regionów, miejscowości, imion bohaterów, a co gorsza z wymiennym używaniem pełnych mian i zdrobnień, które nijak nie kojarzą się polskiemu czytelnikowi z oryginalnymi imionami. Na szczęście te niedogodności w małym tylko stopniu utrudniają lekturę, nadając raczej książce obowiązkowego kolorytu. Głównym bohaterem jest dziennikarz, który przyjeżdża do małego miasteczka (tak jakby w Islandii były duże), by rozwijać lokalną gazetę. Już wkrótce zaczynają się zbrodnie. Na wycieczce survivalowej ginie żona właściciela lokalnej fabryki słodyczy, niedługo później ginie też w niewyjaśnionych okolicznościach młody, zdolny chłopak. Dziennikarz chce opisać to w gazecie, przy okazji prowadząc własne śledztwo.
Sięgając po kryminał z innego rejonu świata, oczekuję wartości dodanej – informacji o kraju, dobrze opracowanego tła. „Sztuka grzechu” coś takiego zapewnia. Najciekawszym tematem jest obraz współczesnej islandzkiej młodzieży, zaskakująco szybko osiągającej samodzielność, niezależność wobec rodziców, borykających się z różnorodnymi problemami, m.in. narkotykowym. Islandia to kraj ciekawy też o tyle, że w związku z rozwojem mniejszych regionów przez liczne inwestycje pojawia się tam kwestia napływu imigrantów (także z Polski), tworzenie w spokojnym do tej pory kraju pewnego tygla kulturowego i wynikających z tego problemów. Najważniejsza w „Sztuce grzechu” jest jednak dobrze poprowadzona historia kryminalna, a właściwie dwa łączące się ze sobą wątki. Jeden z nich jest stosunkowo oczywisty i przewidywalny, drugi jednak, ten związany ze śmiercią młodego chłopaka, jest o tyle zajmujący, że dzięki niemu mamy możliwość wejścia w świat młodzieży, lokalnych powiązań, z interesującą postacią zamordowanego bohatera, którego życie odkrywane jest w trakcie lektury, aż do zaskakującego rozwiązania. W sumie „Sztuka grzechu” to dobre kryminalne czytadło, z solidnie odrobionym wątkiem społecznym.
Swoją nową powieść autorka ochrzciła mianem „thrillera moralnego”, a w którymś wywiadzie doprecyzowała, że w rzeczywistości jest to pastisz tego gatunku. Mam wrażenie, że takie zabawy z etykietkami i odżegnywanie się od klasycznej konwencji ma ukryć przed czytelnikami fakt, że „Prowadź swój pług…” nie ma szans obronić się jako dobry thriller, a jedynie jako kolejna powieść Tokarczuk. W zapadłej wsi w Kotlinie Kłodzkiej giną myśliwi, a główna bohaterka Janina Duszejko – emerytowana nauczycielka o eko-hipisowskim podejściu do świata – uważa morderstwa za zemstę leśnych zwierząt. Fabuła powieści nie wydaje się zbyt istotna, wątek śledztwa okazuje się nijaki, szczególnie że tożsamość mordercy jest boleśnie oczywista już po parunastu stronach lektury; zamiast thrillera otrzymujemy zatem opowieść o grupce sympatycznych, odizolowanych od świata mieszkańców górskiej miejscowości, nie tyle nawet będących stereotypowymi outsiderami co raczej ludźmi przegranymi, nic nie znaczącymi dla świata, a jednak ciekawymi i niejednoznacznymi. Tokarczuk naładowała książkę masą różnorodnych tematów i zagadnień, pozornie niezbyt do siebie przystających, co jednak nie powinno dziwić – z podobną strategią pisarską mieliśmy do czynienia w poprzednich powieściach (szczególnie w „Biegunach” czy „Prawieku…”). Astrologia, poezja Williama Blake’a, problem „katolików kulturowych”, wreszcie: bezwzględny, eksploatacyjny stosunek ludzi do zwierząt, a wszystko to opisane prostym i urokliwym – czasem tylko niebezpiecznie ocierającym się o pretensjonalność – stylem, rozpoznawalnym od pierwszej strony. Warte polecenia miłośnikom prozy Tokarczuk, całej reszcie nieprzekonanych, ale być może zaintrygowanych zmianą konwencji na thriller – niekoniecznie.
Wczesną książką Zafona rządzi nie tyle prawdopodobieństwo, co malowniczość oraz autorska wygoda. Znaleźć tu można tajemnicze choroby, które nie mają nazwy, ale za to działają dokładnie tak, jak pisarzowi pasuje, motyle o iście zagadkowej biologii, internat, z którego nieletni podopieczny może sobie zniknąć, rzucając w przelocie „spędzę święta z rodziną” i pies z kulawą nogą się nim nie zainteresuje, tenże sam pies z kulawą nogą nie interesujący się tym, że piętnastolatka ani jednego dnia swojego życia nie spędziła w szkole oraz, na deser, ojciec, który przyjmuje do domu rówieśnika młodocianej córki i nawet nie przemknie mu przez głowę myśl, że dorastające dzieciaki mogą nocą robić coś innego niż grać w szachy. Do tego typowe dla większości przygodowych filmów/książek „ułatwiacze” czyli np. scena, w której młody bohater zupełnym przypadkiem, podsłuchując rozmowę, trafia akurat na jej najistotniejszy fragment. Plus pełen asortyment gotyckiej grozy: ponure cmentarze, podupadające pałace, dramatyczne pożary oraz tajemnicza dama w czerni. Ów gotycyzm gryzie się z czasem akcji – bo skąd plączący się po Barcelonie końca lat 70. powóz i czemu dwoje nastolatków oglądających kolorową telewizję bez najmniejszego zdziwienia przyjmuje istnienie rzeczy rodem z romantycznych bajdurzeń? Ach, i zapomniałabym jest jeszcze odrobina postmodernizmu, subtelna niczym uderzenie młotkiem (proszę zwrócić uwagę na nazwisko doktora). A jednak „Marina” ma pewien naiwny urok, czuje się tu już zapowiedź talentu Zafona, który z trącących myszką elementów potrafi ułożyć fascynującą opowieść, zaś wyssane z palca pomysły bardziej bawią niż irytują. Kupować nie warto, ale pożyczyć i przeczytać w ramach relaksu można, czemu nie.
pan wandowicz mógłby się zastanowić nad publikowaniem w poważnym mimo wszystko miejscu anty semickich żarcików