„Taksim” wpisuje się w strumień narracji snutej przez Andrzeja Stasiuka od dawna, uprawianej za pomocą różnych języków i różnych form, jak esej, reportaż, opowiadanie i wreszcie pełnokrwista fabularna powieść. To barwna historia o handlarzach tandetą, którzy realizują swój niezbyt dochodowy biznes niczym najprawdziwsi pionierzy sprzed lat, tyle że na mocno już wytartych szlakach Europy Środkowo-Wschodniej. Tam i właściwie wszędzie, gdzie tylko da się „ożenić” ubrania, czapki uszanki, manekiny, właściwie wszystko. Ich życie to podróż, która zaczyna się nagle i na ogół nie wiadomo, kiedy i gdzie się skończy.
Stasiukowa opowieść trwa
[Andrzej Stasiuk „Taksim” - recenzja]
„Taksim” wpisuje się w strumień narracji snutej przez Andrzeja Stasiuka od dawna, uprawianej za pomocą różnych języków i różnych form, jak esej, reportaż, opowiadanie i wreszcie pełnokrwista fabularna powieść. To barwna historia o handlarzach tandetą, którzy realizują swój niezbyt dochodowy biznes niczym najprawdziwsi pionierzy sprzed lat, tyle że na mocno już wytartych szlakach Europy Środkowo-Wschodniej. Tam i właściwie wszędzie, gdzie tylko da się „ożenić” ubrania, czapki uszanki, manekiny, właściwie wszystko. Ich życie to podróż, która zaczyna się nagle i na ogół nie wiadomo, kiedy i gdzie się skończy.
Stasiukowa opowieść trwa i ma się dobrze, „Taksim” jest zaś tylko kolejną jej częścią. Jest to oczywiście znakomita powieść, utrzymana w klimacie, do jakiego wielbiciele autora zdążyli przywyknąć, napisana prostym, czytelnym i miejscami dosadnym językiem. Autor, oszczędzający przymiotniki i nigdy nie mówiący więcej niż potrzeba, przelewa na papier swoje i nieswoje opowieści oraz, jeśli można tak to określić, geograficzne fascynacje, jak też i obserwacje natury socjologicznej. Choć w „Taksimie” akurat te ostatnie dawkowane są z umiarem.
Stasiuk pisze cały czas tę samą książkę, a właściwie opowiada tę samą historię. Ta pozornie pozbawiona struktury narracja płynie, raz przybierając postać „Dukli”, „Opowieści galicyjskich” i „Jadąc do Babadag”, innym razem z kolei „Dziewięć”, „Białego kruka” czy „Taksim” właśnie, który łączy w sobie ton eseistyczny, refleksyjno-podróżniczy z awanturniczym kolorytem. Wszystko to bardzo dobrze składa się w całość, przeplataną – jak na klasyczną, zaprawioną intrygami powieść przystało – pełnokrwistymi postaciami: modelowymi szwarccharakterami, upadłymi kobietami, dresiarzami w wypasionych furach i całą gamą indywiduów. Ale to nie wszystko, mamy tu zarówno tzw. powieść drogi, jak i historię miłosną. Przede wszystkim mamy jednak niezliczone opowieści, leniwie przeplatające się ze sobą w tej wielostopniowej fabule. Tu tkwią korzenie prozy Andrzeja Stasiuka – w mniejszych i większych gawędach o rzeczach, sprawach, sprawkach i historiach życia. Siedzą sobie faceci i opowiadają różne historie – temu kultowi narracji niesłyszalnej dla innych pisarz jest wierny od czasów „Murów Hebronu”.
Lekturze „Taksimu” towarzyszy wrażenie, że fabuła, choć tu przecież bardzo spójna, płynna, ale też nieskomplikowana, jest tylko rodzajem formy narzuconej przez pewne wymogi, a więc i przyjętą przez autora w pewnym sensie dla świętego spokoju. Bo równie dobrze ta historia mogłaby opowiadać o zupełnie innych ludziach i zupełnie innych rzeczach, ale kreowana przez Stasiuka rzeczywistość (bo ten znakomity skądinąd eseista stwarza przecież pewien świat na własne potrzeby) byłaby tak samo posępna, niespieszna i pełna małych niezwykłości, wobec których egzystujące w niej postacie przechodzą bez jakichkolwiek zewnętrznych oznak zdziwienia.
Śledząc opinie o „Taksimie”, można odnieść wrażenie, że niektórzy chcieliby doszukiwać się u Stasiuka jakiejś zakamuflowanej filozofii życia, jakiegoś świadectwa czasów i czego tam jeszcze. To chyba podstawowy błąd w rozumieniu autora, który zresztą sam zwraca uwagę, że umiejętność pisania jest równie ważna jak umiejętność czytania właśnie. Ba, ta druga jest o wiele ważniejsza. Dlatego należy Stasiuka czytać, śledzić historie, słuchać jego opowieści, czemu nie – zachwycić się tą surową i oszczędną, ale jakże plastyczną polszczyzną w jego wydaniu, ale na Boga, nie doszukiwać się tu nieskończenie bzdurnych metafor, filozofii, poczucia pustki, wyobcowania bohatera i tym podobnych. Stasiukowa proza jest szczera i bezpretensjonalna, a do tego aż kipi życiem, pełna jest kolorów i „Taksim” jest tego najlepszym przykładem.
„Taksim” ma wszystko to, co u Stasiuka najlepsze, jeśli więc ktoś zna i lubi, to na pewno nie będzie zawiedziony. Czyta się to, strony umykają, czas wokół nas ucieka, a w powieści sączy się leniwie, od zdarzenia do zdarzenia. Chciałoby się zatrzymać, a jednocześnie szybko dotrzeć do finału opowieści. Czy może być lepsza rekomendacja dla dobrej prozy?
Recenzja nadesłana na konkurs „Esensji”.