Dukaj stawia wiele hipotez i pokazuje miriady zjawisk, które zrodziła jego wyobraźnia, a rozum wsparł logicznym rusztowaniem. Aby w pełni objąć głębię i rozmach tej wizji, potrzeba wielu czytań uważnych i powolnych, wymagających koncentracji i wysiłku umysłowego. Bardziej jest to ciężka praca niż lektura. A mimo to (a może dzięki temu) jest to nadal książka bardzo dobra.
Wykład profesora Dukaja
[Jacek Dukaj „Czarne oceany” - recenzja]
Dukaj stawia wiele hipotez i pokazuje miriady zjawisk, które zrodziła jego wyobraźnia, a rozum wsparł logicznym rusztowaniem. Aby w pełni objąć głębię i rozmach tej wizji, potrzeba wielu czytań uważnych i powolnych, wymagających koncentracji i wysiłku umysłowego. Bardziej jest to ciężka praca niż lektura. A mimo to (a może dzięki temu) jest to nadal książka bardzo dobra.
Jacek Dukaj
‹Czarne oceany›
Prastara zasada chemiczna głosi, że każda substancja jest trująca, tylko niektóre w mniejszych stężeniach. W wersji literackiej można by ją przeformułować do postaci „każda zaleta powieści, dozowana zbyt często i gęsto. może stać się jej wadą”. A klasycznym przykładem, niestety, są „Czarne oceany”, które Jacek Dukaj zadusił swoimi fascynującymi przemyśleniami. Brzmi to bezsensownie, zwłaszcza w czasach, kiedy oryginalne idee w SF są rzadsze niż włos na żabie, ale niestety, czytelnik nie ma czasu na rozsmakowanie się w filozoficznych, kwantowych, biologicznych i Bóg-wie-jakich pomysłach autora, bo już na następnej stronie czeka kolejna gargantuiczna dawka danych do obróbki.
No to się zaczynamy gubić. W dodatku, cały ten bagaż najniezwyklejszych koncepcji często podawany jest w formie wybitnie niestrawnej – wykładu mianowicie. Krasnow wykłada o nienawiści, Kleist o Wojnach Ekonomicznych, a główny bohater, jako że sam nie ma tendencji profesorskich, ogląda sobie wykłady z konferencji. A przy tym można inaczej – i sam Dukaj to udowadnia, prezentując Kubusia Puchatka i jego heroiczne czyny. Tam wszystko, co interesujące, podane jest w tempie, ekonomię i informatykę przyszłości pokazuje się, a równolegle padają lub padać będą rynki i nadchodzi nowa, przewidziana wojna. Jest ciekawie i mądrze zarazem. Co więcej, autor nieraz dowodzi swojego pisarskiego talentu, tworząc w książce genialne dialogi, pełne fascynujących, zapadających głęboko w pamięć fraz. Niestety, za rzadko mamy do czynienia z pisarzem, a za często z filozofem.
Inną denerwującą manierą są skróty. Bardzo dużo skrótów. Całe strony upstrzone kilkuliterowymi (dominują magiczne trzyliterówki) neonami z wielkich liter, których znaczenia, już zapewne zgadliście, należy się samemu domyślić. Owszem są one wytłumaczone, niekiedy nawet więcej niż jeden raz, ale, jako że są to skróty anglojęzyczne, niełatwo natychmiast kojarzyć je z przedmiotem i otoczeniem. Słowniczek w ręku? Może. Ale czy tak powinno się czytać powieść?
Dodatkowym utrudnieniem są jeszcze zawirowania czasoprzestrzenne związane z telepatami, jasnowidzami i innym tałatajstwem. Fakt, składa się to w jak najbardziej sensowną całość, ale raczej nie za pierwszym czytaniem. Za drugim też nie. Niewątpliwie jest to dowód pisarskich umiejętności i głębi zamysłu, tylko że czytelnik dostał już w łeb UCAV-em, przetoczyły się po nim monady zwierzęce, a w ogóle to dowiedział się, że czeka nas metoksokracja. Wychwycenie wszelkich subtelnych momentów i wydarzeń, które, jak ten motyli podmuch tworzący burzę, spotęgują się, przyspieszą i nagle runą do akcji, jest bardzo trudne. A autor najwyraźniej lubuje się w teorii chaosu i nie splata jednolitego prostego łańcucha zdarzeń, a raczej pozwala w drugiej części powieści zlać się wielu fabularnym strumyczkom w jedną rwącą, nabrzmiałą tempem akcję.
Pomysły i wizje wylewają się z kartek tej książki jeden po drugim, wręcz marnotrawnie. Spróbuję tu ująć dwa obszary najgruntowniej przeorane przez Jacka Dukaja, choć będzie to rzecz skrótowa i niepełna. Po pierwsze – polityka i społeczeństwo. Wizja autora jest raczej czarnej barwy, bo nie przewiduje on żadnej zmiany jakościowej, raczej ekstrapoluje istniejące trendy. Zatem nadal mamy żyć w świecie dwóch zasadniczych biegunów – bogactwa i biedy. Demokracja staje się coraz bardziej fasadą, jako że masy sterowane są, bez swojej wiedzy, przez biegłych inżynierów dusz, specjalistów od memetyki – podniesionej w świecie „Czarnych oceanów” do rangi nauki stosowanej. Rządy ludu stały się zatem rządami oligarchii o ściśle określonej strukturze władzy, gdzie parametrem mierzącym pozycję człowieka staje się dostęp do informacji. Dukaj trzyma się swojego modelu bardzo ściśle i rozwija go zgodnie ze swoimi założeniami – dopisuje mu solidne i potwornie szczegółowo opisane podłoże ekonomiczne, zajmuje się różnymi właściwościami ludzkiego społeczeństwa, które pojawią się wskutek takiego wzorca rozwoju. Są tu poruszone aspekty biologiczne (Chaos Genowy), ale i zmiany w zachowaniu doczekają się niezłej analizy (NEti).
To, że memetyka, owa tajemnicza sztuka sterowania ludzkim zachowaniem, funkcjonuje, okazuje się być jedynie efektem dalece głębszych i bardziej podstawowych praw rządzących Wszechświatem. Autor swobodnie udaje się na tajemnicze pogranicza fizyki i metafizyki, sugerując istnienie myślni – tytułowego „czarnego oceanu” ludzkiej myśli, niezwykłej i tak naprawdę nieznanej struktury. Nie znamy rządzących nią zasad, możemy jedynie obserwować skutki jej działania. W oparciu o te właśnie obserwacje buduje autor mnogie teorie mające wyjaśnić właściwości i fizykę (metafizykę) owego nieznanego zbiornika ludzkich myśli, wspomnień i przekonań. Mam wrażenie, że dla powieści byłoby jednak lepiej, gdybyśmy dostali jeden zestaw dziesięciu przykazań myślni i kilka delikatnych sugestii, pozwalających nam snuć swoje własne rozważania. Jeżeli książka pisana jest dla czytelnika, który ma się wysilić i współgrać z autorem w ciężkiej pracy rozszyfrowywania tajemnic, to niechże ten czytelnik dostanie materiał mniej przez autora przetrawiony i sam męczy się i kombinuje, jakie też alternatywne wizje można stworzyć. Jednocześnie dzięki temu dostaniemy premię w postaci powieści nieco prostszej w odbiorze, a wcale nie głupszej ani beznadziejnie uproszczonej.
Dukaj stawia wiele hipotez i pokazuje miriady zjawisk, które zrodziła jego wyobraźnia, a rozum wsparł logicznym rusztowaniem. Aby w pełni objąć głębię i rozmach tej wizji, potrzeba wielu czytań uważnych i powolnych, wymagających koncentracji i wysiłku umysłowego. Bardziej jest to ciężka praca niż lektura. A mimo to (a może dzięki temu), jest to nadal książka bardzo dobra. Bardzo trudna i wymagająca, klasyfikująca się gdzieś na pograniczu beletrystyki i filozoficznego traktatu, ale nadal dobra. Rodzi się jednak pytanie – co musi mieć w sobie literatura? Czy wystarczy, że jest pomysłowa, świetnie skonstruowana, a bohaterowie są spójni i wyposażeni w niezłe charaktery? Czy też powinna być „czytelnik friendly” i, poza powyższymi zaletami, być łatwa i sympatyczna w odbiorze? „Czarne oceany” wymykają się wszelakiej ocenie, bo szczere i prawdziwe określenie jej jako powieści genialnej, czy też jedynie bardzo dobrej, wymaga odpowiedzi na prastare pytanie dręczące fantastykę, a szczególnie jej „twardsze” odmiany już od dawna. Co jest istotniejsze – treść czy forma? Trzeba czytelnika do lektury przyciągnąć ciężką pisarską pracą, bo inaczej nigdy nie zasmakuje on umieszczonej w powieści treści. Ale ma też prawo autor od czytającego wymagać, żeby wniósł on w książkę swój wysiłek i umysłową pracę i żeby chciał i potrafił odszukać w książce coś więcej aniżeli rozrywkę i ucieczkę od doczesności.
Gdzieś tam, hen na Parnasie, leżą te tomy, gdzie znaleziono złoty środek, ale niestety, pomimo wielu zalet nie możemy tam „Czarnych oceanów” wysłać, choć złakniona świeżych idei dusza fantasty skuczy