WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Ręka mistrza |
Tytuł oryginalny | Duma Key |
Data wydania | 18 września 2008 |
Autor | Stephen King |
Przekład | Michał Juszkiewicz |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
ISBN | 978-83-7469-836-8 |
Format | 640s. 142×202mm |
Cena | 39,— |
Gatunek | groza / horror |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
S.O.D.: Kołek w serce horroruJacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit SzostakS.O.D.: Kołek w serce horroru7. Odpowiedzialność, ale za co? Orbitowski: Czy zasada niewyjaśniania, moim zdaniem kluczowa, nie czyni niejako fabrycznie książki niedoskonałą, bo niedopowiedzianą? Autor się napocił, napisał te sześćset stron, po czym pozostawia czytelnika w poczuciu rozczarowania. Może sam nie wie, nie doczytał, nie domyślił? Czy w tym sensie horror jest gatunkiem z wbudowaną skazą? Dukaj: Istnieje książka, która doprowadza tę „niedoskonałość” do ekstremum, cała jest „skazą”. Właściwie powinienem był ją przywołać, gdy tylko zacząłeś klasyfikować horror według stosunku do Tajemnicy. To „House of Leaves” Danielewskiego; pisałem o niej swego czasu. Moim zdaniem to jest właśnie horror, który po pierwsze, skutecznie rozbraja mechanizmy wyjaśnień metafabularnych, wytrącając czytelnikowi po kolei wszystkie gotowe narzędzia, a po drugie, najbardziej wprost konfrontuje go ze strachem Niewyjaśnialności, posuniętej aż do absurdu. Zarazem w sensie czysto literackim jest to „horror graniczny”, tzn. jeśli zrobisz krok dalej, to w ogóle wyjdziesz poza literaturę piękną i dostaniesz coś w rodzaju multimedialnego kolażu, instalacji do wywoływania niepokoju albo happeningu o nawiedzonym domu postmodernisty. Zarazem powieść Danielewskiego stanowi absolutne zaprzeczenie horroru jako konwencji literatury popularnej, masowej. Nie ma mowy, aby zaczytywali się nią nastolatkowie; to rzecz dla miłośników Pynchona, Eco, co bardziej zakręconych postmodernistów. Nie mówię, że działa wyłącznie na intelekt – ale żeby cię dotknęła także na poziomie emocji, snów, obsesji, musisz umieć ją odczytać w zupełnie inny sposób niż filmowe fabuły horrorów „zwykłych”. Orbitowski: Może istnieje też inny rodzaj skazy. Zauważyłem, że autorzy horrorów muszą tłumaczyć się z wykonywanego zawodu. Czemu pan pisze horrory, pytają ludzie Stephena Kinga. Gdyby był autorem romansów, powieści sensacyjnych albo arcydzieł, to pytanie by się nie pojawiło. Ale sama „Ręka mistrza” jest chyba głosem przeciwko tezom o neutralności czy „niewinności” sztuki, także rozumianej jako kultura popularna. Edgar jest malarzem, który właściwie bez przygotowania zaczyna trzaskać znakomite obrazy. Szybko dowiadujemy się, że w rozroście jego talentu ma udział siła nieczysta, czyli Perse. Obrazy, sprzedane lub ofiarowane, sprowadzają nieszczęścia, ginie nawet jedna z córek malarza. Wkręcam sobie to w następujący sposób: sam autor horroru wie, że coś jest z nim nie w porządku, że taki rodzaj literatury bierze się z trochę innego źródła niż inne rodzaje prozy, choćby gatunkowej. I, co ważniejsze, sztuka nie jest czymś bezpiecznym, neutralnym moralnie. Ponosimy odpowiedzialność za nasze dzieła i za to, jaki efekt wywołają w innych. Posłużę się tu wątkiem z biografii samego Kinga – napisał krótką powieść „Rage” o chłopaku, który wziął spluwę i urządził masakrę w szkole. Potem rzecz wydarzyła się naprawdę, jakiś szalony dzieciak sobie postrzelał do kolegów, a potem znaleziono u niego właśnie „Rage” zaczytaną na śmierć. Od tego czasu King nie zgadza się na wznowienia tej powieści. Wracając do wątku: „Ręka mistrza” to sympatyczne czytadło, chyba też najsłabsza rzecz, jaką tutaj mieliśmy (co nie znaczy, że nie wybrałem jej celowo) i jeśli ma jakąś myśl w sobie zaszytą, to chyba właśnie taką: twórcy nie zawsze są czyści, sztuka jest niebezpieczna. Ot, co. A wy jak? Szostak: Zgoda, twórcy nie zawsze są czyści, ale tłumaczenie tego w „Ręce mistrza” jest dość pokrętne. Głównym bohaterem steruje jakaś zewnętrzna siła. W zasadzie można powiedzieć, że to zwalnia go z odpowiedzialności. Nie jego wina, Perse mu kazała, on był nieświadomym narzędziem, a kiedy okazało się, do czego to wszystko prowadzi, było za późno; wąż mnie zwiódł. U Kinga wszystko to jest zbudowane na pozorach: swędzi go ręka, której nie ma; na metapoziomie: Perse nie istnieje, a więc nie ma takich „złych sił”. W jakimś sensie jest to literatura rozgrzeszająca. Zobaczcie, jakim tonem opowiada narrator o swoim życiu (mam na myśli okres jego malarstwa): w gruncie rzeczy jest to pełna wewnętrznego ciepła opowieść o człowieku, który wraca do życia przez sztukę. Jeśli ja bym był Edgarem Freemantle i opowiadał swoją historię, wiedząc już ex post, że moje malarstwo doprowadziło do śmierci ukochanej córki, to zapewne użyłbym innych tonacji, a nie leniwej opowieści o rekonwalescencie na Florydzie. Autentyczna groza: zabiłem własne dziecko – przegrywa z wymogami dramaturgii w opowieści o potłuczonej laleczce. Orbitowski: Delikatna próba obrony. Edgar może to wszystko opowiadać jako stary człowiek, pogodzony ze wszystkim. Szostak: Fakt, trzeba by dobrze przekopać książkę i zobaczyć, czy King zostawia jakieś ślady tego, z jakiego dystansu czasowego spisywane są przez Edgara historie Duma Key. Orbitowski: Ale, ale, Wicie: skąd my wiemy, co kieruje nami, kiedy zajmujemy się sztuką? Być może kierują nami złe siły z wnętrza nas. Albo sam diabeł? No, czemu nie? Edgar miał to niezwykłe szczęście, że dotarł do przyczyn, do tego, co leżało u podstaw atrakcyjności jego sztuki. Inni twórcy zwyczajnie mogą nie mieć tego szczęścia. Szostak: Istnieje doświadczenie tworzenia jako aktu, który jest moim aktem. Chcę coś napisać, siadam do pisania i piszę. To, co z tego wychodzi, najczęściej odbiega od moich wcześniejszych wyobrażeń, jest wiele miejsc, które mi się „same napisały”, ale ostatecznie całe pisanie było moim – mniej lub bardziej udolnym – przelewaniem na papier pewnego pomysłu, na który sam wpadłem. Kolega Edgar natomiast ma ciągle poczucie, że jest tylko narzędziem jakiejś siły. Maluje rzeczy, których nie widzi, jego dzieła – choć zachwyca go fakt, że wyszły spod jego pędzla – nie są jego. Mam na myśli jego doświadczenie tworzenia, towarzyszące mu podczas malowania, a nie późniejsze wyjaśnienie książkowe. Jest więc u niego zasadnicza obcość tych dzieł, obcość fundamentalna: ktoś lub coś maluje przeze mnie. I jest ona nieporównywalna z tym doświadczeniem, o którym piszę wyżej, a więc fenomenem, że tworzenie jest moim tworzeniem – niezależnie od tego, że czasem nas samych zaskakuje rezultat końcowy. Dukaj: Można wybrać interpretację bardziej mroczną. Edgarowi nie zatarły się w pamięci straszne konsekwencje jego ciągu malarskiego – ale to naprawdę był najlepszy okres w jego życiu. Chyba nawet dosłownie tak go podsumowuje w pewnym momencie. Doświadczenie spełnionego aktu twórczego okazałoby się mieć moc narkotyczną: koszty kosztami, ale haj nieporównywalny z niczym. Orbitowski: Tylko że te fragmenty dotyczące malowania są z mojego punktu widzenia najmocniejsze. Być może tak się tłumaczy ciemność Perse. Zaskoczyliście mnie w tej chwili i przepraszam, że odwołuję się do swojego osobistego doświadczenia jako twórcy: uwierzcie, czasem w toku pracy artystycznej, która – w odróżnieniu od wysiłków Edgara – nie ma w sobie nawet specjalnych napięć, ujawniają się rzeczy, które nawet nie przeszły przez głowę. I nie mówię o fragmentach samo-się-napisanych, ale o klarownym obrazie całości, zupełnie niezgodnej z oczekiwaniami twórcy. Z hajem, Jacku, nie ma to nic wspólnego– to raczej zdziwienie, które może towarzyszyć oglądaniu zdjęcia, na którym jestem, a nie mam żadnych wskazówek odnośnie okoliczności, w których powstało. Skoro jestem na zdjęciu, to nie mam prawa się go wyprzeć, tak samo jak obrazy, które namalowałem, są moje, choć nie kontroluję procesu tworzenia. Dukaj: No tak, nakładasz swoje doświadczenie na doświadczenia Edgara. King może opisywać ciągi malarskie Edgara jako stan spełnienia, którego nikt z nas nie doświadczył. W istocie słuchając czy czytając wypowiedzi artystów o tzw. procesie twórczym, właściwie nigdy się w nich rozpoznaję i podświadomość szepcze mi, że widać robię coś źle, nie tak, jak się powinno. Nie wykluczę więc z góry żadnego doświadczenia aktu twórczego. Orbitowski: Proces twórczy bierze się z ciemności, być może nawet czysto freudowskiego mroku, znając finezję psychologiczną Amerykanów, i może prowadzić do rozlewu krwi. Dokonuje się przez nas, lecz częściowo poza nami. To jest teza, którą wyciągam z „Ręki…” jako coś wartościowego. Szostak: Właśnie: piszesz „przez nas”, „częściowo poza nami”. To trzeba byłoby doprecyzować – zapewne nie w tej dyskusji. Trzeba byłoby zrobić dokładną fenomenologię twórczości: w jakim stopniu i w jakich momentach dane przeżycie związane z tworzeniem jawi mi się jako „moje”, a w jakim jako „obce”. Zobacz, że jest różnica w doświadczeniu, w którym zauważam, że „myśl przychodzi mi do głowy”, takim zwyczajnym, koniec końców nasze myśli jakoś nam się wymyślają same, jakoś są zewnętrzne (np. przychodzi mi do głowy pomysł, by opisać sztorm na Bałtyku, i nie potrafię wskazać wprost inspiracji) – a doświadczeniem w rodzaju jakiegoś opętania, gdy coś lub ktoś mówi przeze mnie, a ja nie mogę tego zatrzymać, kontrolować. Bez subtelnych opisów całej palety doświadczeń płynnie przechodzimy pomiędzy jednym biegunem a drugim, tworząc chyba nieprawdziwe wrażenie, że twórczość to pewien rodzaj opętania. Dukaj: A czy autorzy akurat horrorów powinni być jakoś szczególnie odpowiedzialni za to, co piszą? Nie sądzę. Czy źródło tej literatury jest inne, specyficzne, leży głębiej w podświadomości, dotyka groźniejszych instynktów w człowieku? Raz tylko miałem takie podejrzenia: przy lekturze powieści Kathe Koi. Dlatego, że mnie przestraszyły? Nie. Dlatego, że poczułem, że są tak prawdziwe, że – mimo iż w założeniach fantastyczne – musiały zostać napisane z głębokiego doświadczenia autorki. Ale to się da powiedzieć o większości wybitnej sztuki: twórca sięgnął gdzieś, gdzie nie jest bezpiecznie sięgać, dokąd zwykli ludzie nie mają dostępu. Prawdę mówiąc, współczesny horror jawi mi się literaturą tak skonwencjonalizowaną i znieczuloną pod grubą warstwą kiczu, że przez to właśnie najbardziej odporną na powyższe „zagrożenia”. Weź choćby figurę pedofila. Opiszesz go realistycznie i masz wyzwanie i dla autora, i dla czytelnika. Zrobisz z niego potwora w horrorze, czyli postać, której racją istnienia jest funkcja straszydła – i nikt się nie przejmie. Jeśli chodzi o zdolność docierania do odbiorcy z takimi strasznymi tajemnicami duszy, i to także przez lęk, obrzydzenie, rozbicie obrazu rzeczywistości – to żaden horror filmowy nie zrobił tu ze mną tego, co np. „Happiness” Solondza. Dlaczego najefektywniejsze horrory filmowe ostatnich lat to rzeczy oparte na minimalistycznej symulacji dokumentu (jak „[Rec]”, „Paranormal Activity”, wcześniej „Blair Witch Project”)? Musisz zaprzeczyć konwencji strachu, żeby naprawdę przestraszyć. Szostak: Zgadzam się z Jackiem, nie przeceniałbym tutaj „społecznej odpowiedzialności autora horrorów”. W ogóle mam problem z obarczaniem literatury winą za rzekomo z niej płynące działania pewnych ludzi. Każdy tekst ma nieskończoną liczbę możliwych odczytań, nie wszystkie są odczytaniami rzetelnymi, zgodnymi z literą i duchem tekstu (zamierzenia autorów biorę tu w hermeneutyczny nawias). To jest trochę zrzucanie odpowiedzialności za własne czyny na kogoś innego. Z drugiej strony jest to dość typowy mechanizm radzenia sobie z własną słabością, grzesznością. Być może powinien powstać metahorror, który pokaże dokładnie ten mechanizm, wprowadzając właśnie wszystkie te rekwizyty: potłuczone laleczki, starożytne moce itd. jako rozpostartą w przestrzeni walkę człowieka o własne ocalenie. Np. Freemantle zwala wszystko na Perse, dopiero potem dochodzi do wstrząsającego wniosku, że morderstwo jego córki jest konsekwencją jego czynów (wyniosłości w relacjach z Mary Ire albo odrzucenia jej oferty seksualnej podczas przeprowadzania wywiadu). Jako ignorant nie wykluczam jednak, że takich powieści jest już na pęczki. Orbitowski: Wicie, nie tak znów wiele… Ja się z Wami zgadzam. Horror często zasiada na tej samej ławie oskarżonych co brutalne gry, filmy, metal. Nie podzielam słuszności takich oskarżeń, ale mogę wyobrazić sobie taką „instruktażową powieść”, zachęcającą do zabijania. Szostak: Pamiętam lekcję polskiego w klasie maturalnej, podczas której mój kolega oskarżył literaturę (i pośrednio system edukacji, który tworzy kanon lektur), że po przeczytaniu „Procesu” Kafki wpadł w depresję. To był dość poważny problem, a nie prowokacja czy hucpa. Orbitowski: Wszystko to prowadzi do niewesołego wniosku: King jest królem tylko z nazwy i z racji uprawianego zawodu. Przypomina mi dzielnego żołnierza, wyniesionego na tron za szczególne męstwo i wojskowy rozum w czasach zawieruchy, który nie sprawdza się na tronie, a zarazem – nie chce słyszeć o własnej ułomności. W jego gatunkowym królestwie, wśród autorów, twórców mniejszych, dzieją się rzeczy dziwne i niejednoznaczne, co nie znaczy, że frapujące. Być może to dowód rozkładu, być może – poszukiwania nowej syntezy. |
Trochę nie na temat może...
Swego czasu miałam znajomą, która uwielbiała co jakiś czas opowiadać, jak to w chwili, gdy tworzy, czuje "jak staje się narzędziem jakiejś nadprzyrodzonej siły, która przepływa przez nią", ale ona lubiła się kreować na "artystkę" a poza tym nigdy nam nie pokazała żadnego z owych wiekopomnych dzieł, o których tyle mówiła.
Nie wiem, jak można po przeczytaniu "Procesu" wpaść w depresję... mnie ta książka pozostawiła raczej obojętną. To już nowelki o skatowanym Janku i Rozalce w piecu na trzy zdrowaśki bardziej mną wstrząsały, "Chłopów" zaś przestałam czytać mniej więcej w okolicy miejsca, kiedy jeden z bohaterów sam odrąbał sobie nogę.
"Nie wiem, jak można po przeczytaniu "Procesu" wpaść w depresję... mnie ta książka pozostawiła raczej obojętną" -- groza, groza!...
Zwróćmy uwagę na takie powieści jak lemowe "Śledztwo", jak "Przesąd" Ambrose'a (zachwalany kiedyś w "NF" jako "horror bez kiczu", narracyjnie zresztą bliżej mu do technothrillera, SF bliskiego zasięgu streszczającej jakieś fikcyjne badania, niż do klasycznych krwawych czytadeł), czy "Głos naszego cienia" Carrolla (z wiadomym zakończeniem). Tam, moim zdaniem, udaje się każdorazowo nie tylko zrobić w rzeczywistości szczeliny, ale zawalić ją bohaterom na łeb w sposób zadowalający...
„S.O.D.” powraca, a Reymont pisze „Avatara"! W najdłuższej z dotychczasowych dyskusji z popularnego cyklu Jacek Dukaj, Wit Szostak i Łukasz Orbitowski debatują na temat niedawno wydanego „Vatran Auraio” Marka S. Huberatha.
więcej »To już piąta dyskusja Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka na naszych łamach i jednoczesnie pierwsza o książce polskiego autora – „Burzy” Macieja Parowskiego.
więcej »W swojej trzeciej dyskusji na łamach „Esensji” Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski i Wit Szostak… wszystkich zaskoczyli wyborem książki, którą wzięli pod lupę.
więcej »Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Esensja czyta: Kwiecień 2011
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz
Wysoka zawartość Kinga w Kingu
— Anna Kańtoch
Ogród mąk nieziemskich
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Burza dziejów, ucieczka z powieści 2010
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Zagadka czy pułapka? „Ada” albo żart Nabokova.
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Na marginesie: Samoświadomość poza fikcją, czyli od Wattsa do Metzingera
— Jacek Dukaj, Wit Szostak
Ślepoczytanie
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Bajka z garbem
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
Krótko o książkach: Upływ czasu
— Joanna Kapica-Curzytek
Wybawca lekki jak piórko
— Dominika Cirocka
Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął
— Katarzyna Piekarz
Pudełko nie czarno-białe
— Dominika Cirocka
Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja czyta: Czerwiec 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk
Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz
Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Tym razem bez koszmarów
— Dominika Cirocka
Historia niesie pisarza
— Tomasz Kujawski
Wszyscy jesteśmy dysfunkcyjni emocjonalnie
— Łukasz Orbitowski
Kanał
— Łukasz Orbitowski
Moc generowania sensów
— Jacek Dukaj
Miasto grobów. Uwertura
— Wit Szostak
MetaArabia
— Wit Szostak
Konsekwencje wyobraźni
— Jacek Dukaj
Kosmos obiecany
— Jacek Dukaj
Słowo dla narodu
— Jacek Dukaj
Córka łupieżcy
— Jacek Dukaj
Kilka uwag o wzlocie i upadku fantastyki naukowej
— Jacek Dukaj
„Zobaczcie, jak łatwo można pokonać Perse. Są problemy techniczne, trzeba na metodę wpaść, ale ostatecznie rozwiązanie jest banalne.” – otóż to. Jak przygodówka, do której nie masz solucji – klikasz, klikasz, aż znajdziesz przedmiot, który zadziała. Albo zginiesz.
„Dopóki w „Ręce mistrza” owa moc i siła była nienazwana, czułem pewien niepokój. Potem ta historyjka o statku i laleczce była bezbrzeżnie niegroźna.” – no właśnie. W 2/3 książki miałem taką chęć, żeby to był koniec, żeby tak zostało, ale niestety, nic z tego.