Kawałek Silnego jest w każdymIrina Lappo Wywiad z Iriną Lappo – doktorem nauk humanistycznych, wykładowcą na UMCS w Lublinie, autorką wielu prac z dziedziny translatoryki, teatrologii i językoznawstwa. Niedługo w prestiżowym rosyjskim wydawnictwie „Innostranka” ukaże się jej przekład na język rosyjski głośnej powieści Doroty Masłowskiej „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”.
Irina LappoKawałek Silnego jest w każdymWywiad z Iriną Lappo – doktorem nauk humanistycznych, wykładowcą na UMCS w Lublinie, autorką wielu prac z dziedziny translatoryki, teatrologii i językoznawstwa. Niedługo w prestiżowym rosyjskim wydawnictwie „Innostranka” ukaże się jej przekład na język rosyjski głośnej powieści Doroty Masłowskiej „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”. Aleksandra Winnik: „Wojna…” to bardzo trudny tekst do tłumaczenia, jakie pułapki i trudności czekały na panią w trakcie pracy? Irina Lappo: Przede wszystkim problemem była nieprzetłumaczalność różnych polskich swoistości. Kłopotliwe były pewne polskie realia, czyli na przykład domki jednorodzinne, knajpy i „układy knajpiane” – te wątki trzeba było nieco rozwijać, żeby były zrozumiałe. Pierwszy i chyba największy problem miałam już w tytule – chodzi o określenie polsko-ruska oraz o licznych Rusków i Ruskich. Słowa te w polszczyźnie są nacechowane pejoratywnie. Język rosyjski nie posiada niestety tak zabarwionego określenia na własnych nosicieli. Jest, co prawda kacap, ale sprawy przymiotnika to nie rozwiązuje, poza tym jest za wąski, ponieważ kacap to tylko i wyłącznie Rosjanin, a w polszczyźnie, jak i w książce Masłowskiej, chodzi również o Białorusinów, Ukraińców i nawet obywateli Kazachstanu. Poza tym wydaje mi się (to już moja własna teza, słowniki twardo obstają przy pejoratywnym, szyderczym lub negatywnym zabarwieniu tych określeń), że ruski w mowie potocznej nie ma aż tak silnego zabarwienia negatywnego. Nie jestem pewna, czy ci, którzy mówią o Rosjanach ruskie, ruscy czy ruski w ogóle zdają sobie do końca sprawę z tego, że kogoś mogą w ten sposób obrazić i że poprawnie należy mówić Rosjanin. W przekładzie więc podaje neutralną rosyjską wersję (która w transliteracji wygląda russkij) i niestety już w tytule gubię całe zabarwienie negatywne, ale, wydaje mi się, że kontekst jest na tyle wyraźny, że ogólnej wymowy to nie psuje. Druga ważna kwestia to nazwiska. W miarę możliwości staram się je tłumaczyć, wydaje mi się ważne, że Robakowski ma w sobie robaka, a Natasza nazywa się Blokus. Ale mam nierozwiązywalny kłopot ze zanikającym w nazwiskach na -wski „w”. Rozumiem dlaczego ono raz jest, raz przepada, ale nie mogę oddać tego po rosyjsku, takie połykanie spółgłoski jest dla Rosjanina fonetycznie niemożliwe, a więc niezrozumiałe i będzie odebrane jako chochlik drukarski. W przypadku Robakowskiego bez większego żalu można zrezygnować z tej fonetycznej zabawy, ale co mam zrobić z postacią o nazwisku Masłoska? Zostawić tak jak jest – gubi się polskość, którą konotuje w rosyjskim kręgu językowo-kulturowym nazwisko na - -ski/-ska, nikt z czytelników nie zrozumie dlaczego wypadło ‘w’. Dać Masłowska – mamy autora i postać pod tym samym nazwiskiem, a do tego tracimy punkt widzenia Silnego na tę osobę. Istnieje też niekompatybilność języków w zakresie angielskich zapożyczeń w slangu młodzieżowym. Rosjanie i Polacy adaptują inne zasoby słownictwa angielskiego, na przykład po rosyjsku na pytanie „Czy zrobisz to? Czy zdążysz?” można odpowiedzieć „izi!”, czyli „spoko” [dosł. easy], natomiast polskiego „hardkoru” już po rosyjsku nie będzie. Trzecia sprawa to interpunkcja, którą na życzenie redakcji musiałam w przekładzie uporządkować, ponieważ (cytuję): „inaczej tekst jest nieprzejrzysty, niezrozumiały”. AW: Jak długo w sumie pracowała pani nad przekładem? IL: W sumie 2 lata. AW: Co z nieprzekładalnością kulturową, czy we współczesnej Rosji znajdziemy ‘kulturę’ będącą odpowiednikiem naszych rodzimych ‘dresiarzy’? Bo w sumie akcja jest w takiej właśnie rzeczywistość osadzona w Polsce. IL: Kultura dresiarzy wydaje się być całkiem uniwersalna. Ci ludzie mogą się różnić w różnych krajach wyglądem zewnętrznym, ale zachowania, mentalność – są te same, ten sam jest poziom intelektualny, bo ten poziom określa się poprzez szum medialny. To, co ci ludzie słyszą, przetwarzają przez siebie, mówią tym językiem i w ten sposób myślą, tak jak to programują media, tylko gorzej, ponieważ „wysoki” styl telewizji zostaje przefiltrowany, przełamany przez język ulicy – z jednej strony oraz przez mentalną pustkę bohaterów, z drugiej. AW: W przypadku „Wojny…” nasuwa się pytanie dotyczące problemu tłumaczeń w ogóle, czy przekładać – jak radził św. Hieronim, patron tłumaczy – „myśl myślą”, czy też przeciwnie – „słowo słowem”? Czy skupia się pani bardziej na przekazie treściowym, czy też forma jest ważniejsza? IL: Akurat w „Wojnie…” forma jest treścią, tak naprawdę na poziomie fabuły nie dzieje się nic istotnego. Cały urok tej powieści tkwi właśnie w języku. Z tym, że język jest niesłychanie sztuczny, zbudowany ze skrawków świadomości, z różnych fragmentów, postrzeganie świata jest tu spłaszczone. Najistotniejszym momentem było odtworzenie punktu widzenia Silnego, sposobu, w jaki on przetwarza i kategoryzuje świat. AW: Jaka jest pani osobista – jako czytelnika – opinia o „Wojnie…”? Jakie wrażenia czytelnicze wyniosła pani z lektury? IL: Czytelnicze wrażenia – bardzo pozytywne, ale prawdziwą frajdę sprawiła mi dopiero praca nad przekładem. Jako tłumacz musiałam zanurzyć się w tekst o wiele głębiej i wtedy zobaczyłam, że właściwie w każdym zdaniu coś się dzieje. Jako czytelnik natomiast wyłapywałam ten humor językowy może jedynie w każdym akapicie. Z pewnością nie „robiłabym” tekstu, którego nie lubię. AW: Czy wydaje się pani, że łatwo jest przeskoczyć tę skorupę wulgaryzmów i agramatycznego języka Masłowskiej, żeby dostać się troszeczkę dalej, głębiej…? IL: Nie wiem, czy jest tam za dużo wulgaryzmów, tak naprawdę wszystko jest bardzo łagodnie ujęte, nie ma ani piętrowych, ani szczególnie odstręczających konstrukcji, jeśli chodzi o wulgaryzmy, to znam rzeczy o wiele mocniejsze od Masłowskiej i na pewno ta książka nie jest szokująca, jest wręcz bardzo powściągliwa pod tym względem. To jest język, który stwarza pozory rzeczywistego, podsłuchanego na przystanku, ale tak naprawdę jest on bardziej z telewizora niż z przystanku. To połączenie języka ulicy z językiem mediów pokazuje, że ten dresiarz nie jest tak naprawdę spod bloku, jest fikcją, pewną figurą retoryczną ukształtowaną nie przez ‘brzydkie wyrazy’, ale przez media. Silny używa, a nawet nadużywa, słów typu ‘niby’ i ‘gdyż’, ktoś z krytyków nawet wpadł na pomysł, że to jest wpływ Przybyszewskiego i Młodej Polski. Ale tak naprawdę to jest po prostu próba mówienia wysokim stylem, bo Silny chce być mądry, chce wyglądać na inteligentnego i wyrażać się „elegancko”. Dlatego jego kulawy punkt widzenia plus ten wysoki język to tak naprawdę jego istota. Być może porównam trochę za wysoko, ale Beckett o „Finnegans Wake” Joyce’a powiedział: „nie pytajcie o czym to jest, bo to samo jest tym czymś”. Tu język jest wartością samą w sobie. AW: Masłowska pisała swoją książkę w miesiąc, podczas przygotowywania się do matury. Czy nie sądzi pani, że to rzutuje na dojrzałość warsztatową, że książka mogłaby być napisana lepiej…? Bo jeśli ktoś pisze bardzo dobrą książkę w takich okolicznościach i w takim wieku, to wypadałoby go nazwać geniuszem… IL: Ja się nie zabieram za ocenianie Masłowskiej, bo to nie o to chodzi. Chodzi o książkę. To, ile ja mogę z niej wyciągnąć, to, ile książka mi mówi, zupełnie nie ma nic wspólnego z autorem. Dla mnie jest zupełnie nieważne, czy Masłowska (no, chciałoby się…) rozwinie się w coś wielkiego i rzeczywiście to będzie nowe imię polskiej literatury, czy po pięciu latach pójdzie w zapomnienie. Ważne, że ta książka jest i rzeczywiście bardzo trafnie oddaje dzisiejszy stan umysłów. I to nie tylko Silnego. Ja się gdzieś utożsamiam z tym Silnym… i myślę, że kawałek Silnego jest w każdym, tylko nie każdy chce to w sobie ‘doczytać’ i przyjąć do wiadomości, powiedzieć sobie, że „ja jestem tak samo niedorozwinięty, tak samo głupio romantyczny, sentymentalny”. Silny prezentuje najgorszy rodzaj sentymentalizmu, kiedy dokarmia się kanarka, ale zabija się siostrzenicę, czy odcina komuś nogę bez większych skrupułów. To jest niesamowicie uniwersalne i pokazane w sposób bardzo dobitny. AW: Kto powinien, a kto nie powinien czytać Masłowskiej? Czy to jest lektura dla każdego? IL: A kogo można wyłączyć? Rolników? Leppera? Dlaczego? Dlaczego każdy nie miałby tego czytać? Czy profesor nie powinien czytać, bo jest za mądry? Czy dresiarz ma nie czytać, bo jest za głupi, żeby zrozumieć? To, o czym pani mówi, pachnie cenzurą – tym zabronimy, tam niech nie dotrze. A taki Silny przeczyta „Pieśń nad pieśniami” i też zrozumie, że tekst nawołuje do miłości zmysłowej. Dosłowne odczytanie też ma rację bytu i jeżeli taki dresiarz poczuje, że to jest język jemu bliski – to pięknie, choć pewnie nie poczuje, powie, że „my inaczej mówimy”… AW: Czy uważa pani, że szum medialny wokół książki był i jest dobrym, pożądanym zjawiskiem? IL: To jest chyba przypadek, dla książki na pewno korzystny, dla autorki może niekoniecznie. To, że książka się wstrzeliła w media, to sprawa przypadku, ale tak zazwyczaj jest, trudno to oceniać teraz, ‘na gorąco’, czas pokaże… Ale dobrze, że jest ten szum, dzięki temu mamy, znamy jedną książkę więcej. Bo gdyby nie rozgłos, to czytalibyśmy Brigdet Jones (wokół której też jest szum medialny), albo kolejny tom Harry’ego Pottera. AW: Co z kilkoma ostatnimi stronami książki, gdzie zmienia się narracja i rzeczywistość? IL: To był najtrudniejszy fragment całego przekładu, który należało najpierw zinterpretować; widziałam to jako pewien komentarz, zderzenie dwóch rzeczywistości. Ostatnie strony, pisane już nie z perspektywy Silnego, ale dwóch przyjaciółek sam w sobie jest bardzo piękny. Nie jest tożsamy z tekstem, tak, jakby dołączono do książki kawałek innego opowiadania, ale to opowiadanie zaczyna przemawiać w zderzeniu z narracją Silnego, bo to mówi ktoś inny i inaczej wszystko widzi. AW: I na koniec powróćmy jeszcze do tłumaczenia. Stanisław Barańczak twierdzi, że „tłumaczenie to bilans zysków i strat” – co uciekło przy przekładzie Masłowskiej? Co było tą „dominantą semantyczną”, która bezwzględnie musiała zostać? IL: To nie ja powinnam oceniać, co uciekło… Próbowałam zrezygnować z polskich imion, nieczytelnych dla odbiorcy rosyjskiego, typu Irek, Kacper, ale redakcja i tradycja translatorska wymaga jednak, żeby to transliterować. Próbowałam wyjałowić z polskości tę książkę – podać ją bardziej uniwersalnie. Polskość na pewno nie była dominantą semantyczną, czymś najważniejszym był język, który za wszelką cenę próbowałam ocalić, i komizm tego języka. AW: Dziękuję bardzo za rozmowę. 17 czerwca 2004 |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.
więcej »Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.
więcej »Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Świeży, aczkolwiek żenujący powiew…
— Aleksandra Winnik
Naćpany telewizor
— Eryk Remiezowicz
Dusza Masłowskiej
— Daniel Markiewicz
Powieścioid
— Daniel Markiewicz
Między nami nic nie było
— Michał Foerster