Konsekwencje wyobraźniJacek DukajKonsekwencje wyobraźni
Wyszukaj / Kup E: Masz za sobą już spory dorobek i listę sukcesów w postaci nagród, wyróżnień czy nominacji. Spoglądasz niekiedy wstecz i zastanawiasz się, jak do tego doszło? Czy też patrzysz przede wszystkim przed siebie i konstruujesz kolejne światy, piszesz kolejne utwory? JD: Mam wrażenie dużej przypadkowości. W skali tzw. „kariery”… kiepsko planuję, jeszcze gorzej wychodzi mi trzymanie się tych planów, o żadnej „strategii pisarskiej” nie sposób w moim przypadku mówić, a już kalkulacje sukcesu/porażki danego przedsięwzięcia w ogóle mnie nie interesują. Po prostu wybieram to, co mnie akurat fascynuje, i staram się w miarę fizycznych możliwości mieścić w terminach i objętościach. Tyle. A jak to jest na koniec odbierane, to zupełnie inna sprawa. Bawi mnie potem czytanie rozmaitych analiz o „kierunku rozwoju twórczości Dukaja”. Równie dobrze można by próbować wyekstrapolować historię czyjegoś życia. Ja sam nie wiem, co będę pisał za rok, dwa lata – ale krytycy wiedzą. Daje mi to przynajmniej dobrą perspektywę, kiedy recenzuję cudze dzieła. Własne doświadczenie niepewności i przypadkowości chroni (mam nadzieję) przed łatwymi uogólnieniami i przenoszeniem sądów z utworu na autora – podczas gdy „krytycy zawodowi” są tak rozkosznie kategoryczni… Natomiast gdy się patrzy wstecz, można chyba wykryć pewne pojedyncze zależności przyczynowo-skutkowe. Sądzę np., że mój związek z fantastyką jako gatunkiem literackim byłby mniejszy, gdybym nie został wciągnięty w tzw. „środowisko fantastyczne” poniekąd też towarzysko – nie zajmowałbym się pewnie publicystyką, nie patrzył na ten gatunek jako gatunek. To w ogóle jest fenomen, rzecz właściwa wyłącznie dla literatury fantastycznej – mam na myśli ów ruch fanowski, ścisłe związki środowiskowe autorów, wydawców, czytelników. Aż dziw, że „z zewnątrz” nie poświęca się temu w ogóle uwagi. Nie każdy musi gustować w życiu konwentowym etc. (sam po dwóch konwentach na rok mam dosyć), ale nie sposób ignorować zjawiska, chociażby w kontekście socjologicznym. Dlaczego fantastyka posiada taką siłę, fantastyka i żadna inna literatura? A przecież jest to zjawisko ogólnoświatowe, nie tylko polskie. E: Recenzując Twój zbiór opowiadań „W kraju niewiernych” nasz redakcyjny kolega Grzegorz Wiśniewski użył określenia „taktyka spalonej ziemi”. Odnosiło się to do łatwości, z jaką tworzysz światy i bezlitośnie je eksploatujesz nie zostawiając z nich dosłownie nic. W efekcie, jeśli umieścisz w jakimś świecie akcję swojej powieści czy opowiadania, żaden inny autor nie ma już po co pisać o takim świecie. To dar czy przekleństwo? JD: Konsekwencja wyobraźni, nic więcej. E: No tak i na potrzeby króciutkiego przewrotnego opowiadanka „Sprawa Rudryka Z.” potrafisz wykreować cały spójny świat z zarysem historii i polityki. Czy to nie marnotrawstwo? Czy nie myślałeś o założeniu Muzeum Światów, albo ich Wypożyczalni dla innych autorów? :-) JD: Mhm, czymś w tym rodzaju była „Księgarnia Alternatywna” w „SF”. Nie wykluczam zresztą, że będę do niej wracał od czasu do czasu. (Chociaż oczywiście tam sprzedawałem nie tylko światy). Czy marnotrawstwo… Potrzebuję świat, to go buduję. Albo też wszystko zaczyna się od świata. Nie wiem, jak mógłbym być tu bardziej „oszczędny”. Wykorzystywać jeden do maksimum? Wtedy inne nie powstałyby w ogóle. E: W wywiadzie sprzed 4 lat (pierwszy numer Esensji) powiedziałeś, że piszesz, bo lubisz pisać. Zakładam, że to się akurat nie zmieniło. Ale nastąpiły inne zmiany, jak choćby nowy wydawca – Wydawnictwo Literackie. Czy w związku z tym można mówić o nowej motywacji do pisania? JD: Zmiana wydawcy motywacją do pisania? Nie rozumiem. Jak nie będę miał z tego frajdy, to przecież nie będę ciągnął na siłę. No, chyba że zapłaci mi ktoś milion dolarów za jakiś sequel – ale to też najwyżej raz, bo co miałbym zrobić z drugim milionem? :-) E: Jak wygląda Twój warsztat? Czy szkicujesz fabułę, układasz sceny, akcję, intrygi – i dopiero wtedy siadasz do pisania? Czy też piszesz przy ogólnikowym zarysie fabuły?
Wyszukaj / Kup JD: Wiele razy już powtarzałem kilka tych samych zasad: zanim cokolwiek napiszę, muszę mieć w głowie cały świat i przynajmniej zarys fabuły; na początku piszę zakończenie; nie siadam w ogóle do pisania danej sceny, jeśli wcześniej nie „napisałem” jej w głowie. Pozostaje swoboda w szczegółach – ot, żeby nie nudzić się podczas pisania. (W moim przypadku te szczegóły podsycają często wyobraźnię przed kolejnymi scenami, i tak się to napędza, aż wpadam w samobójczą pętlę i próbuję opisać wszystko, co sobie wyobraziłem). Wytarty banał stanowi obraz pisarza wpatrującego się tępo w pustą kartkę czy ekran komputera i przeżywającego tantalowe męki nad pierwszym zdaniem. Co za idiotyzm! Jeśli nie wie, co napisać, po co siadał do pisania? Niech idzie psa wyprowadzić, z dziećmi się pobawić, wypocić się na siłowni, niech dom posprząta, pogra na kompie w jakieś strzelaniny albo mecz obejrzy. Wtedy powstają książki – nie przy biurku. Przy biurku zostają jedynie spisane. Domyślam się korzeni tego mitu „pustej kartki”: „Jestem pisarz, umiem pisać, chcę pisać – a o czym, to rzecz drugorzędna”. No i siada i pisze. Mam wrażenie, że większość polskiej literatury głównonurtowej powstaje w ten sposób – książki zrodzone z pustej kartki. Czytelnik to wyczuwa. E: Jak sobie radzisz z symultanicznym pisaniem różnorodnych fabularnie utworów opartych na zbliżonych lub wspólnych pomysłach? JD: Tak samo jak z równoległym czytaniem różnych książek. W czym problem? Przecież mi się nie pomylą. A podobna trójpolówka jest bardzo zdrowa, zapobiega znużeniu i wyjałowieniu wyobraźni. Oczywiście z czysto praktycznych względów jest to możliwe raczej przy opowiadaniach niż powieściach – równoległe pisanie kilku powieści, zwłaszcza jeśli niekrótkich, prowadzi do sytuacji, gdy przez parę lat nie ukazuje się żadna, a potem lądują u wydawcy wszystkie naraz. Na szczęście na pewnym etapie zazwyczaj włącza się naturalny „dopalacz wyobraźni”: któryś z pomysłów wciąga o tyle mocniej od innych, że mimowolnie odkładam tamte, poświęcając czas i myśli temu jednemu. E: Jak z perspektywy kilku lat spoglądasz na nurt nazwany „klerykal fiction” (do którego byłeś kwalifikowany po „Złotej galerze” i „Książę mroku musi umrzeć”)? Wysyp tekstów na tematy, którego ukoronowaniem było chyba wydanie antologii „Czarna msza”, już raczej minęło, a Ciebie temat religii w fantastyce nie opuszczał („Ziemia Chrystusa”, „Medjugorje”, „In partibus infidelium”). JD: I nie sądzę, by kiedykolwiek zupełnie mnie opuścił; tutaj po prostu ziała luka, fantastyka bardzo długo była ślepa na religię, zarówno w sensie wpływu psychologicznego, jak i odbicia prawd transcendentalnych. (Można długo pisać o przyczynach i skutkach ubocznych takiego stanu rzeczy). Nurt rozkwitł i wygasł: motyw wszedł do puli SF (w Polsce). Tak samo dzieje się z wszystkimi nowymi konwencjami: nie giną, ale powszednieją. Cyberpunk też został już zasymilowany przez SF jako taką – jego klimat, styl, ideologia, gadżety. E: Zafascynowała mnie wizja Wojen Ekonomicznych, opisana w „Czarnych Oceanach”. Skąd się wzięła ta wizja i czy sądzisz, że będzie się urzeczywistniać? JD: Wojny Ekonomiczne już trwają. Po prostu w „Czarnych oceanach” są one pokazane w formie bardziej rozwiniętej, efektownej, przyśpieszone. Nawet w Polsce nie jest to już fantastyka. Ostatnio Maciej Janiec obronił w Akademii Obrony Narodowej doktorat o Wojnach Ekonomicznych, przywołując m. in. „Czarne oceany”. E: Czy uważasz się za futurologa? JD: Nie. E: Która z Twoich książek cieszyła się największym zainteresowaniem czytelników (licząc w sprzedaży), jeśli to nie tajemnica? JD: „Inne pieśni”. E: Czy wydarzenia 11 września 2001 r. jakoś wpłynęły na Twoją twórczość? Jak patrzysz obecnie na „Xavrasa Wyżryna”, który podejmuje temat terroryzmu? JD: Nie widzę żadnego wpływu głębszego ponad ten oczywisty: że odtąd w obrazach świata przyszłości muszę uwzględniać tę historyczną zmianę. „Wyżryn” natomiast z każdym rokiem się coraz bardziej aktualizuje, co jest dosyć upiorne, zważywszy kierunek rozwoju tej wizji. Bo rzeczywiście, za zdrowy rozum wziąwszy, aż dziwne, że jeszcze żadni terroryści nie odpalili walizkowej atomówki. A ekstrema okrucieństwa są zawsze podobne, więc żadnej wielkiej futurologii tu nie trzeba – gdy pisałem w „Wyżrynie” o wrzucaniu granatów do przedszkoli, szukałem po prostu tej granicy szoku; i to samo kierowało przecież terrorystami w Biesłanie. Kolejne kroki są w takich konfliktach boleśnie oczywiste, eskalują one z matematyczną precyzją. E: Wśród nagradzanych autorów SF i fantasy w Polsce wciąż ostatnio powtarzają się uznane nazwiska (w tym Twoje :). Czy dostrzegłeś w ostatnich latach jakichś interesujących debiutantów? JD: Powtarzam trzy nazwiska: Łukasz Orbitowski, Wit Szostak, Wawrzyniec Podrzucki. Z tych trzech literacko na razie najlepszy jest Szostak („Wichry Smoczogór” mnie powaliły, wybitna książka). Natomiast Orbitowskiego – jeśli będzie się rozwijał jak dotychczas – widzę za 10 lat na szczytach list bestsellerów (ma wyjątkowy w polskiej tradycji literackiej talent do storytellingu). E: A na świecie? JD: Moi dotychczasowi faworyci w fantastyce są dobrze znani (Stephenson, Egan, Wolfe, Mieville, Koja). Jeśli chodzi o jakieś moje większe odkrycie ostatnich lat, to byłby to Ted Chiang, który przypomina mi sposobem rozumowania Egana, ale startuje z szerszej palety założeń, ma bardziej elastyczną wyobraźnię: tę samą fascynującą grę idei potrafi uprawiać na gruncie matematyki i na gruncie teologii. Na razie Chiang pisze tylko opowiadania (polecam zbiór „Stories of Your Life and Others”). E: Dziękujemy za wywiad i czekamy na kolejne książki. W imieniu Esensji rozmawiał Artur Długosz |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.
więcej »Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.
więcej »Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Dla wielbicieli ładnych obrazków
— Daniel Markiewicz
Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński
Odkrywanie nowego świata
— Eryk Remiezowicz
Wykład profesora Dukaja
— Eryk Remiezowicz
Kronika zmiany
— Janusz A. Urbanowicz
3 grosze
— Wojciech Gołąbowski
O tym, czego nie boi się Dukaj
— Mieszko B. Wandowicz
Człowiek przeżywający
— Joanna Kapica-Curzytek
Przeczytaj to jeszcze raz: My nie marzniemy
— Anna Nieznaj
Przeczytaj to jeszcze raz: Dryf
— Beatrycze Nowicka
Nanomagia i chłopięce marzenia
— Beatrycze Nowicka
Wieczność porasta rdzą
— Justyna Lech
Scena za ciasna na Lód
— Karolina „Nem” Cisowska
Człowiek przekraczający
— Daniel Markiewicz
Esensja czyta: Luty-marzec 2010
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk
Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Moc generowania sensów
— Jacek Dukaj
Córka łupieżcy
— Jacek Dukaj
Kilka uwag o wzlocie i upadku fantastyki naukowej
— Jacek Dukaj
Aguerre w świcie
— Jacek Dukaj
SF bez taryfy ulgowej
— Jacek Dukaj