Lauren Beukes
Zabójcy, prawa kobiet i literatura
Lauren Beukes
‹Lśniące dziewczyny›
E: Muszę powiedzieć, że Harper to bardzo diaboliczna postać. Nie możemy powiedzieć o nim za dużo, bo książka dopiero się ukazuje w Polsce. Gdy przygotowywałaś się do pisania „Lśniących dziewczyn”, musiałaś przebijać się przez naprawdę ciężkie, przerażające opisy zbrodni. Czy łatwo ci przyszło otrząsnąć się z tego?
LB: Wiedziałam, że Harper jest postacią fikcyjną, więc pisanie o nim było dla mnie ciężkie, ale gdy tylko zamykałam laptop, Harper znikał. Nie nawiedzał mnie później, a ja radziłam sobie z pisaniem z jego zwichrowanej perspektywy dzięki krzywdzeniu go przy każdej okazji. Natomiast badanie prawdziwych przestępstw, prawdziwych śledztw dotyczących seryjnych morderców i tego, co przemoc czyni ludziom, jak rozdziera prawdziwe życia było bardzo wyniszczające. Przede wszystkim dlatego, jak myślę, że zazwyczaj nie było wystarczającego powodu. Niektórzy seryjni mordercy byli krzywdzeni jako dzieci, ale inni byli po prostu zepsuci wewnętrznie, wybrakowani, puści. A ich ofiary giną za nic.
E: W swoich tekstach poruszasz wiele ważkich kwestii: rasizm, seksizm, konsumpcjonizm, gentryfikacja. Wydaje mi się, że te sprawy są także ważne dla ciebie w życiu pozaliterackim?
LB: Gdy żyjesz w Południowej Afryce, ciągle potykasz się o kwestie społeczne. Są one obecne z naszym codziennym życiu: nierówności społeczne, bieda, niesprawiedliwość, rasizm, homofobia, prawa kobiet, kobietobójstwo. To temat wiadomości każdego dnia. Musiałbyś być ślepy – i bezduszny – by nie wpływało to na ciebie, więc oczywiście te sprawy przedostają się do mojej prozy.
Organizuję projekty dobroczynne wokół każdej z moich książek, wciągam lokalnych artystów do przekazywania swoich prac, które sprzedajemy na dobry cel, który jakoś wiąże się z tematyką danej powieści. W przypadku „Lśniących dziewczyn” zebraliśmy 100 000 randów [ok. 10 000 euro] na rzecz organizacji Rape Crisis.
E: Czy możesz opowiedzieć nam trochę o swojej najnowszej powieści, „Broken Monsters”?
LB: Akcja ma miejsce w Detroit, gdzie znajdywane są dziwne półludzkie, półzwierzęce zwłoki. W centrum fabuły jest policjantka, Gabriella Versado, prowadząca śledztwo w tej sprawie, jej dorastająca córka, która prowokuje sieciowych pedofili, by następnie ich ujawnić, były skazaniec, który mimo bezdomności stara się wyjść na prostą, a jest bardzo bliski całej sprawie, oraz artysta z zaburzeniami i blogger pragnący sieciowej sławy.
E: Skazaniec, który stara się wyjść na prostą – to brzmi zupełnie jak opis postaci z „The Wire” [polski tytuł serialu: „Prawo ulicy”], Podobnie zresztą jak Malcolm z „Lśniących dziewczyn”.
LB: Nie da się tego ukryć, kocham „The Wire” i czytałam „Homicide” Davida Simona [jednego z głównych scenarzystów „The Wire”], by ukształtować swoich bohaterów jak najbardziej realistycznie. Zaś Malcolm z całą pewnością jest jak jeden z tych ulicznych dzieciaków, szwędających się po Franklin Terrace.
Przygotowując się do napisania „Broken Monsters”, pracowałam przez jeden dzień w darmowej jadłodajni z zupą w Detroit i rozmawiałam tam z bardzo ciekawym człowiekiem. Poszedł on do więzienia na wiele lat, gdy był nastolatkiem, ponieważ zastrzelił faceta, który zadźgał jego matkę. Jego opowieści i jego sposób patrzenia na świat były pouczające i wykorzystałam je w książce.
Detroit jest bardzo ciekawym miejscem – wszyscy wyobrażają sobie teraz Detroit jako puste miasto, z tymi pięknymi, opuszczonymi budynkami, zamkniętymi salami teatralnymi ze zgniłymi kurtynami i wypalonymi pluszowymi fotelami, a tymczasem to miasto nadal żyje. Iskra nie wypaliła się, istnieje w nim zadziwiająco żywotna społeczność i kultura, zwłaszcza jeśli idzie o sztukę. Jest też sporo hipsterów, ale musimy im to wybaczyć.
Jak w przypadku „Zoo City”, ciekawi mnie rzeczywistość miejsc zepsutych, rozbitych i to, jak łatwo jest zapomnieć, że w takich miejscach nadal żyją ludzie. Ostatnio rozmawiałam z bardzo mądrym kuratorem muzealnym w Nowym Jorku, który za nic nie dawał się przekonać, że w Detroit coś się dzieje. „Nie, nie, widziałem zdjęcia, to miasto jest puste i martwe” – „człowieku, ale ja tam właśnie byłam!”.
Poza tym nie jest tak, że nic się tam nie zmienia. Odwiedziliśmy stary komisariat policji w Detroit – musicie to zobaczyć [LB wyciąga telefon i pokazuje zdjęcia]: metalowe szafki na akta – papierowe akta! – podrapane i porysowane drzwi, poplamiona podłoga, popękane szyby pomiędzy pomieszczeniami, wydrapane i wypisane markerem zdania na stole w pokoju przesłuchań: „Boże, pomóż mi się stąd wydostać”, „Nie chciałem, żeby tak się to skończyło, bardzo przepraszam”. I ten detektyw od zabójstw w butach z krokodylowej skóry, który mnie oprowadzał [wyglądał jak Bunk z „The Wire”]! Ale to tylko jeszcze jedna z ruin Detroit. To stary komisariat, gdzie nikt już nie pracuje. A potem zaprowadzono nas na nowy komisariat, bardzo fikuśny, bardzo korporacyjny, gdzie wszyscy siedzą w szarych boksach, każdy policjant ma swój komputer. Byłam tak bardzo zawiedziona, chciałam pisać o tym zrujnowanym pięknie starej centrali policyjnej, ale oczywiście nie tak wygląda tam teraz rzeczywistość, a ja chciałam napisać prawdę o Detroit, nie przekręcać niczego.
E: Czy to dlatego zakończyłaś akcję „Lśniących dziewczyn” w 1993 roku?
LB: Tak, chciałam uniknąć internetu. Bo to wszystko zmienia – te przypadki zamordowanych kobiet – w dobie internetu o wiele łatwiej byłoby je połączyć, znaleźć wspólne wątki, a gdyby była jakaś przesłanka wskazująca na podróże w czasie, użytkownicy Reddit i 4chan rzuciliby się na to, w ten sam sposób, w jaki starali się rozwiązań sprawę bostońskich zamachów. Życie Kirby byłoby o wiele łatwiejsze, nawet we wczesnych latach internetu.
Myślę, że ludzie trochę za tym tęsknią – za tym odłączeniem. To chyba też źródło popularności tych filmów i seriali, kręconych obecnie, ale osadzonych na przykład w latach 70., 80. czy 50. od „Mad Men” do „The Americans”. Ten ostatnio popularny film o przekręcie…?
E: „American Hustle”?
LB: „American Hustle” – miał bardzo nostalgiczny posmak.
E: Czy widziałaś może najnowszy film Jima Jarmuscha?
LB: Chyba nie, jaki jest jego tytuł?
E: „Tylko kochankowie przeżyją”. Pytam dlatego, że Jarmusch także osadził akcję w Detroit i zdaje się poruszać częściowo zbliżone kwestie: konsumpcjonizmu, wyobcowania.
LB: Nie, nie oglądałem tego filmu, ale już spisuję tytuł.
E: Bardzo dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Poznaniu!
Rozmawiał Michał Kubalski.
Warszawa, 20 marca 2014 r.
Dobry wywiad, dzięki.