Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Przewrotna założycielka Jutlandii

Esensja.pl
Esensja.pl
Katarzyna Miastkowska
Z Katarzyną Miastkowską, autorką powieści „Gedeon i Wielki Almanach Magii i Czarów” romawia Agnieszka Kawula.

Katarzyna Miastkowska

Przewrotna założycielka Jutlandii

Z Katarzyną Miastkowską, autorką powieści „Gedeon i Wielki Almanach Magii i Czarów” romawia Agnieszka Kawula.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Agnieszka Kawula: Przede wszystkim gratuluję debiutu. Kiedy pojawił się pomysł na „Gedeona i Wielki Almanach Magii i Czarów”? Czy coś specjalnego skłoniło Cię do pisania?
Katarzyna Miastkowska: Taki naprawdę prawdziwy pomysł na książkę to ja dopiero mam. I do napisania tej – jeszcze nienapisanej – książki skłoniło mnie już wiele lat temu coś specjalnego. Chyba muszę nazwać to wizją. Ale o tym będę mówić dopiero kiefy tę książkę napiszę. To będzie Bardzo Poważna Książka. Natomiast jeśli chodzi o Gedeona, to właściwie napisał się sam. Ja tylko notowałam.
AK:Zafrapowała mnie ta Poważna Książka. Wizja, coś specjalnego, prawdziwy pomysł… Może choć troszkę zdradzisz?
KM: Nie. Nie chcę zapeszyć…
AK: Z tego wynika, że „Gedeona…” nie traktujesz poważnie. Ot, rozrywka, fajnie się pisało, ale dopiero za jakiś czas zacznie się pisanie na serio. Na miejscu Gedeona czułabym się urażona.
KM: Ależ ja Gedeona traktuję bardzo poważnie. Bardzo lubię jego świat, wszystkich bohaterów i lubię też tam wracać, żeby trochę oderwać się od spraw codziennych. Po prostu tak przyjemnie mi się go pisało, że nie mogę tego nazwać Prawdziwą Pracą.
AK: Od początku miałaś pomysł na więcej niż jeden tom?
KM: „Gedeon i Wielki Almanach” jest niechcący pierwszym tomem, bo zależało mi na tym, żeby książka miała 300 stron. Ale jak przyniosłam moje 300 stron do wydawnictwa, okazało się, że po złamaniu książka ma stron 700, więc odstraszyłaby każdego młodego czytelnika. Trochę się wtedy załamałam. Musieliśmy podzielić na pół i tak powstały dwa tomy. Następne książki będą już w całości, bo zmieniłam sobie font i interlinię w komputerze i wiem, ile tekstu mam. A piszę dalej, bo postacie zaczynają dosyć szybko żyć własnym życiem. Sama jestem ciekawa, jak ich dalsze losy się potoczą – więc po prostu, jak sama rozumiesz, z czystej ciekawości musze pisać dalej.
AK: Gedeon jest najbardziej wyrazistą postacią. Ma wiele cech różnych bohaterów literackich, choćby Don Kichota. Czy istnieje jakiś pierwowzór Bohatera Narodowego? A może to ktoś z najbliższego otoczenia?
KM: Broń Boże! Żadnego pierwowzoru! Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że prawdziwi Bohaterowie Narodowi nie miewają takich cech jak Gedeon. Bohaterowanie to dla Gedeona Z Daahr wyłącznie praca i to nie jakaś super uwielbiana. Myślę, że gdyby Gedeon miał wybór, wolałby zostać rentierem, a nie włóczyć się jesienią po mokradłach. Gdyby był bardzo bogaty, wydawałby pieniądze na portrecistów, którzy odmalowywaliby go co sezon w ciuchach z najnowszych dostępnych w Jutlandii kolekcji.
AK: Jak pracowałaś nad powieścią?
KM: Początkowo miałam zręby fabuły, ale potem Gedeon zaczął się, niestety, autonomizować. Zamiast iść w prawo, szedł w lewo i trudno było nad tym zapanować. Teraz mam mały dylemat w związku z Jutlandią, bo do drugiego tomu chcieliśmy dołożyć mapkę („Mapę miejsc magicznych z Almanachu”). Ale w trzecim tomie dochodzą kolejne miejsca, takie jak Laboratorium, Archiwum Trolli w Leszczynowych Wzgórzach, Czerwona Rzeka i takie tam różne. Jutlandia się rozrasta i odkrywa nowe, nieznane mi wcześniej kawałki. Dlatego trudno w tej chwili stworzyć pełną mapę… Po prostu nie wiem, gdzie jeszcze Gedona nogi poniosą.
AK: Z tego, co wiem, jesteś osobą raczej zapracowaną, kiedy więc miałaś czas i siłę na pisanie?
KM: Po prostu pisałam dla przyjemności, a na przyjemne rzeczy łatwiej jest znaleźć czas i siłę. Jasne, że trzeba z czegoś zrezygnować, bo doba ma tyle godzin, ile ma, ale jak już wrócę z pracy, położę dzieci spać, obejrzę TVN 24, znowu położę dzieci spać, bo wylazły z łóżek, zjemy jakąś kolację z mężem, mąż pójdzie położyć dzieci spać, bo przyszły sprawdzić, co u nas słychać, przeczytam w wannie książkę, zaprowadzę po raz kolejny dzieci do sypialni, bo znowu się obudziły, upiekę ciasto, odpisze na maile, zrobię dzieciom herbatkę, bo właśnie się obudziły, gdyż zachciało im się pić, uszyję córeczce sukienkę na bal i wytłumaczę jej (córce, nie sukience), że może spokojnie iść spać i przymierzyć ją (jak również sprawdzić, czy buciki pasują do sukienki) również rano; odpowiem obudzonemu mężowi, który przyszedł sprawdzić, czy jeszcze żyję, na pytanie, czy mi już dokumentnie odbiło i czy wiem, która jest godzina, to wtedy jest jeszcze trochę czasu na pisanie, nieprawdaż?
Natomiast permanentnie zrezygnować musiałam z bezproduktywnego, ale bardzo przyjemnego klikania pilotem od telewizora i, niestety, z grania na komputerze.
Odlukrowana prawda jest taka, że w prowadzeniu domu bardzo pomaga mi mama, ale i tak czasem jestem po całym dniu pracy tak zmęczona, że padam na łóżko i zasypiam. Wtedy Gedeon musi trochę poczekać. Poza tym spory kawałek książki udało mi się dopisać na wakacjach.
AK: Musiałaś zrezygnować z grania?
KM: Tak. Przede wszystkim poszła w odstawkę cała moja ukochana seria Sierry w „budowanie domków” – czyli po kolei Cezar, Faraon, Kleopatra, Cesarz. Alternatywnie Anno. Też budowanie domków.
AK: Wracając do tematu – dlaczego właśnie fantastyka? Nie mogłaś napisać powieści współczesnej, bez czarodziejów, trolli i lipucynów?
KM: Jasne, że mogłam. Chyba mogłabym napisać story z życia kobiety współczesnej w stylu Bridget Jones, bo jedną podobną rzecz kiedyś prawie napisałam. Ale po pierwsze, nie skończyłam, a po drugie, potem pojawiła się oryginalna Bridget, więc moja bohaterka na razie tkwi w kodzie binarnym i szybko z niego nie wyjdzie. Ale tak naprawdę dużo przyjemniej jest pisać o świecie, który może rządzić się innymi prawami niż nasz. Wtedy realny wpływ autora na klimat książki jest znacznie większy. Powieść współczesna, w której nie dzieje się nic złego, a wszyscy mają wyłącznie dobre intencje, byłaby całkowicie niewiarygodna i nudna. Poza tym bardzo lubię klimaty fantasy.
AK: Czy obserwujesz rynek polskiej fantastyki?
KM: Moją ulubioną pisarką fantastyki jest, niestety całkowicie zagraniczna, Connie Willis („Księga Sądu ostatecznego”, „Przewodnik Stada”). Do polskiej fantastyki mam natomiast wielki szacunek – myślę, że do pięt nie dorastam naszym rodzimym twórcom, którzy konstruują swoje książki często nie tylko w oparciu o wyobraźnię, ale też o konkretną, zebraną specjalnie pod temat książki wiedzę. To ogromna praca – zbierać latami materiały, żeby utrzymać wiarygodność scenerii i wydarzeń w danej historii. Myślę, że mało kto zdaje sobie sprawę, ile pracy trzeba włożyć w to, aby dać czytelnikowi nie tylko rozrywkę, ale też prawdziwe historyczne tło, przekazać klimat jakiegoś okresu, konkretnych miejsc etc. (patrz nowy Sapkowski). Więc chylę czoła…
AK: Miałaś jakieś inspiracje, pisząc powieść?
KM: Powiem inaczej. Ponieważ czytam głównie w wannie, to podam ci, jaki przegląd lektur obecnie znajduje się w łazience: „Uzasadnienie Metafizyki Moralności” Kanta, „Podanie o miłość” Grocholi, „Szatańskie Wersety” Rushdiego, „Zadziwiający Maurycy” Pratchetta, „Hańba” Coetzeego, „Intymna Historia Ludzkości” – praca zbiorowa, „Globalizacja” Siglitza, katalog kosmetyków Avonu, „W stronę samopoznania” wydane przez Towarzystwo Świadomości Kryszny, jakiś poradnik prawny oraz „Pięć osób, które spotkasz w niebie” Alboma. To tylko chwilowy zestaw lektur, bo moja mama regularnie je wynosi i odstawia na półki, a wtedy znoszę do łazienki jakieś inne.
AK: Imponujący przekrój, a potem wychodzi z tego Twojego czytania taki Gedeon i reszta ferajny. Debiut książkowy to nie lada osiągnięcie. Co byś mogła poradzić młodym, którzy zaczynają przygodę z pisaniem?
KM: Zawsze chciałam pisać. Mieć wielki rodzinny dom nad oceanem, najchętniej w Pebble Beach w Californii, budzić się rano, patrzeć – jak Hemingway – na rozbijające się o skały fale i z gorąca kawą siadać do pisania. To oczywiście marzenia, bo domy w Pebble Beach (nawet największe rudery) kosztują po kilka milionów dolarów, a poza tym nie jestem wcale przekonana, że moja rodzina miałaby ochotę na przeprowadzkę do jakiejś rudery w Californii tylko po to, żebym mogła sobie patrzeć na ocean. Niemniej taka wizja jest bardzo przyjemna.
Zaczęłam pisać jak miałam osiem lat. Napisałam horror o kobiecie uwięzionej w domu na odludziu, którą prześladują duchy. Mój tata znalazł zeszyt, przeczytał i bardzo zainteresował się, co będzie dalej. Natomiast ja się tak przeraziłam, że ktoś mnie nakrył na pisaniu, że porzuciłam książkę. Potem, już w erze komputerów, co jakiś czas pisałam kolejne rzeczy. Romanse, thrillery, s-f, ale, szczerze mówiąc, brakowało mi zawsze motywacji, żeby skończyć. Tak naprawdę dopiero kiedy dowiedziałam się, że mam deadline na wydanie Gedeona, to go skończyłam. Muszę mieć jakiś bat nad głową, inaczej zawsze znajdę tysiąc ważniejszych spraw, którymi muszę się zająć. Natomiast wiem, że pisze wiele młodych osób. I utykają gdzieś między pomysłem a twardym dyskiem. Tak jak ja, przez wiele lat. Potem najbardziej brakuje chyba tej determinacji, żeby wziąć swoje dzieło i spróbować je komuś z branży pokazać. A czasem może się okazać, że się spodoba i książka ujrzy światło dzienne. Dlatego warto zawsze próbować i nie bać się.
AK: Często barierą nie do przeskoczenia jest wydanie książki. Ciężko Ci było znaleźć wydawcę? Jeden Świat to mało znane wydawnictwo, przynajmniej jeśli chodzi o fantastykę.
KM: Nie. Miałam wyjątkowe szczęście, bo decyzja w wydawnictwie zapadła błyskawicznie. Jeden Świat jest prowadzony przez dwie urocze kobiety, które po prostu kochają książki i mają odwagę wydawać rzeczy bardzo różne. Wydały świetną „Biografię Howarda Hughesa” („Aviator”), „Edith Piaf”, „Dasyderaty”, „Sekrety Serc” Khaila Gibrana (uwielbiam!), ale też „Historię Warszawy”, Józefa Hena czy masę innych pozycji. Pod szyldem Jeden Świat działają od niedawna, ale uważam, że bardzo prężnie się rozwijają. Gedeon był pierwszą książką fantasy, w którą zdecydowały się zainwestować. Myślę też, że w żadnym dużym wydawnictwie taka zabawa z okładką (zastosowano wszystkie możliwe procesy poligraficzne) by nie przeszła. Trzeba trafić na ludzi z pasją i fantazją.
AK: Racja, okładka kusi i zapowiada ciekawa bajkę, a jak wiadomo, każda bajka ma jakiś morał. Co Ty chciałaś przekazać tekstem (pospolite „co autor chciał przez to powiedzieć”)?
KM: To nie jest książka misyjna i nie chciałabym jej tak traktować. Jednak jeśli miałabym wskazać na przekaz, który najbardziej z tej historii wynika, to chyba powiedziałabym tak: walka o władzę, jeśli służy tylko zdobywaniu władzy i niczemu więcej, może być zła i niebezpieczna.
AK: A Twoim dzieciom powieść się podobała?
KM: Moje dzieci są jeszcze bardzo małe i na razie mają idoli w postaci Lokomotywy Tuwima, Krecika czy Atomówek. Powieść im się bardzo podobała, bo można się było nią fajnie pobawić, na przykład pomazać flamastrami i powyrywać trochę kartek. Staram się ich w tej recenzenckiej pracy twórczej nie ograniczać. Ale co tam. Jak już tę część dokumentnie zmasakrują, to napiszę dla nich kolejne tomy.
AK: Najcięższe i najlepsze chwile twórcze?
KM: Najcięższe było sczytywanie kolejnych wersji Gedeona w trakcie redakcji. Koszmar. Kompletnie traci się dystans do treści, ponieważ nagle widzisz wyłącznie czasowniki, rzeczowniki i przecinki. Zaczynasz obcować z rozbabranym na stole operacyjnym pacjentem, któremu operacja ma oczywiście pomóc, ale jak patrzysz na te wszystkie bebechy przez wiele dni, to już naprawdę tracisz apetyt…
Najlepsze było to, jak różni ludzie zaczęli mówić, że ich książka ubawiła i poprawiła im humor. To super, że można komuś sprawić frajdę.
AK: Czy w trakcie pisania zdarzyło Ci się coś zabawnego?
KM: Jasne. Parę razy zgubiłam Gedeonowi konia. Najpierw gdzieś jechał na koniu, a potem już szedł na piechotę. Potem musiałam tego konia szukać i z powrotem umieszczać na nim bohatera. To chyba przez to, że Gedeon jest równie roztrzepany jak ja i czasem po prostu gubi różne rzeczy… Ale pragnę wszystkich uspokoić, że koń jest w trzecim tomie nadal obecny i ma się dobrze.
AK: Dziękuję za poświęcony czas, więcej Ci go nie zabieram, bo zdaje się, że masz jeszcze sporo do napisania, a ja czekam na owoce tej pracy.
koniec
30 marca 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

On jeden, a trosk tak wiele
— Agnieszka Kawula

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.