Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wroński

ImięMarcin
NazwiskoWroński
WWW

Opowiadanie wymyślonych historii jest nam organicznie potrzebne

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Z Marcinem Wrońskim, autorem między innymi książki „Tfu, pluje Chlu! czyli Opowieści z Pobrzeża” (zawierającej opowiadanie „Co na ziemi, to na niebie…”) i współautorem miniatur z cyklu „Wielki Bestiariusz Praktyczny” rozpoczętym „Wampirem”, rozmawia Wojciech Gołąbowski.

Marcin Wroński

Opowiadanie wymyślonych historii jest nam organicznie potrzebne

Z Marcinem Wrońskim, autorem między innymi książki „Tfu, pluje Chlu! czyli Opowieści z Pobrzeża” (zawierającej opowiadanie „Co na ziemi, to na niebie…”) i współautorem miniatur z cyklu „Wielki Bestiariusz Praktyczny” rozpoczętym „Wampirem”, rozmawia Wojciech Gołąbowski.

Marcin Wroński

ImięMarcin
NazwiskoWroński
WWW
Wojciech Gołąbowski: Przywykliśmy, że do „Esensji” swe utwory przysyłają amatorzy lub nawet całkiem początkujący pisarze. Tymczasem Ciebie za takiego chyba już uznawać nie można…?
Marcin Wroński: Na pewno nie jestem początkującym pisarzem tak w ogóle, bo zacząłem publikować już ponad 15 lat temu, od 7 lat żyję z pisania i redagowania, jednak z całą pewnością jestem początkującym pisarzem-fantastą. Jeszcze rok temu myślałem, że to będzie nieco krępujące – kiedy jesteś po trzydziestce, ludzie oczekują od Ciebie, że się ustatkujesz i zostaniesz czyimś kierownikiem, a nie że będziesz zaczynał coś od nowa. Ale najwyraźniej jestem jeszcze całkiem młody i wszystko przede mną :–) Zresztą subiektywne odczucie młodości to chyba dobry klucz psychologiczny, bo prapoczątki mojego pisarstwa to też była fantastyka, zatem powracam do swoich własnych źródeł, tylko z dużo większą świadomością, co to właściwie znaczy „pisarz”.
WG: To pewnie debiutantem książkowym też nie jesteś…
MW: Nie, mam za sobą zbiór opowiadań „Udo Pani Nocy”, mikropowieść pijacko-przygodową „Obsesyjny motyw babiego lata” i udział w antologii. Do tego dwie popularnonaukowe książki o kosmosie – jedną dla dzieci, drugą dla młodzieży, i całe stado opowiastek dla maluchów, które w tej chwili czekają na wydanie. „Tfu, pluje Chlu!” jest więc moją piątą samodzielną książką. Jednak od czasu „Obsesyjnego motywu…” – najlepszego z moich ukończonych tekstów okresu „artystowskiego” – żadna nie sprawiła mi tyle radości. Mam tu głównie na myśli bardzo żywe i autentyczne głosy czytelników i recenzentów – to jest właśnie to, co w środowisku odbiorców fantastyki najbardziej mi się podobało, a czego w tej skali nie widać w żadnym innym nurcie literackim. Oczywiście ta żywiołowość ma też swoją ciemną stronę – muszę to dodać, abyś mnie nie posądził o tandetne podlizywanie się fandomowi :–) Ta ciemna strona mocy objawia się niekiedy w pochopności formułowanych sądów i subiektywizmie tak skrajnym, że więcej z takiej recenzji dowiadujemy się o recenzencie, niż o omawianej książce. Ale mimo wszystko widzę w tym przede wszystkim uczciwość i akceptuję. Dla mnie jako pisarza każdy głos jest ważny, a najbardziej przygnębia milczenie.
WG: I publikacja w „Esensji” dostarcza Ci tych głosów?
MW: Może nie od razu głosów, ale na pewno czytelników, czyli potencjalnych głosów. Jak powiedział Blumenfeld do Goldsteina: „Najważniejszy jest nie zarobek, ale ruch w interesie”, po czym… sprzedał samemu sobie dwie bele płótna :–)? A tak poważnie, po publikacji u Was pierwszych odcinków „Wielkiego Bestiariusza Praktycznego” na forach m.in. larpowych pojawiło się parę dyskusji, np. czy wampir w wydaniu Pawła Muszyńskiego i moim to jakiś przyczynek do postaci wampira tak w ogóle, czy raczej kpina z wampiryzmu. Ale nie były to liczne głosy, niemniej ciekawe. Za to po ukazaniu się „Tfu, pluje Chlu!”, mogłem przeczytać wiele recenzji – trochę na papierze, a głównie w najróżniejszych portalach. I to jest właśnie to, co stanowi o wyjątkowości odbiorców fantastyki – dostałem więcej opinii niż o wszystkich dotychczasowych książkach! Jedne były złe, inne średnie, jeszcze inne bardzo dobre. Niektóre powtarzały podobne wrażenia, inne przeczyły drugim :–)? Ale nie w tym rzecz, które miały rację, a które jej nie miały. Najciekawsze w tych opiniach jest dla mnie po prostu poznanie czytelnika – tego, czego szuka w książkach. To nie znaczy, że według mnie autor powinien zaspokajać zapotrzebowania publiczności za wszelką cenę, ale dostając wiele głosów o tym, jak jego wizje są odbierane przez innych, ma unikalną okazję zweryfikowania poglądów.
WG: A przecież „jeszcze się taki nie narodził…”?
MW: Ano nie, więc ja też nie wszystkim dogodziłem. „Tfu, pluje Chlu!” było tym bardziej ryzykowne, że postawiłem sobie tylko jedno założenie „rynkowe”: to ma się dobrze czytać, nie wolno męczyć czytelnika bez potrzeby. Natomiast cała reszta: postaci, świat, rozwiązania fabularne, gadżety, powstały w myśl zasady – chcę zrobić taką fantasy, którą zawsze chciałem przeczytać, a której nie przeczytałem. Chodzi tu na przykład o miejsce magii w wykreowanym świecie – na ogół jest ona tak oczywista i powszechna, że przestaje być niezwykła i magiczna. Dlatego u mnie jest jej mało i staram się mniej „czarować” zaklęciami, a bardziej nastrojem. Rzecz jasna to nie tak, że napisałem tę książkę tylko pod siebie, starałem się ją konfrontować z potrzebami i uwagami innych, jednak trzymałem swój pion z całą świadomością ryzyka. Dziś wiele fragmentów napisałbym już całkiem inaczej, ale nie narzekam. Czytając teraz recenzje, między innymi Twoją, widzę, że nie popełniłem kardynalnych błędów. A tych mniejszych uroczyście obiecuję unikać w kolejnych książkach :–)
WG: Wielu pisarzy-amatorów deklaruje właśnie coś takiego: piszę to, co chciałbym przeczytać, a czego nikt jeszcze nie napisał. Często okazuje się przy tym, że już to napisano, w dodatku wielokrotnie, a tylko lenistwo… i tak dalej. Ale Ty się chyba do nich nie zaliczasz?
MW: Mam nadzieję :–) Ale gdy mówię o pisaniu fantastyki, której dotąd nie czytałem, nie chodzi mi o coś Nowego przez duże „n”. Kiedy na przykład układam tekst do książki dla dzieci, choć zawsze mam narzucony z góry temat, określony wiek czytelnika, a nawet już gotowe ilustracje, to nie jestem usatysfakcjonowany, dopóki nie wrzucę w to jakiegoś odcisku własnej dłoni – niczym ci prehistoryczni grafficiarze od jaskiń – malutkiego szczegółu autobiograficznego, rysu dziecka, które znam, żarciku… Nie inaczej postępuję, pisząc fantasy, zwłaszcza że ona wcale nie służy do tego, aby być oryginalna, tylko w twórczy sposób powtarzalna. Jak cała zresztą popkultura. Tak więc mój wąż Marlo, nekromanta Nzalan czy namiestnik Quotlin jak najbardziej mają wielu krewnych u innych autorów. I nie widzę w tym powodów do wstydu, bo czytelnik nie sięga po fantasy, aby zapoznać się z najnowszymi trendami awangardy. Chcę jedynie postawić moich bohaterów w nowych sytuacjach, zerknąć na nich przez inną lupę, a przez to pokazać inny odcień czy inną twarz szpiega, maga albo władcy.
WG: W takim razie kogo wymieniłbyś jako tych, którzy postawili kamienie milowe na Twej pisarskiej drodze?
MW: Subiektywny ranking? Trudno mi go jednoznacznie stworzyć, bo po prostu nie umiem wyliczyć książek, które otworzyły mi w głowie jakąś ważną klapkę. Na pewno były to powieści Eco z jego erudycją, na pewno opowiadania Brunona Schulza z jego magicznym stylem, na pewno Tolkien ze swoją monumentalną kreacją świata… Ale to są raczej moje wybory jako czytelnika. Jako pisarz od dłuższego czasu największym podziwem darzę tych autorów, którzy potrafili z sukcesem pogodzić popkulturowość, a więc przystępność dla czytelnika, któremu do erudyty daleko, z dużymi wartościami literackimi. Na swojej drodze minąłem dwa takie duże kamienie milowe: Marqueza i jego „Sto lat samotności” oraz Sapkowskiego z jego cyklem wiedźmińskim. To są właśnie tacy pisarze, którzy potrafią dogodzić (prawie) wszystkim i nie muszą schlebiać niskim gustom, żeby zwiększyć nakład. Autorzy wielopoziomowi i solidni jak przedwojenna kamienica – na parterze opowiadają historyjki, na pierwszym piętrze te historyjki okazują się archetypowymi przesłaniami i czytelnik sam nie czuje, jak one go uwodzą, a na drugim, w głębi tych historyjek, ukrywa się cała masa dodatkowych smaczków, już czysto literackich.
WG: Dochodzi jeszcze strych. Co kryje się na poddaszu Twoich tekstów?
MW: Tak piękne pytanie, że aż trudno szybko na nie odpowiedzieć. Kryje się tam wiara, że opowiadanie wymyślonych historii jest nam naprawdę organicznie potrzebne, a stało się to fanaberią dopiero w momencie, gdy ta bardziej awangardowa część kultury wysokiej zerwała kontakt z człowiekiem. Kiedy jako dzieci słuchaliśmy bajek, uczyliśmy się bardzo konkretnych i pożytecznych rzeczy, np. że nie należy samemu chodzić do lasu, ale też przyswajaliśmy sobie sprawy fundamentalne, np. że na świecie jest dobro i zło albo że nie będziemy szczęśliwi, póki nie wejdziemy na jakąś swoją własną szklaną górę. Gdy dawni Grecy widzieli na scenie, jak zrozpaczony Edyp wyłupuje sobie oczy czy gdy Hebrajczycy czytali historię Hioba, oswajali się z myślą, że człowiek może znieść dużo więcej nieszczęść, niż to się z pozoru wydaje. I tak dalej… Najlepsze wymyślone historie są i ciekawe, i terapeutyczne, i rozwijające. Tylko wtedy naprawdę zapadają w pamięć i chcemy do nich wracać. Oczywiście literatura popularna jest przede wszystkim od dostarczania rozrywki i bardzo dobrze, ale za zabawą, choćby gdzieś w tle, powinno stać coś więcej. Z taką intencją staram się pisać przynajmniej dłuższe teksty, które pozwalają na dygresje i rozmach, choć uczciwie przyznaję, że mój strych nie jest jeszcze tak miło zagracony, jakbym tego sobie życzył :–)
1 2 »

Komentarze

17 IV 2010   20:55:16

:))))))))))))))))))))))

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Listopad dla Polaków niebezpieczna pora
— Agnieszka Szady

Sss!
— Wojciech Gołąbowski

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Sfinks
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Satyr
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wilkołak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Podwójniak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Gobliny
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Golem
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Krasnoludy
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Tegoż autora

Tożsamości Marcina Wrońskiego
— Marcin Wroński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.