Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wroński

ImięMarcin
NazwiskoWroński
WWW

Opowiadanie wymyślonych historii jest nam organicznie potrzebne

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Marcin Wroński

Opowiadanie wymyślonych historii jest nam organicznie potrzebne

Marcin Wroński
‹Tfu, pluje Chlu! czyli Opowieści z Pobrzeża›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTfu, pluje Chlu! czyli Opowieści z Pobrzeża
Data wydania1 kwietnia 2005
Autor
Wydawca Fabryka Słów
ISBN83-89011-54-9
Format352s. 125×195mm
Cena24,99
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
WG: Jeśli się nie mylę, „Wielkiego Bestiariusza Praktycznego” pisaliście (z Pawłem Muszyńskim) na bieżąco, z numeru na numer magazynu. Jak znajdujesz czas na pisanie?
MW: Znajduję z trudem, zwykle go sobie kradnąc :–)? Przez osiem do dziesięciu godzin dziennie siedzę w świecie zupełnie innych tematów lub cudzych książek, a gdy już skończę, staram się udowodnić sam sobie, że jak się mocno zbiorę w sobie, to mogę jeszcze więcej. No i staram się coś napisać. Ale nie posądzaj mnie o martyrologię – przecież gdybym nie chciał, tobym tego nie robił. Wielu ludzi żyje przez 16 godzin na dobę swoją firmą, bo wiedzą, że skoro chcą dużo albo dobrze zrobić, to muszą się spocić, nie ma innej rady. No to i ja się pocę. Ale oczywiście żałuję, że nie mam więcej czasu, bo pocąc się tyle samo, mógłbym napisać więcej. Jednak bez przesady. Sądzę, że pula pomysłów, jakie dziennie mogą przyjść człowiekowi do głowy, jest niestety skończona – niezależnie od ilości czasu.
WG: Ślęczysz nad klawiaturą / maszyną do pisania /, kartką papieru, wieczorami? Masz swoje ulubione pory dnia? Jak na to reaguje rodzina?
MW: Klawiaturą, klawiaturą, bo tak jest prościej i szybciej. Może mi nie uwierzysz, ale już prawie nie umiem pisać ręcznie i zajmuje mi to więcej czasu niż stukanie. Pióro czy ołówek służy mi głównie do mazania na wydruku, skreślania i dopisywania. No i muszę wspomnieć o nieocenionym dla mnie doświadczeniu, jakim jest praca w redakcji. To tam doświadczalnie stwierdziłem, że nie istnieją książki, których nie dałoby się napisać jeszcze lepiej. Tak więc każdy mój tekst przechodzi przez 4-6 wersji, zanim pójdzie w świat. I rzeczywiście, zwykle dzieje się to wieczorami, choć staram się przełamywać i pracować w różnych porach, kiedy trafia się chwila czasu. Poczyniłem na tym polu pewne postępy, ale stare nawyki trudno wykorzenić :–) Gdy Marcin Przybyłek powiedział mi, że jego „Gamedec” powstawał głównie między 8 rano a 10-12, byłem w szoku, że można twórczo pracować o tej porze! Co zaś do rodziny w osobie mojej żony, to ma ona w mojej pracy niezastąpiony udział, bo należy do czołowych betatesterów różnych historyjek, zwłaszcza w ich wczesnej fazie. Wiesz, literówki to ja sobie mogę sam poprawić, ale dużo trudniej skorygować błędy koncepcyjne, bo ich nie zobaczysz, dopóki ktoś Ci ich palcem nie pokaże. Gdy dostanę serię pytań w rodzaju: „A dlaczego on tak powiedział? A po co właściwie ona tam poszła?”, od razu widzę, czego nie domyśliłem do końca albo gdzie skrót myślowy jest za duży. Zresztą oboje traktujemy tę działkę mojej aktywności nie jak jakąś fanaberię, ale jak pracę. To czyni z niej ważną część życia, ale też pozwala zachować dystans i nie ulegać jakimś artystowskim paranojom, że niby pisanie książek to coś obiektywnie lepszego niż produkowanie gwoździ.
WG: Czy przy okazji „Tfu…” Twoja żona nie zadała pytania w rodzaju „skąd taki [censored] tytuł”? Jaka była(by) Twoja odpowiedź?
MW: Ha, ha, nie, takiego pytania nie było :–) Tytuł od razu znalazł uznanie, żona zwróciła mi tylko uwagę, że na pewno nie dostanę Nike, bo na Nike nadają się tylko krótkie tytuły typu „Zwał”. Choć po niedawnym przełamaniu tego trendu przez Kapuścińskiego, niczego nie jestem już pewien :–) Faktycznie, w tytule „Tfu, pluje Chlu!” jest coś dziwacznego, może nawet niestosownego i niemała część recenzentów zwróciła na to uwagę. Ale z drugiej strony żyjemy w świecie chaosu informacyjnego i marketingu, poczciwe tytuły w stylu „W okowach zdrady” czy nawet „Koszmar Dwa. Krwawa jatka w Świątyni Zła” są już tak zużyte, że bardziej śmieszą, niż zaciekawiają. A ja wierzę w marketing i uważałem, że skoro Marcin Wroński w kręgu fantastyki był kimś całkiem nowym, tylko tytuł miał szansę zawołać do czytelników: „Hop, hop, tu jestem!”. Dlatego musiał być zupełnie inny, poza powszechnie przyjętymi konwencjami. Ale nie tylko w tym rzecz! „Opowieści z Pobrzeża” – jak pierwotnie miała nazywać się moja książka i co zostało w podtytule – to bardzo wdzięczna, literacka etykietka z długą tradycją. W każdej bibliotece stoją na półkach dziesiątki, jeśli nie setki różnych „Opowieści Skądśtam”. Sam uważam to za markę godną zaufania. Ale mimo całej urody taki tytuł uznałem za pozbawiony głębszej trafności. Bohaterom moich opowiadań przyszło żyć w niezbyt sympatycznym miejscu i zmagać się z jeszcze mniej sympatycznymi kolejami losu. Nic więc dziwnego, że przekleństwo nieraz wyrywa im się z ust. Więc klną „Tfu, pluje Chlu”, co uzupełnione o podtytuł „Opowieści z Pobrzeża” jest najpełniejszym, choć może nieco zaszyfrowanym podsumowaniem książki, jakie udało mi się wymyślić.
WG: Jakież więc jeszcze tytuły zafundujesz czytelnikom?
MW: No cóż, te najbliższe brzmią znacznie poczciwiej niż „Tfu, pluje Chlu!”. W październiku zapraszam czytelników do kolejnej już antologii Fabryki Słów – „Deszcze niespokojne”, gdzie znajdzie się moje opowiadanie „Mons 44”. Tym razem nie będzie to fantasy, ale połączenie leciutkiego pastiszu sf z wynalazkiem w roli głównej i historii alternatywnej. Z kolei w przyszłym roku powinna się ukazać druga książka ze świata Aytlanu i Pobrzeża – pierwszy tom powieści „Wąż Marlo”- historii życia postaci znanej już z „Tfu…”. Jeśli komuś podobało się opowiadanie z tego zbiorku „Marlo zwany Wężem”, mogę zdradzić, że w jednym z rozdziałów znajdzie tę samą historię, opowiedzianą z innego punktu widzenia i przekona się, jak było naprawdę. To najbliższe i najkonkretniejsze plany. Dalsza przyszłość to drugi, zamykający tom powieści i być może sequel, w którym „wytłumaczę się” m.in. z nawiązań do Starego Testamentu. Sądzę jednak, że poprzedzi go powieść o roboczym tytule „Smoczy pomiot” (znów jakże poprawny, prawda?), w której wyjaśni się, kto był Przeklętnikiem z opowiadania „Bath zwany Dziadem”. Czy świat Aytlanu zdradzi mi jeszcze jakieś swoje historie, tego nie wiem, natomiast te są już na tyle zaawansowane, że czytelnik może mnie trzymać za słowo. O ile oczywiście nadal będzie chciał o tym czytać.
WG: Skądinąd wiem, że nie przepadasz za polską literaturą współczesną. Czy – idąc śladem „pisania tego, co chciałoby się przeczytać” – i na tym polu coś szykujesz?
MW: O, to nie tak, że nie przepadam z założenia i z góry. Są autorzy, którzy piszą, bo chcą coś powiedzieć, a nie tylko piszą, żeby pisać. I tych bardzo cenię, jak np. Andrzeja Stasiuka czy Pawła Huelle. Boleję tylko nad tym, że przypominają samotne wysepki, a wokół tylko fale. Te fale nie szumią jednak „szu, szu, szu”, jak na morze przystało, ale „ble, ble, ble” :–) I za tą właśnie, najbardziej widoczną, bo hałaśliwą literaturą współczesną stanowczo nie przepadam. Nie zawsze jednak tak było. Na początku lat 90. zdecydowanie ciągnęło mnie w stronę nurtu, który krytycy nazwali potem banalizmem. Fakt, należałem do estetyzujących banalistów, niemniej chyba też ponoszę część winy za obecny bełkot. Dziś mogę tylko powiedzieć „przepraszam, gdybym wiedział, że do tego dojdzie…”. Ale do rzeczy – kiedy zorientowałem się, że przynajmniej dla mojego gustu i potrzeb jest to ślepa uliczka, zacząłem pracować nad sagą rodzinną. Oczywiście nie taką jak np. Marii Dąbrowskiej, lecz czymś napisanym bardziej współcześnie. Gdyby pokusić się o jakieś punkty odniesienia, to byłyby to np. „gdańskie” powieści Güntera Grassa i „Słownik chazarski” Milorada Pavicia – z tych bardziej znanych. Projekt ten dojrzewa we mnie już od ładnych paru lat, niestety przy moim trybie życia jest niemożliwy do zrealizowania. Takich książek nie da się pisać „po godzinach urzędowania”, a przynajmniej ja tego nie potrafię, bo abym sprostał swoim własnym założeniom, musiałbym na co najmniej rok rzucić wszystko w kąt i zająć się tylko tym. Owszem, od czasu do czasu zdarza mi się napisać jakiś krótki tekst niefantastyczny, ale na ogół ląduje on w szufladzie, w teczce „niedopracowane”. Jako realista staram się zajmować tym, czym jestem w stanie się zająć, a nie wszystkim, czym chciałbym. Jednak nie martwię się bardzo, bo moje marzenia, choć nie od razu i nie zawsze wprost, jak dotąd zwykły się spełniać. Czego i Tobie, i całej redakcji „Esensji” z okazji jubileuszowego numeru, i przede wszystkim czytającym naszą rozmowę, serdecznie życzę :–)
WG: Dziękuję – w imieniu czytelników, redakcji i własnym – za życzenia i rozmowę.
koniec
« 1 2
12 października 2005

Komentarze

17 IV 2010   20:55:16

:))))))))))))))))))))))

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Listopad dla Polaków niebezpieczna pora
— Agnieszka Szady

Sss!
— Wojciech Gołąbowski

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Sfinks
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Satyr
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wilkołak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Podwójniak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Gobliny
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Golem
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Krasnoludy
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Tegoż autora

Tożsamości Marcina Wrońskiego
— Marcin Wroński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.