Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wroński

ImięMarcin
NazwiskoWroński
WWW

Tożsamości Marcina Wrońskiego

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4

Marcin Wroński

Tożsamości Marcina Wrońskiego

AK: Pomówmy trochę o Twojej fascynacji Lublinem. W audycji Radia Lublin zapowiadałeś, że napiszesz coś o Widzącym z Lublina… Co to będzie?
MW: Nie jestem co prawda lublinianinem z dziada pradziada, ale moja rodzina od co najmniej kilku pokoleń mieszka na Lubelszczyźnie. No, a ja sam urodziłem się w tym mieście, wychowałem i nie opuszczałem go nigdy na dłużej niż kilka tygodni. Początkowo wydawało mi się to przekleństwem: „Ach, te Krakowy, Warszawy, Nowe Jorki…”, ale zacząłem stopniowo odkrywać do dziś mało wyeksponowaną oryginalność tego miasta. Fakt, to nie jest miejsce na wielkie interesy i wielkie kariery. Wisi nad Lublinem jakiś opar tymczasowości – tu wielu ludzi przyjeżdża na studia, by – jeśli się uda – pojechać dalej, do Warszawy, a jak się nie uda – z podkulonym ogonem wrócić w rodzinne strony. I było tak od wieków. Niemniej ci wszyscy ludzie, którzy tu przyjeżdżali i stąd uciekali, pozostawiali mnóstwo śladów. Gdy zacząć ich szukać, robi się ciekawie. Bo mało kto wie na przykład, że właśnie to było jedno z miejsc, gdzie rodziła się awangarda literacka 20-lecia międzywojennego, tutejsi młodzi poeci mieli kłopoty z władzami za swe „satanistyczne” praktyki (chodziło o tytuł pisma „Lucyfer” i nocne popijawy przy świecach), co ponoć obiło się echem nawet w amerykańskiej prasie. W Lublinie również powstały „barykady” – jedno z najciekawszych lewackich czasopism lat 30. Ponieważ jego twórca naiwnie wierzył, że komunizm i literacka awangarda to intelektualne bliźnięta, wszystko tam było pisanie ciurkiem, bez akapitów, małymi literami i prawie bez znaków interpunkcyjnych. Twórcą tym – to też smaczek – był Józef Łobodowski, poeta i bokser, który najpierw zasłynął jako autor wierszy propiłsudczykowskich, potem miał kłopoty z cenzurą i policją jako komunista, by w końcu po II wojnie zostać emigrantem politycznym objętym w PRL zakazem druku. Tak mnie takie różne rzeczy wciągnęły, że Lublinowi poświęciłem pracę magisterską, parę opowiadań, ale przede wszystkim sporo czasu na czytanie tego, co napisali inni.
Z kolei Widzącym z Lublina zaraził mnie najbardziej charyzmatyczny z moich profesorów na studiach, nieżyjący już Władysław Panas, który trafił tu przed laty wyrzucony za politykę z macierzystej uczelni. Początkowo – jak mówił – traktował ten Lublin jak jakąś zsyłkę na Syberię, ale z czasem się zaraził. Widzący z Lublina to przydomek najsłynniejszego z tutejszych Żydów, wielkiego cadyka żyjącego na przełomie XVIII i XIX w. Miał on ponoć ten dar od Najwyższego, że widział dokładnie wszystko, co działo się na Ziemi. Zmęczony tym miał prosić Boga, aby zdjął z niego ten ciężar, i Bóg sprawił, że odtąd cadyk widział wszystko dobrze tylko na sto mil, a resztę już niewyraźnie… Ta historia, w którą święcie wierzyli pobożni chasydzi, dobrze oddaje, kim dla nich był. A z drugiej strony konserwatywni Żydzi uważali go za alkoholika i szarlatana. Z tego właśnie spięcia rodzi się materiał na powieść historyczno-fantastyczną, do której powoli się przygotowuję.
Romuald Pawlak:
Jest coś, za co go szczególnie szanuję Marcina – że poza wszystkim jest świetnym człowiekiem, z poczuciem humoru i dystansem. Pewno dlatego myślę o nim nie „redaktor”, tylko „przyjaciel”. I tak pozostanie, póki nie nakarmi mną swoich żółwi.
AK: „Żółwiem można sobie dobrze podjeść” jak pisał Pratchett, a skąd u Ciebie wzięły się żółwie? I czemu nie pies albo kot?
MW: Jestem uczulony na sierść – to raz, przy psie trzeba rano wstawać – to dwa [śmiech]. A trzy – kiedyś miałem być biologiem, mniej więcej do połowy szkoły średniej. Przyroda zawsze mnie interesowała, ale najbardziej różne stwory zimnokrwiste, tak różne od nas. Stąd na przykład najrozmaitsze „robale” były moim ulubionym przedmiotem obserwacji od dziecka. Łapałem gąsienice, karmiłem, a one przekształcały się w motyle i wtedy je wypuszczałem. To trochę jak z fantasy – lubimy czytać o smokach lub orkach, bo jakże inne niż ludzie. Tak samo taki owad czy gad nie podlega uczłowieczeniu w najmniejszym stopniu, jest sobą. Żółwi jest u mnie w sumie pięć: dwa stepowe i trzy czerwonolice (wodne), i pomogły mi one przełamać stereotypy. Żółw teoretycznie powinien być powolny i melancholijny, prawda? Tymczasem przekonałem się, że jest to zwierzę nader asertywne, a co ciekawsze – każdy żółw ma nieco inny temperament. Jedna z wodnych żółwic jest na przykład straszną choleryczką – potwornie awanturuje się, kiedy uważa, że należy dać jej jeść, a gdy już dostanie, przeważnie wygląda to tak, że inne żółwie już jedzą, a ona nadal się awanturuje. Z kolei jej siostra, choć większa, na ogół jest bardzo ostrożna i spokojna. Za to gdy przychodzi okres godowy, właśnie ona przoduje w demolowaniu terrarium. Można powiedzieć, że dzięki tym stworom jestem lepiej przygotowany na ewentualne bliskie spotkanie trzeciego stopnia [śmiech].
AK: Bez wątpienia masz skąd czerpać inspiracje do książek! Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za następne powieści.
MW: Bardzo dziękuję i będę się starał!
koniec
« 1 2 3 4
9 sierpnia 2006

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.