Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Mitchell

© Mariusz Kubik
© Mariusz Kubik
ImięDavid
NazwiskoMitchell

Najważniejsi są ludzie

Esensja.pl
Esensja.pl
David Mitchell
1 2 »
„Chciałem powiedzieć, że nie jestem pesymistą, ale się nad tym zastanowiłem. W pierwszej książce zniszczyłem świat. W drugiej zniszczyłem Tokio. W trzeciej cywilizację. A w czwartej rodzice mojego bohatera się rozchodzą. Jednak fabuła bez rozpaczy jest niewiarygodna. Nadzieja bez rozpaczy to tylko hollywoodzka opera mydlana z piekła rodem, świat Beverly Hills 90210” — dla Esensji mówi David Mitchell.

David Mitchell

Najważniejsi są ludzie

„Chciałem powiedzieć, że nie jestem pesymistą, ale się nad tym zastanowiłem. W pierwszej książce zniszczyłem świat. W drugiej zniszczyłem Tokio. W trzeciej cywilizację. A w czwartej rodzice mojego bohatera się rozchodzą. Jednak fabuła bez rozpaczy jest niewiarygodna. Nadzieja bez rozpaczy to tylko hollywoodzka opera mydlana z piekła rodem, świat Beverly Hills 90210” — dla Esensji mówi David Mitchell.

David Mitchell

© Mariusz Kubik
© Mariusz Kubik
ImięDavid
NazwiskoMitchell
Michał R. Wiśniewski: Niedawno ukazał się polski przekład „Atlasu Chmur”. Ta książka zwraca uwagę ciekawą strukturą przypominającą matrioszkę. Skąd taki pomysł?
David Mitchell: Istnieją cztery siły napędowe beletrystyki: fabuła, postacie, temat i struktura. Lubię czytać książki, które wprowadzają coś nowego – i lubię pisać takie książki. Tu jednak pojawia się problem, w jakim obszarze mogę być oryginalny. Trudno o nowatorstwo w przypadku fabuły, która zazwyczaj sprowadza się do schematu „ktoś chce czegoś i albo to dostaje, albo nie”. Również w przypadku postaci trudno być oryginalnym.
Natomiast struktura nie podlegała innowacjom przez pierwsze 200 lat istnienia powieści. Dominowała struktura liniowa – a, b, c, d, koniec. To zostawia duże pole do popisu, a odkrywanie nowych rzeczy sprawia mi przyjemność. Jednak rezygnacja ze struktury liniowej musi być zawsze uzasadniona, nowa struktura musi współgrać z tematem.
„Atlas Chmur” składa się z sześciu opowiadań, które napisałem jedno po drugim. Podczas pisania wiedziałem jednak, w którym miejscu nastąpi cięcie, kiedy dane opowiadanie zostanie przerwane i zacznie się następne. Wiedziałem, jak będzie wyglądać gotowa książka.
MRW: Jedna z postaci z „Atlasu Chmur” wprowadza ideę „wirtualnej historii”. Nie uważasz, że podróżując i opisując różne miejsca, tworzysz coś w rodzaju wirtualnych krajów i kultur?
DM: Tak, prawdopodobnie tak jest. Ale czy można tego uniknąć inaczej, niż pisząc przewodniki turystyczne? Każda fikcja musi być gdzieś umiejscowiona, potrzebuje sceny. Nawet brak sceny jest jej rodzajem. Nie można nie mieć miejsca – a ja chciałbym je zachować, chciałbym zachować moje wspomnienia. Może to właśnie było jedną z moich motywacji do pisania beletrystyki, stworzenie czegoś w rodzaju notatnika zrobionego ze słów dla siebie samego w przyszłości. Jeśli podoba się to innym ludziom i jeśli dostarcza to miejsca akcji, tym lepiej. Jedną z motywacji podczas pisania powieści „sen numer 9” było stworzenie albumu fotograficznego dla przyszłego mnie. Jest ona pełna momentów, które były dla mnie ważne.
MRW: Na ile miejsce wpływa na opowieść? „sen numer 9” jest pełen kulturowych ikon kojarzących się każdemu Japonią, takich jak: sushi, yakuza, kamikaze, katana czy gejsza. Czy ta historia mogłaby zdarzyć się gdzie indziej?
DM: Mogłaby, ale musiałbym przestroić zachowanie postaci, zmienić nieco ich portrety, zarówno te zewnętrzne, jak i psychologiczne. Te postacie to frankensteiny – postacie ulepione z kilku osób – Japończyków, których spotkałem.
MRW: Dlaczego akcję dystopijnej opowieści z „Atlasu Chmur” umieściłeś w Korei?
DM: Początkowo chciałem zawrzeć w „Atlasie Chmur” opowieść o koreańskim muzyku rapowym, więc pojechałem do Korei i zrobiłem badania. Straciłem dwa tygodnie i mnóstwo pieniędzy, żyjąc w Korei. I było mroźno, bardzo zimno… Wtedy uświadomiłem sobie, że to kolejny młody, utalentowany muzyk. Kolidowało to z postacią Roberta Frobishera, kompozytora – a także postaciami innych młodych muzyków z moich książek. Pozbyłem się zatem tego pomysłu, jednak chciałem wykorzystać badania, aby czas i pieniądze nie poszły na marne. Poza tym myślę, że to bezpieczna prognoza – wieki XXI i XXII będą należeć do Azji Wschodniej.
MRW: I będzie można odwiedzić „Hokkaido we wschodniej Korei”, to jest zabawne.
DM: Tak, zwłaszcza Koreańczykom się bardzo podoba.
MRW: Część „Atlasu Chmur” zatytułowana „Pierwsza tajemnica Luisy Rey” okazuje się thrillerem, beletrystyką, podczas gdy pozostałe części są „literaturą faktu” – dziennik, listy, wywiad. Czy oznacza to, że nie ma granicy między rzeczywistością i fikcją?
DM: Nie, niezupełnie, chociaż… Ajajaj. Jest to prawdopodobnie słabą stroną książki. Chciałem, żeby czytelnik wiedział, że „Pierwsza tajemnica…” to tylko pulpowy thriller, literatura lotniskowa. Oczywiście wpływa to na czytelnika, ograniczając jego zdolność przejmowania się, skoro wiadomo, że Luisa to fikcyjna postać.
MRW: Luisa pojawia się również w „Widmopisie” i tam jest realna.
DM: Brawo, mało kto zwrócił na to uwagę! Tak, to jest paradoks. Pojawia się w thrillerze, podczas gdy jest rzeczywista w „Widmopisie”. Ten thriller napisał Hilary V. Hush…
MRW: …który jest gruby, więc to nie jest Twoje alter-ego…
DM: Tak, jest gruby i śmierdzi. Planowałem pewnego dnia pokazać, że naprawdę napisał dokumentalną opowieść o swojej ciotce – o kimś, kogo znał. Ukradł jej historię.
MRW: To nie takie proste, Luisa jest sławna w świecie „Widmopisu”.
DM: Tak, to jest problem. Podoba mi się twoje wytłumaczenie, że nie ma granicy między fikcją i rzeczywistością.
Jest coś jeszcze – miasto, w którym mieszka Luisa, nie istnieje. Nie znam zbyt dobrze żadnego amerykańskiego miasta. Nie znam Los Angeles ani San Francisco na tyle, żeby umieścić tam akcję. Na tyle, żeby mieszkańcy tych miast nie mogli powiedzieć „nie, nie, nie, to nie tak”. Zatem użyłem Buenos Yerbas. Nie udaję, że to prawdziwe miasto – dowcip polega na tym, że Buenos Yerbas to była pierwsza nazwa San Fracisco, ale samo SF jest również wspomniane w tej opowieści. Buenos Yerbas jest tam gdzieś, ale to zupełnie wirtualne miasto.
MRW: Pisanie książki zaczynasz od stworzenia biografii postaci. Ile informacji z tej biografii jest potem ukryte przed czytelnikiem?
DM: Jeśli są one ważne dla fabuły, wtedy zawieram je w opowieści. W przeciwnym razie pozostają ukryte. Jednak wierzę, że skoro są w mojej głowie lub notatniku, pośrednio wpływają na postacie, na to, że sprawiają wrażenie realniejszych – czyli nie do końca są ukryte. Czytelnik nie poznaje szczegółów, ale dzięki konkretom, które są w mojej głowie, doznaje uczucia realizmu.
MRW: Timothy Cavendish pojawia się w „Widmopisie” i „Atlasie Chmur”. Czy pisząc jego biografię do „Widmopisu” wiedziałeś, co stanie się z nim później?
DM: Nie, wcale. Nie pomyślałem, że on jeszcze powróci.
MRW: I schowałeś go w szafie.
DM: Tak. Z kolei w mojej nowej książce, w „Black Swan Green”, pojawia się Neil, makler, który w „Widmopisie” umiera w Hong Kongu. Ale tu zobaczymy go jako trzynastolatka, który chodzi do jednej klasy z głównym bohaterem. To było zabawne. Jest jeszcze ktoś, hmm, nie mogę sobie przypomnieć…
MRW: O czym jest ta książka?
DM: „Black Swan Green” jest zupełnie inna niż moje poprzednie powieści. Każda z nich nauczyła mnie czegoś o pisaniu i „Black Swan Green” jest wynikiem tej nauki. Akcja toczy się w 1982 roku, w zimnej, mrocznej Anglii. Opisuję 13 miesięcy z życia trzynastoletniego chłopca o imieniu Jason. To czasy zimnej wojny, a także wojny o Falkandy. Trwa powolny rozwód rodziców Jasona. Chciałem przedstawić czarną dziurę, ten tajemniczy okres przejścia od bycia dzieckiem do bycia nastolatkiem. „Black Swan Green” to także powieść o języku. Jason cierpi na wadę wymowy – co w brutalnym świecie chłopców jest polityczną słabością.
Każdy rozdział jest teoretycznie niezależnym opowiadaniem. Pierwsze trzy z nich sprzedałem do czasopism – potrzebowałem pieniędzy – a potem mój redaktor wpadł na pomysł przekształcenia ich w powieść.
MRW: Wygląda mi to na taką mroczną, „cyberpunkową” Sue Townsend. Są lata 80., bohater to trzynastolatek, zupełnie jak Adrian Mole…
DM: Wspomniałem gdzieś o Adrianie Mole’u (cholerny Internet, nigdy nie wybacza…), bo to nie jest książka o trzynastolatku. Bez dwóch zdań – Adrian Mole to imponująca powieść, ale w przeciwieństwie do „Black Swan Green” nie opowiada o byciu trzynastolatkiem – tylko o tym, jak wyobrażają to sobie dorośli. Zapewne książka Townsend miała na mnie jakiś wpływ, bo wszystko jest syntezą, „Hamlet” był syntezą… To wpływ kultury. Gdyby ktoś mnie zamknął jako dziecko i nigdy nie wypuszczał, może napisałbym coś, co nie byłoby syntezą… Z drugiej strony to są moje własne i unikatowe syntezy.
MRW: A skąd w Twoich książkach bierze się pesymizm dotyczący przyszłości Ziemi?
DM: Chciałem powiedzieć, że nie jestem pesymistą, ale się nad tym zastanowiłem. W pierwszej książce zniszczyłem świat. W drugiej zniszczyłem Tokio. W trzeciej cywilizację. A w czwartej rodzice mojego bohatera się rozchodzą. Jednak fabuła bez rozpaczy jest niewiarygodna. Nadzieja bez rozpaczy to tylko hollywoodzka opera mydlana z piekła rodem, świat Beverly Hills 90210. Bez rozpaczy nie ma nadziei; to dziwne, ale w pewnym sensie prawdziwe.
A dlaczego jestem pesymistą w rzeczywistości? To z powodu George’a Busha, Sylvia Berlusconiego, Tony’ego Blaira… Mógłbym kontynuować, to długa lista pełna nazwisk. Jako jednostki potrafimy być tacy mądrzy, delikatni, altruistyczni. Poświęcamy się, dajemy, kochamy, mamy nadzieję. Ale jeśli spojrzeć na nasze zachowanie jako narodów i państw, okazuje się, że agent Smith miał rację, porównując ludzkość do wirusa. I dlatego jestem pesymistą.
Ale teraz jestem tatą. Zanim nim zostałem, myślałem, że świat mógłby się skończyć mniej więcej (…mam 37 lat, do osiemdziesięciu, teraz mamy rok 2006…) o północy 12 stycznia 2053 roku i nic by mnie to nie obchodziło. Teraz, kiedy mam dzieci, potrzebuję, żeby XXI wiek był OK. Potrzebuję sprawnego świata dla wnuków, dla prawnuków. Mam w głowie obraz przemysłu petrochemicznego, całego tego syfu wylewanego do morza i zakopywanych odpadów nuklearnych. Wystarczy obejrzeć wiadomości.
Kiedy byłem mały, lubiłem czytać science fiction. Książki z lat 60. i 70. – to był atomowy wiek, czas katastrofizmu i eschatologii. I o ile zwykle trudno wskazać na konkretne wpływy – dlaczego jestem, jaki jestem? – to wiem, że w tym przypadku wpłynęły na mnie książki pisarzy katastroficznych, których za dużo zjadłem w dzieciństwie.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.