Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wiatr ze Wschodu (58)

Paweł Laudański
Tim Skorienko swą trzecią powieścią udowadnia, że jest jednym z ciekawszych autorów rosyjskiej sf młodego pokolenia. Poza tym – garść niezłych, choć bez rewelacji, opowiadań. Jednym słowem: wakacje jednego utworu.

Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (58)

Tim Skorienko swą trzecią powieścią udowadnia, że jest jednym z ciekawszych autorów rosyjskiej sf młodego pokolenia. Poza tym – garść niezłych, choć bez rewelacji, opowiadań. Jednym słowem: wakacje jednego utworu.
1. Połowa roku 1945, okolice Harbinu, okupowanej przez Japończyków stolicy Mandżurii. To tutaj działa okryty złą sławą oddział armii japońskiej, oznaczony numerem 731. Oficjalnie zajmuje się uzdatnianiem wody, w rzeczywistości przeprowadza eksperymenty medyczne na ludziach. Nie, przepraszam, na „kłodach”, bo tak określani są nieszczęśnicy, którzy mieli pecha trafić do pilnie strzeżonego japońskiego obozu. Bo z „kłodami”, którym w ten nieskomplikowany, mało wyrafinowany sposób odbierano resztki człowieczeństwa, można zrobić wszystko. W przeciwieństwie do ludzi.
Daruję czytelnikom niniejszego tekstu przedstawienia szczegółów działań oddziału 731. Sporo na ten temat bez trudu można znaleźć choćby w sieci, jeśli zatem ktoś czuje przypływ związanej z tym niezdrowej ciekawości, może z łatwością potrzebę w tym zakresie zaspokoić.
Dlaczego zatem w ogóle poruszam ten temat?
Bo akcja trzeciej opublikowanej powieści Tima Skorienki, „Законы прикладной эвтаназии” („Prawa eutanazji stosowanej”) zaczyna się właśnie tam, w straszliwym obozie oddziału 731.
Pewnego dnia pojawia się w nim kolejna „kłoda” – piękna, dwudziestoletnia europejka. Jest inaczej traktowana przez dowódców oddziału – miast stać się obiektem jednego z eksperymentów, staje się ich milczącym obserwatorem. Również tego okrytego największą tajemnicą, o którym wie jedynie wąska grupa najbardziej zaufanych ludzi. I ona – Amaja, albo, jak ona sama woli, Maja.
Specjaliści z oddziału 731 pracują nad opracowaniem technologii anabiozy; rzecz jasna, i tu nie może obejść się bez udziału „kłód”. Na sukces w tym przypadku liczy w szczególności komendant obozu – rozwijający się rak krtani nie pozwala mu spokojnie myśleć o przyszłości, gdyby zatem udało się zamrozić i poczekać, aż wynalezione zostanie skuteczne lekarstwo…
Niespodziewanej pomocy w rozwiązaniu pewnych technicznych problemów udziela Japończykom Maja.
Kim jest dziewczyna, posiadająca tego rodzaju wiedzę? Przybyszem z dwudziestego siódmego stulecia, w którym tajemnica anabiozy została już rozwiązana. Członkiem grupy badawczej, rozpracowującej sekrety podróży w czasie. Rozpracowującej owe sekrety jak najbardziej skutecznie – w jakże bowiem inny sposób Mai udałoby się trafić do roku 1945?
Maja, co zrozumiałe, chce za wszelką cenę powrócić do swego czasu. Dzięki pobycie w przeszłości, dzięki temu, czego stała się mimowolnym świadkiem, kieruje nią dodatkowa motywacja: pragnienie przeszkodzenia w uchwaleniu w jej rodzimych czasach prawa zezwalającego na przymusowe eksperymenty medyczne na ludziach. Bo za kilkaset lat również znajdą się osoby przekonane, że warto, a czasem wręcz trzeba poświęcić życie kilku tysięcy istnień, nawet wbrew ich woli, by uratować przed śmiertelną chorobą miliony, a może wręcz miliardy.
Maja wystarczająco napatrzyła się na cierpienia „kłód” w obozie 731, by wyrobić sobie zdanie na ten temat. Później los zetknął ją jeszcze z żyjącym w 2010 r. moskiewskim lekarzem, wysokiej klasy neurochirurgiem, który swą lekarską powinność widzi również w przynoszeniu ulgi nieuleczalnie chorym. Eutanazja na życzenie albo bez pytania, bez uzyskania stanowiska częstokroć nieświadomych niczego, przegrywających (a przynajmniej wyglądających na przegrywających) ze śmiertelną chorobą. Dlatego chce zrobić wszystko, by nowe prawo w dwudziestym siódmym stuleciu nie zostało uchwalone; nie powstrzyma jej nawet to, że osobą najaktywniej forsującą nowe rozwiązania jest jej własny ojciec.
A jak wrócić do przyszłości z czasów, w których o maszynie czasu można co najwyżej poczytać sobie na kartach powieści science fiction? A od czego jest wynaleziona właśnie przez Japończyków, przy jej skromnym udziale, anabioza?
Akcja powieści Skorienki nie przebiega liniowo; raz jesteśmy w połowie dwudziestego wieku, raz – w dwudziestym siódmy stuleciu, by po chwili pojawić się w roku 2010. Czasy te łączy osoba Mai; nie może być inaczej, skoro to ona podróżuje w czasie.
Poczucie chaosu jest jednak pozorne – wszystko ładnie i zgrabnie się zazębia, wątki łączą się ze sobą, tworząc spójne, dobrze przemyślane i skonstruowane dzieło.
Owszem, „Prawa…” nie są dziełem idealnym, można by było parę rzeczy poprawić (na przykład mam nieodparte wrażenie, że w jednym miejscu autor pomylił bogu ducha winnego Ala Pacino z Alem Capone), wycyzelować, wygładzić, ale to raczej drobnostki, nie będące w stanie zepsuć ogólnie dobrego odbioru powieści.
I, co dla mnie chyba najważniejsze, Skorienko znów wspaniale zagrał na uczuciach czytelnika. Bo o nie w „Prawach…” chyba najbardziej chodzi. To powieść o nienawiści (tylko ktoś, kto szczerze nienawidzi innych ludzi, będzie w stanie zamęczać ich na śmierć w imię specyficznie pojmowanej chęci zdobycia wiedzy) i miłości jednocześnie (tylko ten, kto kocha innych, kto widzi, jakich cierpień stają się nieraz ofiarami, jest w stanie spełnić ich prośbę i pomóc im odejść, zdając sobie przy tym świetnie sprawę z tego, jakim ryzykiem dla niego samego, nie wspominając o ryzyku pomyłki, działanie to jest obarczone). Lubię taką prozę – wytelepie, wymiętosi – nie pozostawi obojętnym, bez względu na to, po której stronie barykady w dyspucie na temat eutanazji człowiek się znajduje.
Brakuje mi podobnych utworów w najnowszej polskiej fantastyce.
2. Zestaw nazwisk w spisie treści zbioru „Настоящая фантастика 2011” („Prawdziwa fantastyka 2011”) robi wrażenie. Aleksander Gromow, Jarosław Wierow, Jelena Pierwuszyna, Dmitrij Kazakow, Anton Pierwuszyn, Marina i Siergiej Diaczenko, Andriej Daszkow, Dmitrij Wołodichin, H. L. Oldi… A to, rzecz jasna, nie wszyscy. Ponad 820 stron prozy i eseistyki. Nic – tylko czytać i czytać…
I jak?
Delikatnie rzecz ujmując – nie najlepiej (zastrzec w tym miejscu powinienem, że w ogóle nie podchodziłem do obszernych fragmentów jeszcze nie wydanej powieści Diaczenków „Леон”, czyli „Leon”, bo nie lubię takiego porcjowania przyjemności; wszak nową powieść wspomnianego duetu i tak zakupię i przeczytam). Dział krytyczny, w którym poczytać można między innymi o romantyzmie wczesnych utworów braci Strugackich czy omówienia twórczości Aleksandra Bielajewa, określanego mianem „radzieckiego Julesa Verne′a”, oraz Georgija Martynowa, znanego u nas z powieści „Gianeja”, sprawia zdecydowanie lepsze wrażenie. Z prozą jest o wiele gorzej – na wyróżnienie zasługuje w zasadzie jedynie smutna opowieść o pragnących za wszelką cenę zachować anonimowość superbohaterach autorstwa Natalii Leskowej („Без цели, без надежды”, czyli „Bez celu, bez nadziei”). Zirytował mnie tekst Daszkowa („Прежде чем дьявол узнает, или для чего нужны старые друзья”, „Nim diabeł się dowie, albo po co potrzebni są starzy przyjaciele”), interesująco rozsnuwający aurę tajemnicy, która, jak czytelnik ma nadzieję, zostanie wyjaśniona na samym końcu. I zostaje – ale zakończenie sprawia wrażenie, jakby cały tekst stanowił wydłużoną wersję mało śmiesznej, czerstwej i prostackiej anegdoty, której – z litości dla autora – w tym miejscu nie przytoczę.
Prawdziwa fantastyka? Oby nie.
3. Jewgienij Łukin to żyjący klasyk rosyjskiej sf. Wciąż tworzący, choć coraz rzadziej twórczość ta potrafi wywołać w mej czytelniczej duszy choć odrobinę więcej niż obojętność, osłodzona w najlepszym razie stwierdzeniem w stylu „okiej, fajnie napisane, inteligentnych językiem i stylem, jaki lubię, ale co z tego”?
Dokładnie takim samym stwierdzeniem mógłbym podsumować zbiór najnowszej prozy Mistrza, zatytułowany po prostu – jak jedna z zamieszczonych w nim nowel – „Ё” (czyli rosyjska litera „jo”), z którego zresztą tylko owa nowela pozostawała mi dotąd nieznana.
Bo czyż pomysł ostatecznego rozprawienia się ze wspomnianą literą poprzez wykreślenie jej z alfabetu może być nośnym pomysłem dla utworu sf? A jeśli nawet da się coś z niego wycisnąć – to czy będzie w stanie zainteresować kogoś spoza ojczyzny autora?
Ano właśnie. Dlatego też „Ё” pozostawił mnie całkowicie obojętnym.
Ale zasiał również wątpliwości, wynikające zresztą z wcześniejszych kontaktów z najnowszą twórczością Łukina: czyżby autor ten nie bardzo miał już o czym pisać? Bo czyż skupianie się na – efektownych co prawda – stylistycznych ozdobnikach wystarczy, by podtrzymać wiarę w ich twórcę, znajdującą przełożenie na chęć zapoznania się z kolejnymi jego dziełami?
Odpowiedź wydaje się oczywista. Niestety.
4. Przegląd prasy.
W numerze czerwcowym „Mira fantastiki”, którego głównym motywem jest zdobywający i u nas coraz większą popularność steampunk, znalazło się opowiadanie Aleksandra Zołotki „Мирные люди и наш бронепоезд” („Łagodni ludzie i nasz pociąg pancerny”). To w zasadzie literacki żart; bohater tekstu, klasyczna życiowa fujara, trafia pewnego dnia na pokład tytułowego pociągu pancernego, żywcem przeniesionego z czasów rewolucji październikowej. Dzięki owemu pociągowi pokojowo nastawieni na co dzień ludzie zyskują szansę odegrania się na tych, którzy mocno zaleźli im za skórę. A że do rewanżu wykorzystywane będą jak najbardziej prawdziwe działka i karabiny maszynowe znajdujące się na wyposażeniu szynowego potwora… cóż…
Z kolei w czerwcowym „Jesli” trzy rodzime teksty.
Wyróżniłbym opowiadanie „Салли и Сальвадор” („Sally i Salvador”) Dmitrija Witera i Władimira Semienjakina, wyróżnione drugą nagrodą w konkursie opowiadań zorganizowanym na ostatnim Rosconie. To zbliżona nastrojem do słynnych „Kwiatów dla Algernoona” historia skromnego sprzątacza pracującego w muzeum Salvadora Dali, który pewnego dnia zauważa zniknięcie kilku elementów z płócien mistrza.
W najdłuższym utworze z owej trójki, noweli „Остров, которого нет” („Wyspa, której nie ma”), Borys Rudenko przedstawia historię mieszkańca jednego z nadmorskich miasteczek, do którego pewnego dnia zgłasza się trójka nieznajomych, pragnących dostać się na ukrytą w sercu permanentnego huraganu, okrytą legendą wysepkę. Ścigający ich ludzie chcą im za wszelką cenę w tym przeszkodzić. W miarę rozwoju akcji okazuje się, że wspomniany mieszkaniec wcale nie jest aż tak zwykłym człowiekiem, za jakiego chciałby uchodzić, skarb zaś ukryty na wyspie niekoniecznie musi być ze złota. Może sam pomysł nie należy do nazbyt odkrywczych, ale rzecz napisana jest na tyle sprawnie, że jej lektura daje naprawdę sporo satysfakcji.
O tekście trzecim – opowiadanku „Третий вираж” („Trzeci wiraż”) Nikołaja Romanieckiego – wspomnę tylko z kronikarskiego obowiązku. Bo w zasadzie nie ma o czym pisać.
Wyjątkowo słaba proza trafiła do czerwcowego „Połdiena”. Paweł Amnuel bez wątpienia należy ostatnio do grona najbardziej płodnych (a przynajmniej – najczęściej drukowanych) autorów rosyjskojęzycznej sf. Sformułowanie „rosyjskojęzyczny” jest jak najbardziej adekwatne w stosunku do twórcy osiadłego od mniej więcej dwudziestu lat w Izraelu. Pamiętam Amnuela z tekstów czytanych jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, potem na długo zniknął mi z oczu, by powrócić na przełomie wieków. Bez wątpienia jeden z ulubionych autorów „Połdiena”; nowela „Конечная остановка” („Przystanek końcowy”) jest kolejnym jego tekstem, który ostatnimi czasy trafił na łamy tego miesięcznika.
Początek zapowiada ciekawą wariację na temat światów równoległych. Oto zakochana w sobie para odkrywa, że posiada zdolność przemieszczania się między rzeczywistościami; tylko oni przynajmniej są w stanie przypomnieć sobie życie w „poprzednich” światach. Gdy okazuje się, że nie w każdym z nich udaje im się ze sobą formalnie – poprzez małżeństwo – związać, odkryta w pewnym momencie umiejętność traci znacznie na swej atrakcyjności…
Mniej więcej do połowy „Przystanku…” jest bardzo dobrze; potem tekst wyglądać zaczyna, jakby jego autor nie za bardzo wiedział, w którą stronę ma cały ten interes pociągnąć. Próby znalezienia naukowego wyjaśnienia fenomenu przechodzenia między rzeczywistościami, niezbyt zresztą udolne, nużą śmiertelnie. Szkoda, bo początek zapowiadał naprawdę smakowite danie.
Z pozostałych tekstów na uwagę zasługuje co najwyżej ocierający się o horror (z niewielką domieszką kosmicznej sf) „…где живет кракен” („Gdzie mieszka kraken”) Olega Kożina, w którym dziecięca chęć zaspokojenia ciekawości (czy w porzuconej na odludziu cysternie rzeczywiście gnieździ się potwór?) kończy się tragicznie.
5. Na koniec – krótka informacja. „Wiatr ze Wschodu” ma swoją stronę na facebooku. Można na niej znaleźć między innymi informacje, które do „Esensji” raczej nie trafią. A zatem…
koniec
29 sierpnia 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.